Kiedy otworzyłem powieki, chciałem roześmiać się tak głośno, by wszyscy wiedzieli, jak szczęśliwy jestem.
Gorąco przeplatało się z szklanym chłodem, słodkość biła z płochliwą nieporadnością, arbuz sprzymierzył się z krystalicznymi łzami, a nasze usta nareszcie odnalazły drogę, aby stać się nierozłącznymi partnerami w przekazywanej sobie, zbawiennej bliskości. Pocałowałeś mnie. Obdarzyłeś moje wargi najczystszą odmianą bezgłośnej miłości.
Bez zbędnych słów i litości rozwiałeś pozostałości, zmieszkujących we mnie wątpliwości, pozwalając, bym rozkoszował się daną mi wolnością.
W pierwszej chwili, gdy spojrzałem w twoje oczy, zaraz potem, jak trzask drewnianej zapory rozniósł się po mojej czaszce, spłynęły na mnie splątane pasma wyszelkich, przeżytych przez nas emocji, uczuć i chwil. Nie wiedziałem, jak to możliwe. Jak możesz wysłać do mojej głowy wspomnienia w taki sposób, by przypominały przyspieszony film. Wyraźnie widziałem obraz tych zdarzeń, dokładnie czułem towarzyszące im zapachy i słyszałem roznoszące się wokół dźwięki.
Byłem pośród realistycznej retrospekcji, świadomie przeżywając wszystko na nowo.
Upajałem się każdym szczegółem. Nie miałem wyboru. Wszystko, co jest z tobą związane zawiera z moim umysłem dożywotnią umowę, każąc mi być wyczulonym na choćby wspomnienie twojego imienia. Stałem się niewolnikiem serca. Niewolnikiem pachnących kwiatami myśli.
Twoim niewolnikiem.
Chłopak spojrzał na podkreślone grubą kreską słowo i nie potrafił powstrzymać nieśmiałych wypieków, czując, jak na samą myśl, jego wargi samoistnie układają się w nieznaczny dzióbek, a niewidzialny dotyk czyjś ust, ponownie zaszczyca go swoją słodyczą.
Kiedy postanowiłeś zakończyć seans, było już za późno. Znajdowałem się w potrzasku. W pułapce pomiędzy nieustępiliwą taflą i twoim ciałem. Wszelkie strzępki pytań i idei, jakie wysnułem, wirowały, wciągane przez twoje opanowanie i intensywność, która bez styczności głaskała uspokajająco moje nerwy.
Nazwałeś mnie białą różą. Przypisałeś mi czystość, piękno i tajemnicę, nie zapominając, że każda z tych cech zaślepiona była kłującym, niechcianym cierniem. Połączyłeś ze sobą duchową miłość oraz tą, której smaki przekazujemy sobie w skrytości.
W którymś momencie, twoja wypowiedź zjechała na niebezpieczny tor. Słowa, jakie wypowiadałeś z uczuciem, zmieniały się w wyrok, nakładający na mnie nie tyle, co rozpacz, a prawdziwe załamanie i rozbicie na niepoliczalną ilość łez. Z pewności przeniosłeś mnie na grunt niewiedzy. Z radości na iluzję strachu i nadchodzącej samotności.
Z zawstydzenia w zagubienie. Sprawdziłeś, że w parę sekund stałem się bezkształtnym, bezdomnym bytem, nie mającym możliwości, aby cokolwiek zrobić, powiedzieć, czy nawet pomyśleć. Ale to zniknęło.
Zniknęło dokładnie w chwili, gdy przyznałeś się do pragnienia, jakie moim ciałem i moralnością targało już od dawna. Gdy potwierdziłeś, że te wszystkie muśnięcia, uśmiechy i na pozór nic niesymbolizujące łączenia dłoni, tak naprawdę były czystym sprawdzeniem tego, co czuje i na jak wiele możesz sobie pozwolić. Właśnie w taki sposób, wytłumaczyłeś mi, dlaczego musiałem tak długo czekać, dlaczego poddawałeś mnie tylu próbom, za nim cokolwiek zainicjowałeś.
Bałeś się, zwyczajnie się bałeś, że przez armię siedzących w mojej głowie, niechcianych myśli, odepchnę cię i ucieknę, aby pogrążyć się w dzikości i odosobnieniu, którego nieobecności nie byłeś do końca pewien. Jesteś zbyt opiekuńczy, Jungkook.
CZYTASZ
Thorns | Taekook✔️
FanfictionZeszyt zagubionego w swoich myślach Taehyunga, dla którego Jungkook jest nieosiągalną ostoją. Diary, School!au, fluff, angst, Top!jk