Chapter 4.2

193 36 26
                                    

          — Za piętnaście minut odjeżdża nasz bus! — krzyczy Pete, a William i Zack podnoszą kolejne pudełko ze wzmacniaczami i przenoszą je z tylnego wejścia lokalu do pojazdu, do którego wszystko pakujemy. Zapalam ćmika, wkładam zapalniczkę z powrotem do kieszeni i sprawdzam stan paczki papierosów. Pustka. Nocne chmury spowijają niebo, grunt jest wciąż mokry od deszczu, który musiał spaść podczas naszego koncertu. St. Louis jest czarne niczym smoła i lśniące, chłodny wiatr przedziera się pod moją skórzaną kurtkę.

          Gościnny zespół już jest spakowany, ale jeszcze nie odjechali. Widzę, jak Tom i Jon kopią puszkę piwa w tę i z powrotem do siebie, śmiejąc się na całość. Zastanawiam się, co brali i dlaczego Jon mi tego nie zaoferował. Przecież już jesteśmy przyjaciółmi.

          Brendon przenosi dwie gitary do naszego środka lokomocji, jego drzwi bagażnika są szeroko otwarte po obu stronach, powoli uzupełniane drogim sprzętem.

          Technicy wkładają do środka ostatnie amplifikatory, a Brendon przeciąga się niezdarnie, jęcząc przy tym głośno.

           — Moje plecy mnie, kurwa, zabijają.

           — Jesteś młodszy ode mnie, co z moimi? — William odpowiada.

           — Pomasuję twoje, jeśli ty pomasujesz moje.

           — Umowa. — William promienieje. Brent posyła mi spojrzenie typu "drogi, kurwa, Boże", które oznacza, że jeśli ci dwaj zaraz zaczną się wzajemnie o siebie ocierać w naszej obecności, to Brent będzie pierwszym, który ucieknie do środka, by ratować swoje heteroseksualne życie. Chichoczę, zastanawiając się, czy w słowach Spencera jest chociaż odrobina prawdy o tęsknocie za mną. Tęsknocie chłopaków. Trudno w to uwierzyć z postawą wobec mojej osoby, jaką mnie obdarowują.

           — Wracam za moment — mówię Brentowi.

           — Nie zostawiaj mnie — Brent błaga z całkowitą szczerością w głosie oraz wielkimi, kornymi oczami. Potrząsam głową z niedowierzaniem, odchodząc. Spędzam piętnaście minut, chodząc w kółko przez całą długość najbliższej ulicy, by w końcu wyprosić dwa papierosy od jakiegoś faceta, który stał przed barem. Jest pijany jak diabli i pyta mnie, czy wybierałem się na koncert The Followers. Mówię mu, że tam byłem.

          — Kurewsko przereklamowane gówno, nie sądzisz? — pyta.

          — Sądzę.

          — Jesteś w porządku gość. Masz, masz, weź jeszcze jeden!

          W drodze powrotnej wypalam dwa z moich trzech otrzymanych fajek, ale gdy jestem tuż za rogiem, słyszę krzyki i widzę zgiełk wokół pojazdów. Chłopaki są drobnymi postaciami w oddali, ale jasne jest, że wybuchła awantura. Ktoś krzyczy: "ty skurwielu!" wystarczająco głośno, by przerwać ciszę nocną w St. Louis. Mój powolny krok zmienia się natychmiastowo w trucht, gdyż po części lękam się, a z drugiej strony mam nadzieję, że stało się coś znaczącego, co spowoduje natychmiastowe odwołanie naszej trasy koncertowej.

           Jestem rozczarowany. Intrygantami są Brendon i Nate.

           — Ostrzegam cię, człowieku! — perkusista krzyczy z lekką dezorientacją, jego oczy błyszczą gniewnie. Jest naćpany jak pieprzony latawiec. — Nie zbliżaj się do mnie lub-

           — Lub co?! — Brendon wydziera się w odpowiedzi. Reszta chłopaków ogląda pokaz z bezpiecznej odległości, a większość z nich wygląda na lekko zawstydzonych obecnością tam. — Myślisz, że cię zgwałcę? A może boisz się, że może ci się to spodobać?

The Heart Rate Of A Mouse: Over The Tracks | tłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz