Chapter 5.3

208 31 18
                                    

          Ruszam na poszukiwania mojego niewiernego towarzysza, który kryje się gdzieś w tej ogromnej posiadłości. Niesamowicie duży teren, czuję się, jakbym próbował znaleźć igłę w stogu siana. Brendon mnie zaprosił. To zwyczajnie nieuprzejme, jeśli nie ma w planach spędzenia ze mną czasu, do kurwy nędzy. Korytarz zdobią obrazy i posągi rzymskich czy greckich bogów. Nigdy nie widziałem różnicy między Wenus a Minerwą. Albo Afrodytą. Kimkolwiek.

          Schodzę wolnym krokiem po schodach i po chwili wreszcie znajduję się w przestronnym salonie, mieszczącym się na parterze. Wszystkie kanapy są zajęte, podminowane, krótkie partie refrenu, grane na gitarze, przedostają się przez na wpół odkręcone głośniki, mieszając się z rozmowami stu, a może i dwustu ludzi. Po naszym przybyciu zrobiło się dużo bardziej euforycznie. Dziewczyny tańczą bez koszulek, pot spływa między ich piersiami, w dół przez brzuch, aż do ich pępków. Białe, uformowane paski raz za razem znikają ze stolików, a alkohol rozchodzi się z butelek do żył. Nie dostrzegam nikogo z naszej ekipy w holu, więc idę dalej, czując, jakbym obserwował otaczających mnie ludzi zza szyby. Po chwili zauważam znajomą mi twarz w sąsiednim pomieszczeniu.

          — Andy! Hej, widziałeś Brendona?

          Andy siedzi na sofie z dziewczyną o poziomkowych wręcz pasmach włosów, opowiadając jej jakąś historię, gdy ta śmieje się niezwykle głośno.

          — Nie ma mowy, nie ma mowy! Był z Williamem! — Słyszę ją. — Ryan! Ryan, dołącz do nas!

          — Szukam jednego z naszych chłopaków.

          — Och, da sobie radę. No dalej, kochanie, usiądź z nami! Chyba że chcesz udać się w jakieś bardziej prywatne miejsce...

          Ponownie przyglądam różowowłosej dziewczynie i pozwalam ustom uformować się w pijacki uśmiech.

          — Audrey! Hej, twoje włosy!

          — Różowe, nieprawdaż? — Zachwyca się. Znam ją, ale nie jestem pewien, czy ją przeleciałem. Może. Prawdopodobnie. Na pewno bym pamiętał. Czyżby? Jest jedną z tych kochanek, które wszyscy znają. Jest dość sławna na swój sposób.

          Audrey, podobnie jak Jac, ma nawyk nadużywania makijażu, ale jest śliczną dziewczyną o wielkich oczach, otoczonych czarną konturówką, wąskim nosie i lekko zapadniętych policzkach. Jej włosy przypominają lwią grzywę, na której widnieją pąsowe oraz blond pasma. Ubrania ledwie przykrywają jej ciało, ułożyła się niczym robak, gdy ja jestem rybą. Wszyscy jesteśmy rybkami, gdy ona wchodzi. Ktoś wspominał, że całą swoją wiedzę w tych kwestiach zawdzięcza dziewczynie, która zainspirowała Keitha do napisania "Ruby Tuesday". Andy mocniej zaciska palce na jej ramionach, jakby chciał ją przy sobie przytrzymać, a Audrey uśmiecha się do mnie szeroko, cała szczęśliwa i różowa. Dziewczyna Andy'ego miała całkowite prawo, by martwić się o swobodnie nastawione wobec niego kochanki z trasy.

          — Andy mówił, że może ja wraz z kilkoma moimi dziewczyna będziemy miały wolne miejsca w autobusie?

          — Och, nie mogę tego obiecać. Może. Sam nie wiem. Prawdopodobnie. A na jak długo?

          — Tylko do Detroit. Obiecałam Davidowi, że dołączymy do jego ekipy.

          — Nie no, pewnie! O stary. Kurwa, zapomniałem, że aktualnie koncertuje w okolicy. Jak się ma ten angielski drań?

          — Bajecznie — mruczy. Mówię jej, by porozmawiała z Petem i że ma moje błogosławieństwo. Kilka dni i będziemy w Detroit, Joe będzie zachwycony kilkoma dziewczynami u jego boku. Może nawet zejdzie ze mnie, gdy będzie mógł urządzać swoje orgie w sąsiednim pokoju hotelowym. — Ryan, zostań. — Audrey wydyma z niezadowoleniem wargi.

The Heart Rate Of A Mouse: Over The Tracks | tłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz