co za niekomfortowy rodział, boziu
— O wszystko. — Chichoczę, sięgnąwszy wreszcie po piwo. — Zespół ledwo się trzyma razem. Joe i ja, my tylko... Jego ego jest zbyt duże, byśmy mogli być w tym samym pomieszczeniu. Coś się dzieje również ze Spencerem, ale nie wiem co. Jedyny, w którego wciąż wierzę, jest Brent. Cóż, tyle wiary, ile mogę dysponować w gościu, wiesz? Zdaję sobie oczywiście sprawę, że sprzedałby mnie w trybie natychmiastowym, własne potrzeby postawiłby ponad zespołu, więc to niekoniecznie jest czymś mocnym, ale zawsze coś. I Jac, pamiętasz ją, nie?
— Robi niezłe wrażenie.
— Jest teraz z nami. I to jest jakby... Nie tęsknię za nią, gdy jej nie ma. I to jest okej, bo nigdy nie oczekiwałem od siebie, że będę za nią tęsknił, wiesz? Jednak teraz czuję, jakbym chciał za nią tęsknić. Chciałbym, by znaczyła dla mnie więcej, niż znaczy, że przynajmniej byłaby w moim życiu jedną, solidną rzeczą i znalezienie tego w niej jest cholernie chimeryczne. Ukazuje, jak bardzo zdesperowany jestem. To mnie przeraża, stary. Naprawdę.
Eric mruga w moją stronę zza stołu.
— I trzymałeś to w sobie przez jak długi okres? Od Montrealu?
— Rozpatrz siedemdziesiąty trzeci. — Śmieję się, nim w końcu podchodzę do ważniejszej kwestii. Po prostu muszę powiedzieć to komuś neutralnemu, komuś, kto mnie nie osądzi. — Kiedykolwiek spałeś z facetem?
Brwi Erica unoszą się zdziwione niespodziewanie szybko w górę.
— Nie. Nie mogę powiedzieć, że spałem. — Staram się stłumić to rozczarowanie. Miałem nadzieję, że może spał. Wygląda na takiego.
— Mimo wszystko znam ludzi, którzy spali. Znajomi, wiesz.
Więc nie jestem jedynym świrem, z którym się zetknął. Dzięki Bogu. Cóż, no to lecimy z tym. By zrzucić ten kamień z serca, uzyskać jakąkolwiek opinię. Może wbije mi w to jakiś sens.
— Ostatnio trochę nad tym myślałem. Ja też nigdy nie spałem, znaczy się, nie jestem... taki. Ale jest ten gość... — Tutaj robi się ciężko. Mężczyzna kiwa głową, abym kontynuował, ale nie wiem jak. Martwi mnie, że jak pieprzyłem Jac, to zastanawiałem się, czy Brendon słucha za ścianą, czy wrócił do hotelu wczorajszego wieczoru. Jednak może i chciałbym, by to zgubne całowanie się w Ottawie coś dla niego znaczyło, by tego po prostu nie ignorował. Po prostu ja to ignoruję. Nie jestem gejem, tylko najzwyczajniej w świecie ciekawy. Fascynuje mnie, skąd pochodzi, czego się dopuścił... Chciałbym wiedzieć więcej, a im mniej mi mówi, tym gorzej. Ciągle mam tę szaloną ochotę móc powiedzieć, że znam tego człowieka lepiej niż ktokolwiek inny.
— Jakiś fan? — pyta, a ja kiwam głową, choć wiem, że to kłamstwo. Nie mogę powiedzieć, że to jeden z techników, ponieważ Eric prawdopodobnie pozna ich wszystkich dzisiejszej nocy.
— Nazwijmy go, umm...
— Brian — sugeruje Eric, wskazując na okładkę "Here Come the Warm Jets". Cholernie dobry album. — Ryan i Brian. Uroczo.
Staram się nie przewrócić oczami.
— W porządku, Brian. I myślę, że czuję do niego pociąg. Tak, ja też go pociągam, wiem o tym. — Nie, żeby Brendon kiedykolwiek to oznajmił, ale jest. Sposób, w jaki jego palce wbiły się w moje biodro, kiedy się całowaliśmy... Wczuł się w to równie głęboko, co ja. — To ja zatrzymuję nas w miejscu. Mam na myśli, uważam, że gdybym... wykonał jakiś ruch, to mogłoby się jakkolwiek rozwinąć... To mąci mi w głowie cholernie. Nigdy wcześniej nie patrzyłem w ten sposób na faceta. Nie jestem pedałem, wiesz? To znaczy, no wiesz.
CZYTASZ
The Heart Rate Of A Mouse: Over The Tracks | tłumaczenie
ФанфикLatem 1974 roku, muzyk Ryan Ross rozpoczyna wyczerpującą trasę koncertową, by wspomóc przełomowy album swojego zespołu. Z trudem radzi sobie z presją i oczekiwaniami nagłej sławy, w chaosie niekończących się występów i wywiadów. Gdy stara się manewr...