Nie idę do klubu, do którego zostaliśmy zaproszeni, więc moi koledzy z zespołu wyruszają w swoim towarzystwie - beze mnie. Znam imprezy na pamięć - dużo alkoholu, nadmierne ilości narkotyków, oszałamiająco wyglądające kobiety. Joe zniszczy kolejny mebel lub coś innego, podczas gdy Brent będzie pieprzył wszystko, co się rusza, a Spencer upije się w trzy dupy, posyłając wszystkim ten głupkowaty uśmieszek, sugerujący myśli o innym życiu, którego on nie ma. Lokal byłby zapełniony okolicznymi ludźmi. Być może mógłby być tam ktoś, kogo właściwie znam i wszyscy pomyślą, że jestem taki zabawny, taki mądry, taki pasjonujący.
Kilka minut po pierwszej w nocy wychodzę spod prysznica i rozciągam bolące mnie kończyny na łóżku hotelowym. Jeszcze dwie noce w Chicago. Wyciągam papierosa, po czym zapalam go, leżąc nago, i pozwalam mojemu ciału wyschnąć, gdy dym unosi się nade mną w powietrzu. Zastanawiam się, czy telefon da o sobie znać, gdy zadzwoni Jac. Wiem, że i tak tego nie zrobi, ale nie mam jej tego za złe.
Ktoś z początku gwałtownie, a później z dużą ostrożnością puka do moich drzwi. Podnoszę głowę z papierosem między wargami. To najprawdopodobniej jakaś dziewczyna. Zawsze mnie znajdą, przekupią kogoś z ekipy, spróbują swojego szczęścia, sprawdzą numer mojego pokoju hotelowego. I przyjdą w środku nocy, z tęczówkami jasnymi i ustami słodkimi.
Są dwa rodzaje kochanek muzyków - te, które chcą mnie pieprzyć, gdyż jestem sławny, i te, które chcą mnie pieprzyć z powodu muzyki, którą tworzę. Wolę ten pierwszy rodzaj. Nie jest zbytnio wskazane pieprzyć dziewczyny, które kochają muzykę - niestety traktują one to zbyt osobiście. To ty jesteś muzyką. To prawda. To ja jestem muzyką. Dziewczyny szukające sławy są o wiele bardziej szczere, jeśli chodzi o te sprawy.
Słyszę pukanie wtórny raz. Zastanawiam się, który typ kochanki stoi za drzwiami, ale nie silę się na sprawdzenie tego. W końcu słyszę czyjeś kroki, sugerujące mi odejście.
Po piętnastu minutach nieprzerwanego snu, zaczynam żałować swojej decyzji. Ubieram się i postanawiam rzucić okiem na hotelowy bar. Może jakaś dziewczyna postanowiła pokręcić się w tutejszych okolicach.
Idę hotelowym korytarzem, mierzwiąc palcami mokre jeszcze włosy. Mój pasek od spodni wisi tuż koło biodra rozpięty. Podążam w kierunku wyjścia na schody, ale nagle zatrzymuje mnie hałas pokoju, który mijam. Trzysta siedemnaście. Wpatruję się w złotą plakietkę, przybitą do drzwi. Słyszę rozbrzmiewający w pokoju śmiech, ktoś gra na gitarze, ktoś śpiewa. Hotelowy korytarz świeci pustkami.
Załoga dogaduje się dość dobrze ze wspierającym zespołem. To dobrze, naprawdę. Jestem zwyczajnie skonsternowany z jaką łatwością niektórzy potrafią nazwiązywać przyjaźnie, gdy ja - po raz kolejny - przegapia. to. Myślę, że przykuwam do tego zbyt dużą uwagę, później zdając sobie sprawę, że to było złe. Nie jestem zazdrosny. Nie jestem zawistny. Dobrze, że się dogadują. Naprawdę dobrze.
Wzdycham nerwowo, próbując odwrócić wzrok od drzwi. Mam do wyboru trzy propozycje - sen, kochanki lub to. Słyszę śmiech i jestem przekonany, że to Brendon.
Pukam do drzwi.
Natychmiast tego żałuję i zażenowany wkładam dłonie do kieszeni spodni. Jon otwiera, a zapach trawki uderza we mnie niczym fala.
- Ryan! Hej! Wchodź, stary, wchodź! - Łapie mnie za ramię i ciągnie.
- Zastanawiałem się tylko, czy- - Są tam moi koledzy z zespołu. Zupełnie słaba wymówka, ale to wszystko, co jestem w stanie wymyślić na poczekaniu. Jon nie czeka, aż skończę wypowiedź.
CZYTASZ
The Heart Rate Of A Mouse: Over The Tracks | tłumaczenie
Hayran KurguLatem 1974 roku, muzyk Ryan Ross rozpoczyna wyczerpującą trasę koncertową, by wspomóc przełomowy album swojego zespołu. Z trudem radzi sobie z presją i oczekiwaniami nagłej sławy, w chaosie niekończących się występów i wywiadów. Gdy stara się manewr...