Chapter 2.4

223 40 28
                                    

          — No dalej, kolejne piwo!

          Andy domyka drzwiczki lodówki nogą, a chłopaki radośnie wiwatują, widząc wchodzącego mężyczyznę do pokoju z ramionami napełnionymi większą ilością butelek. Cały salon wypełniony jest zapachem marichuany, gdy przekraczamy granicę stanu pomiędzy Minnesotą i Wisconsin. Powinienem był teraz spać, jednak to pierwsza noc. Zawsze kładziemy się późno spać podczas pierwszej nocy naszej trasy. Dla naszego zespołu tworzenie bliskich więzi jest dość zasadnicze, abyśmy mieli z czego i po co się śmiać przez następne trzy tygodnie. Potem rozpoczną się ciągłe walki i niekończące się jęki na temat tęsknoty za bliskimi pozostawionymi w domu. Czasami ktoś nawet grozi, że odejdzie, dopóki Pete nie zainterweniuje. Może tym razem ktoś naprawdę zrezygnuje...

          Joe — umysłowo chory skurwiel — prowadzi. My nie musimy prowadzić, gdyż mamy od tego czterech pracowników technicznych, którzy biorą za nas zmiany, jednak on nalegał. Coś w jego osobie, nocnym radiu i otwartej drodze. Jestem zaskoczony jego aktem dobroci. Stanowczo powiedział, że jest zbyt popularny, by prowadzić bus lub furgonetkę, więc ja biorę za niego robotę, by wyrazić jak kurewsko wściekły jest i, że uważa przebywanie w samotności za jedyne rozwiązanie. Reszta z nas wepchnęła się do salonu, który pozwala naszej ósemce w spokoju się rozsiąść. Co lepsze, pozostawia nawet miejsce na większą liczbę osób. Pete ślęczy nad papierkową robotą przy stole, z trudem wycofując się ze swojej kierowniczej roli. Czasami tylko spogląda na nas, aby upewnić się, że nie robimy bałaganu.

          Hemingway spoczywa na kolanach Brendona, ale ten go nie czyta. Może czeka, aż konwersacja stanie się nudna.

          — Toast! — nalega Brent, a my podnosimy nasze trunki. — Za niesamowitą, wspaniałą, cholernie wykurwistą "Jackie, Me and This Lady" trasę koncertową z siedemdziesiątego czwartego! — Chłopaki wykrzykują i wypijają zawartość butelek do dna. Biorę łyk piwa, czując sytkające się z moimi wargami zimne szkło.

          — Ry? — pyta Zack, a ja w odpowiedzi mruczę pod nosem i wpatruję się w gwint mojej butelki po piwie. — Dlaczego nie zabrałeś ze sobą Jac w trasę, stary?

          Prycham.

          — Tak jakbym wiedział, że chcesz w niej zamoczyć. — Pokój ogarnia śmiech moich kumpli, nawet Zacka. On wie, jak śmiać się z prawdy, gdy ją mu przedstawiam — Jac przyjeżdża do Nowego Jorku — dorzucam.

          — Jac i Zack, siedząc na drzewie... — Spencer włącza się do rozmowy.

          — Brzmi słodko. — Andy uśmiecha się — Valerie była wkurwiona jak cholera, że nie będzie mnie przez większość lata. Jest przekonana, że puknę jakąś szaleńczo zakochaną we mnie fankę. Jaką fankę? Gdzie? Nie jestem nawet w pieprzonym zespole!

          Spencer uśmiecha się.

          — Byliśmy w Minnesocie, stary. Panienek będzie tam co niemiara, więc z pewnością znajdziemy taką, która spełni nasze standardy — Spencer mówi niczym ekspert, chociaż żadnej z nich nie pieprzy. Tak właściwie to przestał, gdy poznał tę dziewczynę. Mam nadzieję, że zacznie od nowa. Dobrze mu to zrobi.

          — Tak, prawdopodobnie wszystkie będą wyglądać jak Jac — odpowiada Zack, a ja pokazuje mu środkowy palec, słodko uśmiechając się do niego, gdy reszta się śmieje.

          — Daj spokój, nie mów tak o Jac — mówi Brent jako jedyny. Doceniam jego poparcie, że nie szufladkuje jej — komikolwiek jest — jako tandetną szmatę, nawet jeśli Brent jest największym szowinistą w pomieszczeniu, co jest dokładnie tym, czego Jac nienawidzi w większości mężczyzn, ze mną prawdopodobnie włącznie. — A co z tobą? — zwraca się do Brendona. — Masz dziewczynę czekającą na ciebie w domu?

The Heart Rate Of A Mouse: Over The Tracks | tłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz