Chapter 12.2

196 28 32
                                    

          Drapie się niemrawo po czole, wzrok spoczywa między rozdającą dłonią a kartami na podłodze. 

          — Mój brat. Hej, czy ful jest lepszy niż kareta?

          Patrzę na niego w milczeniu.

          — Nie.

          Nie odpowiada nic. Żuję moją dolną wargę, wciąż trzymając w ręku plik kolorowych kartek, ale wątpię, by zwracał na grę uwagę. Teraz nawet nie patrzy już na swoje karty, puste oczy okalają wszystko i nic. Nie wiedziałem, co powiedzieć, nie mając pojęcia, kto to był, teraz również nie wiem, co powiedzieć. Nie potrafię się odnieść. Miałem nadzieję, że to dziadkowie bądź matka, odkąd moja spakowała się i odeszła. I mimo że spotkałem się z moim przyrodnim rodzeństwem ze dwa razy, to nie dorastałem z nimi, więc nie wiem, jak to jest stracić brata.

         Właściwie to jednak tak. Ale Spencer wciąż żyje, więc nie sądzę, by Brendon mógł zrozumieć to odniesienie.

          — Chcesz o tym pogadać?

          Uśmiecha się krzywo.

          — Nie bardzo.

          — Myślałem, że nie utrzymujesz kontaktów z rodziną. — Brendon drapie się po nosie.

          — Bo nie utrzymuję. Naprawdę powinienem wycofać się z gry, nim będę ci winien dziesięć paczek. 

          — Nie ma znaczenia — mówię mu, podnosząc się chyżo, gdy on wstaje. Nawet nie patrzy mi w oczy. — Był chory?

          — Matt? Nie. Ja nie- Naprawiał dach i spadł. Tak słyszałem. Chujowe szczęście, co? — odpowiada pytająco zbyt neutralnym tonem, by ukryć fakt, jak usilnie stara się brzmieć obojętnie. Brzmi, jakby był cholernie wystraszony.

          — Chodź — oferuję cicho, może nawet przywołując, choć nigdy się do tego nie przyznam.

          Zmierzając ku garderobie, chwytam butelkę piwa, którą Andy oferuje mi po drodze. Mam nadzieję, że to nie jest zbyt podejrzane, że spędzam czas z Brendonem w taki sposób. Chociaż tak naprawdę to nie spędzam z pedałem jako tako czasu. Bardziej nie spędzam go z nimi.

          W garderobie świeci pustkami, choć, z tego, co słyszę, Brent prawdopodobnie pieprzy kogoś w łazience. Zastanawiam się, co powiedziałby na to Jac, pełna wiary w wierność Wilsona. Biedna Jac. To typ dziewczyny, którą będzie pieprzył każdy facet, ale żaden z nich nie powstrzyma się od pieprzenia kogoś na boku. To tak, jakbyśmy jakimś sposobem wiedzieli, że planuje odejść, a kiedy to robi, pakując swoje gówno i kierując się w stronę drzwi, nie ogląda się za żadnym z nas. Mnie to pasuje. Wątpię, żeby Brentowi również.

          Siedzimy w ciszy na osobnych kanapach. Nachylamy się nad stolikiem do kawy, by podzielić się skrętem. Nie każę mu rozmawiać o śmierci brata, ale nie zostawiam go z tym samego. Cokolwiek. Może pochłonąć nieco mojej energii, ale prawdopodobnie to go nie uspokoi, ponieważ zbliżamy się do momentu wyjścia na scenę i czuję się coraz bardziej i bardziej niespokojny.

          Brendon wciąż gapi się gdzieś daleko przed siebie, nie reagując, gdy Brent wychodzi z łazienki z ledwo chodzącą brunetką. Dziewica. Cóż, już nie. Jej źrenice są kompletnie rozszerzone. Ile ona może mieć lat? Szesnaście? A Brent? Dwadzieścia trzy?

          — Chodźmy pogadać z Petem — mówi Brent, a ona podąża za nim, próbując chodzić bez chwiania, ale zawodzi – albo z powodu intensywnego orgazmu, co jest mało prawdopodobne, albo z powodu grubego kutasa wbijającego się w nią raz za razem. Udaje jej się prosto dojść do drzwi i to pewnie ostatni raz, kiedy ją tu widzimy. "Rozmowa z Petem" to uniwersalny kod do "Pete, skończyłem z nią, wywal ją stąd". I Pete ją wyrzuca. Zawsze. Naprawdę nie jest aż taki zły w tym, co robi.

The Heart Rate Of A Mouse: Over The Tracks | tłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz