Jako jedyni nie śpimy. Brendon przejeżdża dalszą część trasy, aż zatrzymujemy się, by napełnić zbiornik. Zespół wspierający, imitując nas, parkuje swojego busa tuż obok nas na zewnątrz. Noc wydaje się dziwna na dalekiej północy, gdzie nie robi się całkowicie ciemno. Zewnętrzny świat jest jasnoniebieski, dokładnie tak samo, jak słońce jest owinięte w jasnawy całun, ukrywa się gdzieś za rogiem.
Po drugiej stronie przydrożnej restauracji znajdują się tancerki pomocniczej formacji i kilka jej członków, zbyt podekscytowani, że są w trasie, żeby spać. To znaczne ułatwienie dla nich, wykonają z nami tylko kilka koncertów. Nie będzie trwało to wystarczająco długo, by mogli się nauczyć lub odnieść, nie żebym chciał, by więcej osób mnie "zrozumiało".
Dwanaście do odhaczenia, czterdzieści trzy do końca.
Skupiam się znowu na Brendonie, który powoli sączy swoją kawę, czekając, aż ostygnie.
— Powinieneś zdradzić mi coś o sobie, nim powiem ci o sprawie Haley.
— Widzisz, myślałem o tym i, szczerze powiedziawszy, nie mam czym ciekawym się podzielić.
— Nic ci się w życiu nie stało? — pytam sceptycznie, a on kiwa głową. Cóż, to pieprzone kłamstwo. A co z jego zniknięciem? Dzieciństwem w raju Mormonów? Jednakże on nie wie, że ja już o tym wiem i, jest to oczywiste, że nie chce, by ktokolwiek inny pytał o tę zagmatwaną przeszłość. Już próbowałem. — Cóż, o czym ty w ogóle wiesz?
Brendon śmieje się ironicznie.
— Znam dobre bary w The Castro.
— W porządku, opowiadaj. I lepiej bądź uczciwy. — Waha się.
— No nie wiem, stary. Mogłoby to, uch... zasmucić heteroseksualnego gościa o tak prawych moralnościach, jak ty.
Zirytowany, lekko trzęsę lewą ręką, by skończył.
— Proszę cię, nie mam żadnych moralności. Miałem kiedyś dziewczynę, co chciała, bym ją dusił, póki nie straci przytomności. I, gwoli ścisłości, zrobiłem to.
Brwi bruneta ruszają w zdziwieniu ku górze, prawie sięgają linii włosów.
— Cóż, dobrze w takim razie.
No i zaczyna opowiadać mi te swoje bajki o San Francisco, potencjalnej ziemi obiecanej dla takich jak on. Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić, choć próbuję. Coraz więcej i więcej homoseksualistów przeprowadza się właśnie tam, cały czas; co tydzień pojawiają się nowe twarze w okolicy. Niektóre z nich to młode dzieciaki, które zwiały z domu, niektóre są nieco starsze — może po trzydziestce, może czterdziestce — które dopiero teraz miały odwagę przyznać się do tego, kim tak naprawdę są. Brendon mówi, że jego ostatnie mieszkanie znajdowało się na ulicy Castro, dokładnie w miejscu, gdzie wszystko zaczyna się łączyć. ("Więc, gdzie teraz mieszkasz?" spytałem, a on wzruszył ramionami, na policzki wypłynął lekki rumieniec, gdy spoglądał w zawstydzeniu przez okno. "Jestem trochę ściśnięty dwoma miejscówkami. Wiesz, jakby tego lata mieszkam w tym busie", tak odpowiedział). Idąc główną ulicą, możesz dostrzec całujących sięmężczyzn. Czasami kobiety, lesbijki też się tam spotyka. Niekiedy wychodzisz ze swojego mieszkania tylko po to, by usłyszeć, że ktoś został pobity wczorajszej nocy, tylko dwie przecznice od miejsca twojego zamieszkania. A od czasu do czasu i chrześcijanie próbują swych sił w rozdawaniu ulotek na ulicy, krzycząc, że jesteś obrzydlistwem, jesteś chory i wynaturzony. Urie jest politycznie aktywny, ale nie wszyscy się tym przejmują. Większość facetów nie kłopocze się w ogóle przyjrzeniem większemu obrazowi sytuacji.
Opisuje ulicę poświęconą prostytucji. Nowi w mieście, bez pieniędzy, prześpią się z każdym, zrobią dla nich wszystko. I pomimo tego, co robią, to są dobre dzieci, ale zbyt wiele z nich znika ze swym klientem i nigdy nie wraca. Żonaci mężczyźni w średnim wieku zgarniają je i pieprzą w jakichś średnio zadbanych motelach, a potem czują się winni, że Bóg ich nienawidzi za pragnienie młodego ciała. Taki chłopak dostaje ze dwadzieścia dolców, rozciągnięty tyłek, siniaki na talii. Jednak ci chłopcy, te dziwki, są dla skrytych okoliczności, które nie należą już do tej społeczności. Chcesz seks — możesz go mieć. Gdziekolwiek. Kiedykolwiek.
— Nazywamy je "jamy chwały" — wyjaśnia i patrzę na niego z niedowierzaniem, gdy opisuje bar, który wcale nie jest barem, tylko miejscem erotycznych schadzek. I to nawet nie dzieje się na zapleczu jakimś, o nie. Jest sobie jeden bar, głośna muzyka, słabe, naprawdę słabe oświetlenie i mnóstwo ciemnych kątów czy wielkich kanap. I są te labirynty, w które wchodzisz, by dostać się do specjalnych dziur w ścianach. I możesz tak po prostu wsadzić w taką jedną swojego penisa, a jakiś facet po drugiej zrobi ci loda. Nie masz nawet pojęcia, kto to jest. Brendon zna gościa, który przypadkowo zwalił jego bratu.
— To obrzydliwe, wiesz o tym, prawda? — Jestem śmiertelnie poważny i cholernie zniesmaczony, gdy on śmieje się histerycznie.
— Tak, wiem, stary, ale to był temat, o którym wszyscy mówili przez tygodnie! Poważnie, to było tak kurewsko zabawne! — Wyciera kąciki oczu. — Ach, gdzie ja skończyłem? A, tak, seks. W porządku, okej. Znaczy się, nigdy nie byłem podążałem heteroseksualną ścieżką, ale widziałem wiele z tej strony. Śmieszne. Ci wszyscy heteroseksualni ludzie mają te dziwne, romantyczne rytuały. Gdy jesteś gejem, wszystko staje się łatwiejsze. Widzisz faceta, który ci się podoba, patrzysz mu w oczy i robisz ruch głową w kierunku jakiegoś ulicznego rogu; jeśli są chętni, przychodzą. Nawet nie musisz nic mówić, stary.
— Kurwa. — Dlaczego dziewczyny nie są takie łatwe? — Czy jest, jakby... jakaś specjalna rzecz... którą robisz z oczami, czy...? Mam na myśli, jak to robisz? Spójrz się tak na mnie.
— Uch, okej. — Patrzy przez chwilę w dół i odchrząkuje. Podnosi wzrok... I och. Och. Jego źrenice wpatrują się w moją pieprzoną duszę, a może i nawet głębiej, delikatnie i zachęcająco, chwyta swawolnie dolną wargę między śnieżnobiałe zęby, usta zakrzywione w uprzejmym uśmiechu, czyste uwodzenie. Tutaj. Przede mną.
Nic dziwnego, że z nimidą.
— Huh — wyduszam.
Brendon wybucha śmiechem, pokusa natychmiast paruje, a on wraca do zwyczajnego stanu. Chwyta jedną z moich frytek.
— Nie chodzę w takie miejsca. Byłem raz czy dwa, ale to już wystarczyło, wiesz? Chodzi mi o to, że skupiamy się głównie na seksie, ponieważ to oddziela nas od ciebie. Aczkolwiek nie znaczy to, że ma to związek jedynie z seksem. Jest miłość, jest przyjaźń, jest nawet partnerstwo.
— Oczywiście ty jesteś wyjątkiem. Zbyt uroczy, by się ustatkować.
— Zapamiętałeś. — Uśmiecha się.
CZYTASZ
The Heart Rate Of A Mouse: Over The Tracks | tłumaczenie
FanficLatem 1974 roku, muzyk Ryan Ross rozpoczyna wyczerpującą trasę koncertową, by wspomóc przełomowy album swojego zespołu. Z trudem radzi sobie z presją i oczekiwaniami nagłej sławy, w chaosie niekończących się występów i wywiadów. Gdy stara się manewr...