Chapter 4.4

172 35 14
                                    

          Spoczywam obok niego, oferując mu tylko milczenie. Ziemia jest podmokła, tył moich spodni nasiąka jej wilgocią. Oddech Brendona jest nierównomierny. 

          — Prawdopodobnie będzie padać — zauważam.

          Przez długi czas nie uzyskuję od niego żadnej odpowiedzi. Po chwili wyczuwam, jak zaczyna się rozluźniać.

           — Tak. Tak, na to wygląda. Byliście dzisiaj całkiem nieźli.

           — Byliśmy? — pytam, wdzięczny za zmianę tematu rozmowy. — Spotkałem dzisiaj gościa, który stwierdził, że jesteśmy chujowi.

           — Wciąż wyglądasz, jakbyś miał zemdleć, kiedy tylko wchodzisz na scenę, ale tak. Było zdecydowanie lepiej. Być może przyzwyczajasz się do życia w trasie — mówi niczym ekspert. Nie znoszę faktu, że każda osoba, która z nami jeździ, jest w stanie dojrzeć moje przerażenie na widok publiki. To co najmniej upokarzające, ale nie będę użalał się nad sobą. Piekłem musi być budzenie się każdego, cholernego dnia, by ponownie zatracić się w wirze absurdu, ponieważ w twoim mózgu pojawia się coś, co sprawia, że ​​chcesz pieprzyć się z tą samą płcią. Brendon jest oczywiście tym, który powinien pławić się nad sobą i ma do tego zupełne prawo. Odkąd zaczęliśmy rywalizować...

          Bus Canadian History rusza z miejsca, a pisk opon alarmuje mnie niemalże natychmiast. 

           — Musimy iść — informuję chłopaka, który wyrzuca prawie wypalonego ćmika przed siebie. Podnoszę go i zaciągam się szybko dwa razy, gdyż nie chcę, by się zmarnował. Brendon obdarowuje mnie nieco zdegustowanym spojrzeniem, ale przynajmniej ziemia jest czysta. Jestem pewny, że teraz jest.

           Poszczególni ludzie z ekipy zniknęli już za drzwiami swoich busów, zanim my wróciliśmy. Andy jedzie w naszym. Salon jest prawie pusty, chłopaki postanowili zniknąć gdzieś na prawdopodobnie cały wieczór. Już jestem w stanie usłyszeć chrapanie Zacka. William wciąż siedzi w pokoju wypoczynkowym i plecie androny, wściekły wyraz jego twarzy mówi sam za siebie. 

           — Jak on mógł?! Jak on mógł?! Jestem wściekły! Powinniśmy wezwać policję! Powinniśmy-

           William opuszcza pośpiesznie pomieszczenie niczym rzymski ogień, bełkocząc i bełkocząc w kółko o niesprawiedliwości, nietolerancji, przyprawiwszy się o absurdalny stan. Zastanawiam się, co zrobi William w dniu, w którym świat faktycznie się skończy. Ponieważ tak będzie, wiesz? Zdecydowanie tak będzie, dlatego też uderzenie na St. Louis będzie niczym innym, jak tylko miłym wspomnieniem.

            — Jak twój nos? — William zadaje pytania, uścisnąwszy Brendona kilkakrotnie.

            — Będzie dobrze.

            — No dalej — mamroczę, posyłając Williamowi spojrzenie, które ma zasygnalizować mu, aby nas zostawił w spokoju. Samych. Wydaje się zaskoczony i jeszcze bardziej zasmucony, ale Spencer powierzył mi to zadanie, a ja muszę je zrealizować. Zapraszam Brendona do mojego małego gniazdka, gestem pozwalając mu usiąść na skraju mojego łóżka. Tymczasem ja wybieram się po papier toaletowy oraz szklankę wody. Chłopak stara się ogarnąć swoją twarz, a ja siadam obok niego, nie spuszczając wzroku z zamkniętych drzwi. Błękitne prześcieradła pachną moim wcześniejszym seksem. Wyczuwam nieprzyjemny, przesiąknięty potem zapach, którego, jak mam nadzieję, Brendon nie czuje, zważywszy na zakrzepłą krew w jego nozdrzach. Muszę powiedzieć Pete'owi, żeby przygotował pościel do prania.

            — Możemy jutro sabotować występ Canadian History — proponuję niezbyt entuzjastycznie.

            — Moglibyśmy rzucić w Nate'a butelką — sugeruje Brendon, wycierając resztki krwi z twarzy.

The Heart Rate Of A Mouse: Over The Tracks | tłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz