Chapter 14.5

195 27 80
                                    

dłuuugi, 2100+ słów ;)

          Liczę przelatujące przez palce sekundy, nim zabiera głos.

          — Kiedy dorastałem, inne dzieciaki zwracały się do Matta Urie. Był starszy i nie wiem. Inni tak na niego wołali. Więc nie możesz zwracać się do mnie Urie, bo to nie jestem ja.

          Przesuwa się nieswojo, niespokojnie przebierając palcami na kolanach. Czuję, jak mój umysł daje upust kotłującej się w nim złości i kiwam głową.

          — W porządku. — Kiedy milczy, kontynuuję: — Przeszedłem na Ryana, kiedy miałem osiem lat. Pewnego dnia zdałem sobie sprawę, że nie chcę dzielić imienia mojego ojca. Do tej pory ludzie mówią do mnie George. To było dobre imię, bo Beatlesi, ale czułem się jak podróbka. Poza tym, Ringo najlepszy. 

          — Podoba mi się George — mówi, zerkając na mnie krótko i nie wiem, czy ma na myśli Harrisona, czy mnie.

          — Jest w porządku. — Wzruszam ramionami, nadal nie będąc pewnym, do kogo się odnosimy. Poruszam się, by siąść na łóżku, a ponieważ nie przesuwa się, nie zgłasza sprzeciwu, siadam tuż obok niego, również opierając się plecami o ścianę, gdy osiadamy centralnie przed drzwiami do mojego małego gniazdka. Mógłbym jasno dać mu do zrozumienia, że nie będzie zachowywał się w taki sposób, że nie jestem typem wybaczającym i zapominającym. Wraca do mnie, próbując się pogodzić, a ja mógłbym z łatwością obrócić to przeciw niemu, i to byłoby dokładnie to, co normalnie bym zrobił, ale dziś rano jestem zbyt zmęczony.

          Nigdy wcześniej nie patrzyłem na to pomieszczenie z tej perspektywy – zwykle po prostu tu śpię lub czytam książkę na leżąco, siadam na krawędzi łóżka i gram na gitarze. Na trzech ścianach widnieją okna – dwa małe po bokach i to duże za naszymi plecami. Zazwyczaj zasuwam zasłony, by nikt nie mógł ddojrzeć wnętrza i w ten sposób nie widzę drogi, którą jedziemy. Gniazdko jest zdezorganizowanym miejscem, gdyż wrzuciłem do niego głównie walizki, a biorąc pod uwagę, że łóżko jest jedynym meblem mieszczącym się tutaj, ono oraz podłoga zajmowane są przez stosy ubrań i innych klamotów. Uproszczone, klaustrofobiczne i zaśmiecone, jedno z tych rzadkich miejsc, które są dla mnie świątynią.

          — Jaki był Matt? — pytam cicho, wpatrując się w nagie palce u stóp chłopaka, leżące swobodnie obok moich butów. Nie patrzę na niego – kontakt wzrokowy mógłby go spłoszyć. Cisza rozciąga się i rozciąga, ale czekam.

          — Zabawny — odzywa się ostatecznie. — Mądry. Wszyscy go kochali. Ale dużo się mnie czepiał. Zawsze byłem niski, a on znacznie starszy, potem łatwością mógł mnie podnieść i nie mogłem go odeprzeć. My tylko- Nigdy nie zgadzaliśmy się ze sobą. A potem musiałem żyć z nim w zgodzie, ale tak naprawdę nigdy nie mogłem, i to było tak, jakbym i ja go zawiódł.

          — Nawet gdy w żyłach płynie ta sama krew... To nie czyni ludzi zgodnych, nie? — pytam, znając odpowiedź zbyt dobrze. Brendon wydaje pozytywny dźwięk. — Kiedy ostatni raz go widziałeś?

          — Gdy miałem piętnaście lat — odpowiada natychmiast, nie przemyślając tego. Gdy zniknął z powierzchni ziemi. Nie proszę go, by wyjaśnił, dlaczego w ogóle nie widział się ze swoim starszym bratem przez połowę młodzieńczych lat.

          — Szkoda, że ​​nie spotkaliście się jeszcze — oferuję, próbując ustalić, o co mu chodzi, na czym skończył. Może chodzi o miłość, ale ciężko jest kochać kogoś, kto odszedł, a na podstawie tego, co powiedział mi, nie brzmi to tak, jakby mieli bliską relację.

The Heart Rate Of A Mouse: Over The Tracks | tłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz