Chapter 16.1

221 27 40
                                    

Bad Business

          Mając czternaście lat, zdecydowałem, że zostanę muzykiem. Miałem wtedy swoją gitarę już ponad rok. Nie sądzę, bym był jakkolwiek niesamowity, jeszcze nie wtedy. Nie pozwalono mi grać, gdy ojciec był na kacu, co w praktyce oznaczało, że mogłem brzdąkać jedynie wtedy, gdy znajdował się gdzieś poza domem. Czasem chodziłem również do domu Spencera, by grać wraz z nim, ale nie za często. Byli prawdziwą rodziną. Nie chciałem tego w żaden sposób naruszyć.

          W końcu wraz ze Smithem zostaliśmy ulicznymi artystami, by doszlifować nasze umiejętności, ale rzadko cokolwiek zarobiliśmy. Mój głos był niewyćwiczony, a palce niezdarne. Mój przyjaciel zaś posiadał ten czerwony bęben tenorowy, który wlókł za sobą wszędzie. Nie brałem naszych inicjatyw na poważnie do czasu, gdy pewnej nocy zdałem sobie sprawy, że muszę uciec. Siedziałem obok mojego łóżka w ciemnościach, gitara leżała na kolanach. Moja dolna warga była rozcięta. Wtedy już był w drodze do kolejnego baru. To nie była jego wina, bo była moja. Potknąłem się w drodze po schodach.

          Nie pamiętam, by łzy spływały mi po policzkach podczas tamtych lat i wiem, że nie płakałem odkąd wyjechałem – nie ze smutku, nie ze szczęścia. Wszystko jest dla mnie monolitowe.

          Pomyślałem wtedy, że jedyną szansą, jaką kiedykolwiek otrzymałem, jedyną, jaką kiedykolwiek otrzymam, to muzyka. Że jeśli odejdę, co zrobiłem, i stworzę zespół, co zrobiłem, i odniesiemy sukces, co zrobiliśmy, to będę szczęśliwy.

          Ale "szczęśliwy" to tak nieokreślone słowo, posiada różne znaczenia dla różnych ludzi. Chciałem tylko grać swoją muzykę, mając przy tym nadzieję, że niektórym ludziom się spodoba, dzięki czemu mógłbym się z niej utrzymywać. Byłbym w stanie przetrawić sławę, gdyby wszystko było skupione pod odpowiednim kątem, ale tak nie jest. Dziewczyny przychodzą na koncerty, żeby się na mnie gapić bądź na resztę chłopaków. Krzyczą i krzyczą, z rękoma wyciągniętymi w stronę sceny, plakatami z moją podobizną wiszącymi na ścianach ich sypialń, i tak trzepoczą rzęsami w stronę papierowej wersji mnie, używając szczotek do włosów za mikrofony, aż w końcu śpiewają moje słowa do mnie, całują na dobranoc, a ja mógłbym śpiewać o pieprzonych żonkilach czy kupie końskiego gówna i nie miałoby to znaczenia. Chcą mnie. Muzyka to jedynie wymówka.

          Chłopcy, którzy przychodzą na występy, nie są lepsi. Niezależnie od preferencji Brendona nadal uważam, że żyjemy w heteroseksualnym świecie, więc nie przychodzą, by mnie pieprzyć. Chcą być tacy jak ja. Kompletnie nie potrafię tego zrozumieć, co jest w tym całym cyrku, że chcieliby zasmakować jego część. Dziewczyny muszą być tym, czego pragną. Sława.

          I obie strony twierdzą, że to muzyka. To oszałamiająca muzyka, wzloty i upadki, świat, który tworzę, szalony wir emocji oraz instrumenty, które go wokół nas wyczarowują. To zmiana metrum w szóstej minucie bądź eksplozja bębnów, kiedy najmniej się tego spodziewasz.

          Wiedziałem, że o to nie dbają. Może krytycy, dają mi trochę satysfakcji i uznania prawości muzycznej, którą dzieciaki próbują mi odebrać. Dwóch na tysiąc fanów przychodzi na koncert z właściwego powodu. Lubię tę dwójkę.

          Wiedziałem, że moi kumple z zespołu siedzą w tym z niewłaściwych powodów. Wiedziałem, że Joe, Brent oraz Pete gonili za nieśmiertelnością, Trohman prawdopodobnie próbując jeszcze na boku sięgnąć po status ikony seksu.

          Spencer zamieszał się w to dla mnie.

          Więc co robisz, kiedy zdajesz sobie sprawę, że ostatnie trzymające cię struny puściły?

The Heart Rate Of A Mouse: Over The Tracks | tłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz