Chapter 5.4

175 28 11
                                    

           Kobiety nie mogły przebywać na statkach z powodu głupich przesądów, co, na szczęście, nie tyczy się busów. Wszelakie panny są tu bardzo mile widziane, a przynajmniej takie dziewczyny jak Audrey, Meryl czy Louvre. One już obrały swoje cele. Ten rodzaj kochanek tak już ma. Każdą z nich już spławiłem, gdyż aż tak samotny to ja nie jestem. Nie potrzebuję, by któraś z nich skakała nade mną, wołając na mnie "kochanie" i robiła mi dobrze, sprawiając, bym czuł się, niczym najcudowniejsza osoba chodząca po tej stronie wszechświata. Louvre twierdzi, że jest Kanadyjką pochodzenia francuskiego, ale jestem pewien, że słyszę namiastkę teksańskiego akcentu, cóż, wybrała Brenta. Audrey, ku rozczarowaniu Andy'ego, wybrała Joego. Meryl powoli zdaje sobie sprawę, że Spencer nie zamierza rozgrzewać się dla niej, co prawdopodobnie stawia jej wyjście pukania jednego z naszych techników przez następne dwa dni.  

          Ekipa wciąż pakuje nasze klamoty do busa po naszym występie w Cleveland. Pozostawiliśmy ich, by wykonywali swoją pracę i zabraliśmy dziewczyny, które przez cały koncert dopingowały nas na scenie i wróciły z nami, by rozpętać kolejną imprezę. Ich radosne i podekscytowane kobiece głosiki są jak fala orzeźwiającego podmuchu wiatru i, choć siedzę na jednym z dwóch foteli umieszczonych w naszym saloniku i nie odzywam się kompletnie, moje usta formują się w nieśmiały uśmiech na tę myśl. Ich kojąca obecność robi cuda na mojego kaca. Pete podchodzi i klęka tuż koło mnie, obdarowując mnie poufnym spojrzeniem.

          — Meryl jest oszałamiająca  — mówi ściszonym tonem, gdy cała reszta wciąż śmieje się i rozmawia ochoczo.

          — Zapewne  — zgadzam się, rzucając spojrzenie na chudą kobietę o długich, smagłych lokach. Pete spogląda na mnie pyszałkowatym uśmiechem. — I? — pytam, zmieszany.
Q
          — Tak tylko mówię, stary, jesteś naszą gwiazdą i zasługujesz na to, co najlepsze. Nie sprezentowałem ci własnego łóżka, by zdało się na nic, czyż nie? — Mruga do mnie, a ja wpatruję się w moją butelkę po piwie. — Meryl, kochana, chodź no tutaj! Dotrzymaj naszemu Ryankowi towarzystwa!

          Meryl momentalnie daruje sobie wszelkie konwersacje, wyraźnie uradowana, że ​​ostatecznie sięga po główną nagrodę. Pete ponownie puszcza mi oczko i pozostawia nas zdanych na siebie, jakby wszystko, czego potrzebuje do uzyskania szczęśliwego głównego wokalisty, a zarazem gitarzysty, jest zapewnienie mi dwóch orgazmów dziennie. 

           — Cześć — mówi Meryl i uśmiecha się uroczo. — Trochę piwa?

           — Ta, jasne. — Ostatecznie poddaję się, niestety. One tak właśnie działają: zaczynają od drobiazgów, piwa, jedzenia, upewniając się, że czujesz się komfortowo. Następnie proszą o zaufanie względem większych rzeczy, dbanie o garderobę, klucze hotelowe, abyś myślał, że nie możesz już funkcjonować bez ich pomocy. Meryl przynosi mi obiecane piwo i staje przy moim siedzeniu, gawędząc radośnie. Przy kolejnym piwie pozwalam jej siąść na moich kolanach, moje ramię automatycznie owija się wokół talii brunetki. Waży tyle, co nic. Spogląda na mnie, jakbym był piękny.

          Po chwili Joe wraz z Audrey przychodzą do mnie, splątani ze sobą. 

          — Ryan, stary — Joe bełkocze — miałbyś coś przeciwko, gdybyśmy skorzystali z twojego pokoiku na następne dziesięć minut?

          — Dziesięć?! — Audrey protestuje.

          — To nie potrwa długo, kiedy wiesz, co robisz. — Joe puszcza jej znaczące oczko.

          — No to dawaj — mamroczę bez wyrazu.

          Audrey i Joe znikają, a zmachani technicy wkraczają do busu. Pete kręci się gdzieś wokoło, upewniając się, że wszyscy i wszystko jest gotowe. 

The Heart Rate Of A Mouse: Over The Tracks | tłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz