Rozdział 9 Gdyby kózka nie...

164 18 2
                                    

Kontynuując.
Na usta cisnęła mi się tylko jedna odpowiedź...
-Jeżeli ci życie miłe zostaw mnie w spokoju. No chyba,że chcesz zostać kaleką do końca życia.
Odpowiedziałam chłodno i oschle. Nie zamierzam się z nimi użerać. Chciałam jeszcze kupić trochę słodyczy z tej płaszczyzny. Co jak co ,ale różnice są w przemyśle cukierniczym, a ja chce kupić trochę piankowych wytworów typu truskawki ze słodkiej pianki z tym kwaśnym proszkiem. Poza tym kocham pianki i wszelkie wyroby z nich. Wracając do chłopaka,który mnie zaczepił. Sądząc po jego głupawym uśmieszku nie chciał odpuścić. Odwróciłam się na pięcie z  zamiarem odejścia ponieważ szkoda czasu na takich jak on. Ten znowu mnie chwycił,ale tym razem za ramię. Podniosłam tylko brew i napięłam mięśnie ręki patrząc wrogo na agresora. W końcu zrozumiał przekaz puszczając mnie, a przynajmniej tak mi się wydawało. Gdy robiłam krok chwycił mnie gwałtownie za przedramię i zakręcił mną w stronę ich kanapy. Wylądowałam pomiędzy jego dwoma koleżkami z 5. Chciałam wstać ,ale przytrzymywali mnie na miejscu. Jeszcze trochę i im coś zrobię,przyrzekam.
-To jak zostaniesz i pogadamy,czy mamy cie zmusić? Pasujesz do tego stolika. Pierwszy raz tutaj co?
-Nawet jeśli to co? Jeszcze trochę i zawołam ochronę albo sama wam coś zrobię. To już drugie ostrzeżenie.
-Daj już spokój. Chcemy mieć dziewczynę do towarzystwa. Takie urozmaicenie w szarej rzeczywistości. Wiesz o co chodzi?
-Wiem i aż doznaję szoku ,że ktoś twojego pokroju zna takie wyrafinowane słowa jak "urozmaicenie". Żegnam.
Odepchnęłam tych po moich bokach i szybko się oddaliłam. Niestety oni sobie nie odpuścili bo po chwili szli za mną. Całkowicie zirytowana szłam przed siebie. Mówili,że nie wiem z kim zadzieram ,że pożałuję i tym podobne. Gdyby wiedzieli kim jestem to by tak nie chojraczyli i nie byli tak natarczywi. Ignorowałam ich dopóki nie przegięli,a mianowicie nie zabrali mi mojej spinki od warkocza. Moje rozpuszczone włosy opadły mi na plecy,a ja gwałtownie się do nich odwróciłam. Miałam nadzieję,że sobie odpuszczą,ale nie. Lepiej jest zabrać moją spinkę. Pora na trochę zabawy. Ciekawi mnie co się stanie jeżeli no nie wiem. Ich rodzice odbiorą ich od ochrony galerii. Z udawanym smutkiem podeszłam do najbliższego ochroniarza i poprosiłam o pomoc w odzyskaniu własności. W międzyczasie chcieli zwiać,ale gestem dłoni i odrobiną magii wywróciłam ich z pomocą puszki po napoju spod ławki. Tak odzyskałam moją własność i mogłam wrócić do zakupienia słodkości uprzednio wiążąc warkocz na nowo. Wewnątrz uśmiechałam się iście szatańsko ,gdy na twarzy gościł spokojny uśmiech. Powybierałam trochę słodkości i spakowałam do mojej kieszonki w postaci schowka między wymiarowego. Zadowolona pochodziłam jeszcze po sklepach rozglądając się nad materiałami artystycznymi. Głupi projekt z alchemii. Muszę zrobić plakat na wybrany temat z lekcji i wprawić jego elementy w ruch z pomocą eliksiru. Przez to całe zamieszanie z rodziną oraz misją od królowej nie miałam czasu kupić potrzebnych materiałów, a to już na poniedziałek. Przynajmniej nie będę się nudziła wieczorem. Wciąż miałam 2 godziny do spotkania z rodziną,a sterczałam nad arkuszami A0 i dobierałam kolor. Po 10 minutach gdybania nad cholernymi arkuszami wybrałam jasno zielony, zapłaciłam i chowając także do kieszonki za regałem gdzie nikt nie stał. Tak powoli skierowałam się do wyjścia,by od razu skierować się do Central Parku. Połaziłam po ścieżkach obserwując piękne klomby kwiatowe. Minął mi tak pozostały czas do godziny 16.20. Miałam jeszcze 40 minut do spotkania ,więc ruszyłam złapać taxi. Udało mi się to dość sprawnie. Gorzej z jazdą. Ciągle pytał po co mi do rezydencji Wayne'a co zbywałam ciszą, a potem naliczył praktycznie całą kwotę co dostałam od ojca za kurs! Przydałoby by mu się upomnienie od władz. Może by nie zdzierał tak z ludzi. Tysiaka za jeden kurs i to wcale nie tak długi. Do tego jeszcze się spóźniłam o rypane 10 minut. Westchnęłam już tylko zmęczona dzisiejszym dniem. Mam tylko nadzieję,że nie będą źli za spóźnienie. Powoli podeszłam do drzwi i zadzwoniłam dzwonkiem. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Przecież to rodzinne spotkanie na które czekałam dobre parę dni. Otworzył mi starszy mężczyzna. Sądząc po stroju to lokaj.

Uśmiechnęłam się nieco niezręcznie i zaczęłam

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Uśmiechnęłam się nieco niezręcznie i zaczęłam.
-Um... Dzień dobry.
-Dzień dobry. Panienka Angel jak mniemam. Zapraszam do środka.
Otworzył drzwi szerzej przepuszczając mnie na co weszłam niepewnie. Zamknął za mną drzwi,a ja rzuciłam okiem na przestronny hall.
-Proszę za mną panienko. Zaprowadzę panienkę do jadalni gdzie na panienkę czekają.
-Dziękuję panie... Um...
-Nazywam się Alfred Pennyworth. Jednak każdy mieszkaniec rezydencji mówi mi Alfred.
-A więc dziękuję Alfred.
Powiedziałam ze śmielszym uśmiechem. Coś czuję ,że się polubimy. Zrobiliśmy może 4 kroki,gdy usłyszałam jak ktoś biegł,a po chwili ktoś zbiegał po schodach. Cały zielony chłopak z krótkimi włosami w fioletowej bluzie i czarnych rurkach potknął się o własne nogi mniej więcej w połowie drogi spadając ze schodów. Podbiegłam do niego błyskawicznie.
-Paniczu Garfield, czy wszystko w porządku?
-Chyba złamałem sobie rękę...
Wyjęczał z przymrużonymi oczami przewracając się na plecy. Patrzyłam się na niego z góry by po chwili westchnąć.
-Pokaż mi tu tą rękę. Zaraz coś zaradzimy tylko pamiętaj,że nie bez powodu nie biega się po schodach.
Powiedziałam z lekkim zmartwieniem upominając go na przyszłość. Wzięłam delikatnie jego prawe ramię które kurczowo trzymał klękając przy nim i użyłam swojej magii leczniczej. Moją prawą rękę otoczyła zielona smuga energii jak i całą moją dłoń. Moją dłoń przyłożyłam do ramienia chłopaka,które rzeczywiście było złamane. Po chwili ramie było jak nowe, a ja ostrożnie wstałam.
-Dziękuje za pomoc.
Powiedział samemu wstając.
- Nie ma za co. Uważaj na siebie. Nie zawsze będę w pobliżu by cię poskładać. Garfield,tak?
-Tak,a ty to zapewne Angel.
-Widzę,że wszyscy za pewnie w rezydencji znają moje imię. Wybacz ,ale czekają na mnie.
Odeszłam wraz z Alfredem,który przyglądał się całej sytuacji, by znaleźć się w sporej jadalni ze sporym elegancko nakrytym stołem. Przy meblu siedziała moja rodzinka,która spojrzała na mnie od razu po wejściu przerywając rozmowę.
-Przepraszam za spóźnienie. Kierowcy wcale się nie śpieszyło.
-Nareszcie. Zaczynaliśmy się martwić.
-Niepotrzebnie mamo.
-Następnym razem osobiście cię odbiorę i przywiozę.
-Skoro chcesz tato. Niestety następny raz będzie u mnie więc od razu uprzedzam.
Uśmiechnęłam się zajmując miejsce obok brata.
-Takie pytanie. Od kiedy nosisz spódnice córko. Myślałam,że ich nie lubisz ,tak samo jak i sukienek.
-Przekonałam się do nich po dłuższych namowach. Skoro już jestem to co robimy?
Oni tylko po sobie popatrzyli,a mi zapaliła się ostrzegawcza lampka. To będzie długi wieczór...
%&'&;#$",/;("€;.;&;_,€:&:_:&/&;_;;€#:
Następny rozdział wlatuje. Spokojnie planuje już akcje w następnym albo po następnym.
Lunita $_$

Córka BatmanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz