Spędzam cały następny dzień, bawiąc się scenariuszami, w których ja wraz z Jac stabilizujemy się w naszym wspólnym życiu, bierzemy ślub, mamy dzieci, przeprowadzamy się na wieś. To zabawne, co analny seks potrafi zrobić związkowi. Krzywi się za każdym razem, kiedy siada, oboje śmiejemy się histerycznie, gdy Pete pyta ją, czy czuje się dobrze.
Może to czas, byśmy wszyscy dorośli, więc mógłbym na poważnie zacząć traktować związek z Jac.
— Będzie zajebista — mówi niecierpliwie Joe o imprezie, na którą się wybieramy po dzisiejszym koncercie. Jesteśmy w przebieralni, kopiuję nocną setlistę dla reszty facetów z nudów.
Andy wraz z Williamem improwizują sobie na moich dwóch gitarach. Tak, pozwoliłem. Eric też tu jest, pyta Spencera, co sądzi o tym całym skandalu Watergate, a ja nie mam absolutnie pojęcia, o co im chodzi. Nagle moja głowa gwałtownie odwraca się w stronę drzwi, drink trafia do krwiobiegu, mój mózg wyłącza się kompletnie, gdy nagle słyszę Brendona.
— O cholera.
Brendon wpatruje się na swoją poplamioną koszulę, a Brent luźno trzyma koniuszkami palców swoją szklaną butelkę po piwie.
— Ups. Przepraszam. — Brent uśmiecha się pogardliwie. Widzę, jak Brendon tłumi gniewne spojrzenie, ponieważ obaj wiemy, jak wielki dramat Brent mógłby z tego wszcząć. Wilson zdążył już wystarczająco upewnić się, że technik wie, że jest jego niewolnikiem podczas tej trasy.
— Nic takiego — mruczy Urie, ściągnąwszy swoją poplamioną koszulkę. Natychmiast skupiam się na czymś innym.
Pomieszczenie wypełnia przedkoncertowy ferment. Nie jest w sumie aż tak źle, jak podczas pierwszej nocy. Pete miał rację, kochają nas w Nowym Jorku. Ciągle powtarza, jak to powinniśmy zagrać na Madison Square Garden, dlaczego niby? Dwadzieścia tysięcy ludzi? Nie ma opcji, bym dał radę.
Niepokojące jest to, że jeszcze nikt nie zdążył się zorientować, że już dawno przekroczyłem komfortowe granice.
Nim wchodzimy na scenę, Spencer podchodzi do mnie, by powiedzieć, jak dobrze wypadniemy, jak to jest tylko kolejny występ, jak niesamowity na scenie jestem. A ja mu wierzę i wbiegamy tam, tłum monotonnie śpiewa i śpiewa. Jac pozostaje za kulisami, machając do nas radośnie. Tylko Brent odmachuje.
— Dobry wieczór, Nowy Jork! — Joe krzyczy do mikrofonu. — Ponownie — dodaje z uśmiechem i zaczynamy. Zwykle nie spoglądam na tłum, ale rozpoznaję grupę fanów w pierwszym rzędzie, tuż przede mną. Na ostatnim koncercie też byli i na przedostatnim, i jeszcze wcześniejszym.
Z jakiegoś powodu każdy koncert wydaje się trwać dłużej niż poprzedni. Nasze dziewięćdziesiąt minut na scenie to czterogodzinna męka, sześciominutowa piosenka rozciąga się do trzydziestu w mojej głowie. Joe pławi się w swoim blasku sławy, rozpoczynając solówkę na gitarze, palce przesuwają się zwinnie po strunach, włosy na głowie trzęsą się przez chaotyczne ruchy. Cofam się, kiedy nie muszę śpiewać, ale to nie ma sensu, bo i tak reflektory nieuchwytnie podążają za moją postacią.
Schodzimy ze sceny, czekając, aż zaczną krzyczeć, byśmy wrócili, prosząc o bis. Przed przedostatnią piosenką Brent mówi:
— Chcielibyśmy dedykować tę piosenkę wspaniałej, młodej kobiecie, która jest tutaj z nami dzisiejszej nocy, więc to dla ciebie, Jac.
Wpatruję się w basistę ze zdziwieniem, ale Spencer już krzyczy: "Raz, dwa, trzy!", dlatego zaczynam śpiewać utwór, który nie ma nic wspólnego z Jac ani dziewczynami, a nawet z miłością, jeśli chodzi o to. Brent nigdy nie był troskliwy i zdaję sobie sprawę, że jestem prawdopodobnie najgorszym z chłopaków, gdy moi koledzy z zespołu muszą wkraczać i wywiązywać się z moich obowiązków chłopaka.
CZYTASZ
The Heart Rate Of A Mouse: Over The Tracks | tłumaczenie
FanficLatem 1974 roku, muzyk Ryan Ross rozpoczyna wyczerpującą trasę koncertową, by wspomóc przełomowy album swojego zespołu. Z trudem radzi sobie z presją i oczekiwaniami nagłej sławy, w chaosie niekończących się występów i wywiadów. Gdy stara się manewr...