Chapter 14.2

162 24 62
                                    

nie jest to już smut, ale ostrzegam na wszelki, że jeszcze słownictwo jest takie ekhem

          W końcu zaprzestaje się ruszać, gdy oboje schodzimy ze szczytowania. Jego penis wciąż pulsuje przy moim brzuchu, mięśnie chłopaka wciąż drżą wokół mojego przyrodzenia. Jestem zmarnowany. Absolutnie, kurwa, zmarnowany.

           Brendon schodzi ze mnie, bezceremonialnie padając na łóżko. Mrugam, wpatrują się w sufit. Jest biały.

           Nasze głośne, nierównomierne oddechy wypełniają powietrze, brzmiąc, jakbyśmy właśnie zakończyli maraton. W pewnym momencie zaczynam zdawać sobie sprawę, że jeśli chcę go zobaczyć, to muszę poruszyć głową, co okazuje się niemożliwie trudne, gdy moje zdolności motoryczne wydają się sparaliżowane. W końcu udaje mi się trochę odwrócić głowę na bok.

           Brendon trzyma jedną z dłoni na całej twarzy, jego jabłko Adama podskakuje, gdy przełyka ślinę, kasztanowe kosmyki włosów sterczą w każdą możliwą stronę. Jego pierś jest zaczerwieniona, pot lśni na jego szczupłej formie, światło słoneczne dosięga kropel spermy tuż przy jego włosach łonowych. Mojej czy jego? Nie mam pojęcia.

           Zamykam oczy, próbując wziąć się w garść.

           — A więc ty, jakby... doszedłeś bez dotykania siebie — zauważam drżącym głosem, mając trudności w mówieniu. On przytakuje. Czuję krew na wargach. — Nie wiedziałem, że to możliwe.

           — Ja też nie. — Śmieje się, wpadając po chwili w maraton śmiechu, zasłaniając oczy, usta formują się w szeroki uśmiech. Mrugam. On jest, kurwa, szalony.

          Jego sperma chłodzi moją skórę nieprzyjemnie, więc próbuję wytrzeć ją ręką najlepiej, jak potrafię, susząc po tym dłoń na prześcieradłach. Ręka mi się trzęsie. Zginam palce, patrząc ze zdumieniem na długie kończyny. Wciąż drżę. Mój mózg został zredukowany do kompletnej papki, a moje wnętrzności jakby nabrzmiały, niejako coś się we mnie znajdowało, co jest zbyt duże, by moje ciało mogło pomieścić. To zdecydowanie nie pomaga w trzęsieniu się i rozumieniu, że to po prostu mógł być najlepszy orgazm w moim życiu.

          — Wszystko w porządku? — pyta mnie, na co się wzdrygam. Patrzy na mnie z ciekawością wymalowaną na twarzy, poruszając się, by usiąść na kolanach tuż obok mnie. Nienawidzę go za to, że już jest w stanie się ruszyć. Moja dłoń opada na jednym z jego kolan i to wydaje się pomóc nieco w drżeniu. To nie wystarcza. Patrzy na mnie ze zdumieniem. — Trzęsiesz się.

          — Wcale nie.

          — Wcale tak.

          Brendon spogląda na mnie, jego oczy są pełne głębi, która nic nie ujawnia. Uśmiecha się, kiedy najmniej się tego spodziewam, prawdopodobnie mówiąc sobie w myślach żart, którym się ze mną nie podzieli. Nie kładzie się na plecach. Doskonale wiem, że nie ma zamiaru się we mnie wtulić, że nie zaczniemy wymieniać się powolnymi pocałunkami. Nie robimy takich rzeczy po orgazmie. Dzisiejsza, poranna rutyna po seksie prawdopodobnie zawrze jego szybkie ubranie się, a następnie ciche wymknięcie się do pokoju, w którym William zapewne jeszcze śpi.

          Moje tętno niespiesznie spowalania, a dłonie wreszcie przestają się trząść. Brendon wciąż na mnie patrzy, jakby na coś czekał.

          — Nie chcę iść jeszcze spać — wzdycham.

          — Nie jesteś zmęczony? Po tym?

          — Nie — kłamię. Jestem cholernie wyczerpany, ale nie chcę iść spać. — Chodźmy gdzieś. Zrobić coś. Mamy czas, nim znów ruszymy w trasę, prawda? — Unosi niepewnie brew, kiwnąwszy głową.

The Heart Rate Of A Mouse: Over The Tracks | tłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz