Chapter 4.5

169 33 16
                                    

          Dobiegamy do drzwi, które prowadzą do wyjścia z budynku i nagle znajdujemy się na tyłach lokalu, zbyt radosny śmiech Brendona odbija się echem od tylnych ścian tego mrocznego wieczoru. Mój monotonniejszy, a zarazem mroczniejszy chichot powoli miesza się z jego.

          — Jasna cholera, jasna cholera! — wykrzykuje Brendon, podskakując kilkukrotnie. Jego brwi są uniesione na tyle wysoko, że niemalże stykają się z jego linią włosów. — Dasz wiarę, że właśnie to zrobiliśmy? — Jego wyraz twarzy oraz barwa głosu ukazują więcej emocji niż moje w ciągu ostatnich dwóch lat. Nie wiem, jak on to robi, ale trochę mnie to zdumiewa.

          Nie mogę się powstrzymać przed czuciem, jak jego nieskończona energia wlewa się we mnie, sprawiając, że jestem niespełna szczęśliwy.

          — No nie mogę z tego. Musimy zachować spokój, jakbyśmy nic nie wiedzieli.

          — No, zgadzam się. Okej, tutaj. — Brendon w pośpiechu przeszukuje kieszenie spodni, by po kilku sekundach wyjąć z jednej z nich paczkę papierosów. Wyciągnąwszy jednego, wkłada go do ust i przekazuje mi drugiego. — Cały czas tu paliliśmy. Nic nie wiemy.

          — Zgadza się — potwierdzam pośpiesznie i zaczynamy palić, szybko zaciągając się dymem, by sprawić wrażenie, jakbyśmy robili to od dłuższego czasu. I, jak można było się spodziewać, ochrona lokalu wpada przez masywne drzwi minutę później, rozglądając się gorączkowo.

          — Co się dzieje? — pytam mimochodem. Brendon spogląda w dół i jestem święcie przekonany, że ukrywa twarz tylko po to, by nie parsknąć ze śmiechu.

          — Czy ktoś tędy przechodził? Spieszył się?

          — Nie. Nie sądzę. Brendon, widziałeś kogoś? — Chłopak odchrząkuje.

          — Nie. Tylko ja i Ry, tak sobie palimy papierosy, rozmawiamy o... kwestiach.

          — Tak, wielu kwestiach.

          Posyłają nam długie spojrzenie, ale wracają do środka. Na nasze szczęście to jeszcze nie koniec, bo już pięć minut później Nate oraz kierownik Canadian History — Dan — wpadają do nas. Na głowie Nate'a widnieje mokry, zwinięty ręcznik. Możliwe, iż dostrzegam na nim cień czerwieni i zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie jesteśmy odpowiedzialni za jego uszczerbek na zdrowiu. Perkusista wygląda na wściekłego, tak jak wczoraj, i wskazawszy na Brendona, mówi:

          — Wiem, że to ty!

          Brwi bruneta unoszą się w zdziwieniu w górę, a jego twarz ukazuje samą niewinność. Krzywię się i spoglądam na menadżera.

          — Co się dzieje? — Dan niechętnie odchrząkuje.

          — Nate właśnie dostał, uch... butelką. Podczas występu. Wydawało się, że wyleciała od strony sceny.

          — Nie piernicz, gościu — sapię. — Woah, wszystko w porządku?

          — Och, daj sobie spokój! — Nate wyrzuca, iskry w jego oczach błyskają niebezpiecznie.

          — Wszystko w porządku... — Dan spieszy z odpowiedzią. — Spencer był na tyle uprzejmy, by zastąpić Nate'a podczas dwóch ostatnich utworów, co zdawało się podobać publiczności. Jest teraz na scenie. Nic o tym nie wiesz?

          — Nie, stary, z Brendonem byliśmy tu przez ostatnie dwadzieścia minut, czy coś. Nikogo nie widzieliśmy.

          — Kłamiesz dla niego?! — Nate warczy w moją stronę. I tak, myślę, że tak.

The Heart Rate Of A Mouse: Over The Tracks | tłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz