Chapter 3.5

159 36 21
                                    

          Brendon również chwycił gitarę, cicho szarpiąc za strony, gdy Tom śpiewa. Perkusista o imieniu Nate zbierał się przez dłuższy czas na odwagę, by powiedzieć mi, jakie to cudowne, że pijemy razem. Nie wydają się przejęci moim wparowaniem na ich imprezkę. Dlaczego mieliby być? Nigdy już nie otrzymają kolejnej szansy na upicie się z tak utalentowanym czy sławnym człowiekiem jak ja.

          Brendon zmienia na wiejską piosenkę, dzięki czemu Tom parska śmiechem.

          — Ten mężczyzna! — wykrzykuje, ruszając w stronę Brendona. — Kocham tego mężczyznę!

          Jon kiwa głową, zgadzając się, a ponieważ nikt nie wydaje się być zainteresowany, pytam go:

          — Nie masz nic przeciwko temu, że Brendon... wiesz?

          — Że Brendon co? — pyta, zbity z tropu.

          — Nie, nie, idź w molowe! — zachwyca się Tom, a Brendon posłusznie wykonuje prośbę, przez co oboje zaczynają wyć ze śmiechu, gdy Nate bębni w hotelową poduszkę dwoma pustymi butelkami po piwie.

          — Że nie gra dla tej samej drużyny, co ty? — oferuję.

          — Nah! — woła Jon. — Ty też tutaj jesteś, prawda? Cieszymy się koncertowaniem z wami, aktualnie tysiące nowych osób usłyszało naszą muzykę. To brzmi wspaniale!

          — Ry, powinieneś coś zagrać — mówi Brendon, podając mi gitarę. Odbieram instrument zaskoczony, że Brendon postanowił zawołać mnie moim nieoficjalnym przezwiskiem. Wpatruję się w niego głupio przez minutę, będąc zbyt naćpanym i pijanym, by pamiętać, jak szła "Foxy Lady". Gdy zaczynam grać i reszta chłopaków podśpiewywać, zastanawiam się, czy to jest typ spędzania wolnego czasu podczas tras koncertowych, o którym zawsze słyszałem, o którym wszyscy mówili, ale którego nigdy nie poczułem na własnej skórze. Chłopaki spędzają ze sobą czas, będąc nawalonymi w trzy dupy, sam pot, ślina i muzyka. Zawsze muzyka.

          — Skończyło się piwo! — Słyszę nieszczęśliwy jęk dziewczyny Jona, a Nate wstaje chwiejnie.

          — Mam go trochę w moim pokoju. Dawaj, weźmiemy trochę. Daj spokój! Cas, wstawaj, wezmę cię. Będę cię nieść, naprawdę. Dokładnie w ten sposób i- — Dziewczyna piszczy, gdy Nate podnosi ją, układając na ramieniu. Ona wierzga nogami i śmieje się, a Jon wymierza jej klapsa w tyłek.

          — Nawet nie waż mi się jej upuścić! — ostrzega Jon, zanim opada, by usiąść znów obok mnie, a Nate wynosi dziewczynę z pokoju. Podaję mu gitarę, a on zaczyna grać. Nie rozpoznaję tego kawałka, ale brzmi cholernie dobrze. — Po prostu improwizuję — bełkocze, chichocząc.

          — Nie przestawaj — mówię, będąc nagle bardzo zaintrygowany.

          Jon ma niesamowity gust. Zaczynamy rozmawiać i wydajemy się niezdolni do przestania, podając sobie na przemian gitarę tam i z powrotem oraz rzucając coraz to kolejne pomysły, robiąc to tak po prostu. Jest cholernie utalentowanym gościem. Brendon, Nate, Tom i dziewczyna rozpoczynają kolejną rundę gry w karty, podczas gdy my nadal ich ignorujemy.

          — Jeśli twój zespół zawiedzie — mówię w pewnym momencie, a on się śmieje. — Lub chciałbyś trochę poimprowizować. Albo, hej, zrobić jakiś poboczny projekt. Myślę, że powinniśmy, tak. Myślę, że to mogłoby być fajnie. Może przez jakiś czas.

          — Może — Jon przyznaje z ciepłym, gorliwym uśmiechem na ustach. — No, stary. To, uch, to byłoby coś. Moglibyśmy troche poimprowizować jeszcze jutro.

          — Tak, zdecydowanie.

          — Cholera. Zajebiście — brzmi niedowierzająco i zaszczycony. Emanuje pozytywną energią w moją stronę.

          Nate zalicza zgon, zanim finalnie wychodzę. Wraz z Jonem rozmawiamy luźno o psach. Wie o nich zdecydowanie dużo, jest w stanie wymienić pięćdziesiąt różnych ras. Nova Scotia Duck-Tolling Retriever sprawia, że psy to lojalni przyjaciele. Nie wyobrażam sobie ich wyglądu. On mówi, że pomarańczowy i czujny. Brendon zatacza się z nami korytarzem hotelowym, grzebiąc po kieszeniach i próbując przypomnieć sobie numer swojego pokoju. Chłopak przesuwa palcami po skórze ukazanej przez zsunięte spodnie. Jon musi go wciąż podtrzymywać, a ja podążam za nimi w taki sam sposób, przypominając ptaki, które zniżają swój lot nad jeziorem, by wziąć łyk wody w środku wędrówki.

          Zwracam uwagę na chłopaków, gdy obejmują się na dobranoc. Krótki, jednoręki uścisk, dokładnie taki, jakim obdarzyłbym Brenta lub Spencera. Brendon macha mi na pożegnanie, a Jon jest na tyle uprzejmy, że odporowadza mnie pod same drzwi. Wygląda na irytująco trzeźwego.

         — Więc to była twoja dziewczyna tam — mówię nagle.

         — Tak, Cas. Cassie. Miłość mojego życia. — Jon uśmiecha się wesoło. — Dwa lata i wciąż jest cudownie.

          Jestem prawie pewien, że Spencer mógł ją pieprzyć, gdyby tylko chciał. Spencer jest znaną gwiazdą rocka, a ten gość Jon? Kim on do cholery jest? Mogłem ją puknąć. Oczywiście, że mogłem.

          — Huh. — Dodarłszy do mojego pokoju, Jon otwiera mi drzwi. Zatrzymuję się. — Wiesz, on jest pedałem.

          — Słucham?

          — Brendon — wyjaśniam i powracam myślami do wcześniejszych wydarzeń. Widzę twarz Brendona, kiedy zamykam oczy, piękną i śmiejącą się. — Pieprzy facetów. Niektórzy goście tak robią.

         Jon wydaje się zaskoczony. Mam cię. Mam cię, skurwysynu. Mówię to tylko dlatego, że to prawda. Przez uczciwość. Przez cnotę. Jon wydaje się miły, dlatego zasługuje na to, by wiedzieć.

         — Tak, niektórzy tak robią — Jon zgadza się. — Przeszkadza ci to?

         — Nie — odpowiadam natychmiastowo. To naprawdę mi nie przeszkadza. Po prostu nie mogę przestać o tym myśleć. — Masz kogoś takiego w swoim zespole? Twojej załodze? — pytam z nadzieją.

         — Mamy jednego czarnego faceta?

         Potrząsam głową z rozczarowaniem. Większość ludzi, których znam, nie dba o kolor skóry od czasów Marvina Gaye'a. Moja kwestia jest taka, a to ważna kwestia, że mamy homoseksualnego pracownika technicznego, który wydaje się być miły, potrafi świetnie śpiewać i grać na gitarze, uważa się za słodkiego i zbyt cennego, by się ustatkować, oraz wyraźnie nie chce rozmawiać o swojej rodzinie. I to jest właśnie to, coś zabawnego, coś dziwnego i nie wiem, co z tym zrobić. Nie mam instrukcji obsługi.

          — Dobranoc — oferuje Jon. Wracam do pomieszczenia, rozbieram się, zapalam kolejnego papierosa i wpatruję się w dym, ktróry unosi się coraz wyżej i wyżej, aż w końcu dotyka sufitu.

• • •


The Heart Rate Of A Mouse: Over The Tracks | tłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz