Chapter 1.2

343 46 16
                                    

          Spencer stara się przemówić do mnie przy kilku piwach. Wyprzedaliśmy już bilety na dwa z pięciu zapowiedzianych nowojorskich koncertów, także to wcale nie tak, że nawet nie mam nic do powiedzenia, do cholery.

          — Będzie dobrze, stary — Spencer mówi bez entuzjazmu, nie mając tego wcale na myśli, a mój umysł wariuje tak szybko, jak zdaję sobie sprawę, że w radiu leci nasza piosenka. Łysy barman w zadymionym barze nuci spokojnie do niej, ale na szczęście nie rozpoznaje mnie, gdy idę do niego po nasze drugie piwa. Nawet lepiej. Ze względu na to, że już prawie północ, a to jest stacja rockowa – sądzę, iż musi to jakoś usprawiedliwiać odtwarzanie naszego nagrania. Lepiej, żeby nie odtwarzali tego w ciągu dnia, gdy odgrodzona Ameryka zgarnia dzieciaki ze szkoły. — Ry, czy ty mnie słuchasz?

          Barman śpiewa niemo tekst piosenki, otwierając i zamykając swoje usta, aby dostosować się do mojego głosu i treści utworu. Z pewnością nie ma zielonego pojęcia, o czym jest ta piosenka, co odczuwałem podczas jej pisania, jakie jest jej ukryte znaczenie. Jednakoż oto on, napełnia kolejny kufel piwem i nadużywa moich słów, kradnąc, okradając je bezczelnie, przystrajając je aksamitem, kiedy ja celowałem w satynę.

          — Nieważne. — Chłopak wzdycha z dezaprobatą i wpatruje się pusto w piwo, którego niewiele zostało w jego szklanicy.

          Spencer jest zdecydowanie utalentowany w tej dziedzinie. Przyzwyczajony do radia, gdy ja czuję się kuriozalnie, słuchając własnego głosu w odbiorniku radiowym. Smith odstawia swoje piwo, a jego błękitne oczy zaczynają nieznacznie drgać. Przejeżdża delikatnie palcami po brodzie, gdy ja patrzę, jak jego muskularne mięśnie ramienia napinają się pod skórą. Ma przyjazny wyraz twarzy, dokładnie taki, który sprawia, że aż kusi, by zdradzić mu wszystkie swoje najskrytsze tajemnice. Minęły lata, nim wreszcie udało mi się oprzeć tej pokusie.

          — To byli The Followers z ich najnowszym singlem "Alienation" prosto z nowego i uznanego przez krytyków albumu "Boneless". Nie wiem jak u was, ale ta płyta zdecydowanie już jest w mojej kolekcji- — słysząc komentatora radiowego, odpuszczam sobie resztę monologu.

          — Słuchaj, pamiętasz, kiedy wspieraliśmy Floyda w siedemdziesiątym pierwszym? — Spencer znów zaczyna, a ja kiwam głową. Ja pieprzę, pamiętam to jak dziś. Dziewięć tysięcy ludzi i nasza czwórka na scenie. Nikt nas nie znał. Nikt się nami nie przejmował. — Lokale są tak duże, to jak... Uprawianie seksu z nieznajomą.

          — Czyli coś, co robię regularnie?— sugeruję, a Smith robi gest ręką, który ma mi sugerować, żebym się zamknął.

          — Chodzi mi o to, że tym razem to my jesteśmy główną atrakcją. I tak już nas uwielbiają, bo przecież inaczej by nie wykupili tyle biletów. A skoro lokale będą tak duże, to absolutnie nie ma szans na żadną intymność. Także cokolwiek, przecież nie musisz imponować tym obcym nie wiadomo jak. Wchodzimy na scenę, gramy swoje, kłaniamy się. I schodzimy. Jednodniowe nastawienie — wyjaśnia. I to ma sens na swój własny sposób. Mogę ukazać swoją duszę fanom, by ją zobaczyli. Nawet nie przyjrzą się wystarczająco dokładnie, by to zauważyć.

          — Może — zapewniam go ostatecznie, odkładając pusty kufel. — Muszę się zbierać. Jac powiedziała, że może przechodnie wpaść.

          — Wciąż zastanawiam się, jak ją tolerujesz. — Chłopak potrząsa głową.

          — Dlaczego miałbym tego nie robić? — pytam, ubierając kurtkę. — Jest wierna w głównej mierze. Bardziej niż większość kobiet ostatnimi czasy.

The Heart Rate Of A Mouse: Over The Tracks | tłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz