3. Obchodzi cię to?

438 53 13
                                    

Dean i Charlie wrócili na kolejne lekcje, na których nie widzieli Castiela ani Balthazara. Z czego chłopak szczerze się cieszył, wiedział, że prędzej czy później znowu ich spotka, ale przynajmniej dzisiaj już nie będzie musiał ich oglądać.

Po skończonych lekcjach Dean, postanowił odwiedzić swoją mamę. Wszedł do szpitala, minął znany mu personel kiwając głową w geście przywitania.
Wszedł do sali,gdzie na łóżku leżała jego mama, przypięta do masy kabli.

—Hej mamo. Przyszedłem, tak jak obiecałem, nawet nie wiesz jak bardzo mi ciebie brakuje. Lekarze mówią, że słyszysz wszystko, codo ciebie mówimy, ale ja-ja zaczynam w to w-wątpić. — jego głos zaczął się łamać, położył swoją dłoń na tej zimnej należącej do blondwłosej kobiety. — Wiem, że nie powinienem,ale to już tyle lat. Tata nadal wierzy, dlatego mu pomagam,znalazłem pracę na weekendy. Będę pomagał rozkładać towar w sklepie. To moja pierwsza praca...— samotna łza spłynęła po jego piegowatym policzku. Tylko tutaj w szpitalu, przy mamie pozwalał sobie na chwilę słabości, ponieważ wiedział, że przy Sammy'm musi być silny. Baltharaz ranił go wiele razy, ale nigdy nie widział łez Winchestera, Charlie i jego mama były jedynymi, które zawsze wiedziały, co robić.

Po około godzinie, wyszedł ze szpitala i zaszedł do sklepu na małe zakupy. Pieniędzy nie zostało im dużo, w końcu większość szła na utrzymanie jego mamy przy życiu.
Gdy wrócił do domu, zastał tam jedynie Sama siedzącego przy kuchennym stole z lekcjami.

— Gdzie tata?

Sam nie odrywając wzroku od książek, odpowiedział. — Wyjechał,wróci za tydzień. Zostawił trochę pieniędzy w szufladzie, niby powinno nam starczyć.

— Okay, zrobię obiad. — mruknął.

— A co będzie?

— Nie wiem jeszcze. — warknął.

Sam dopiero wtedy zwrócił uwagę na swojego starszego brata, czyżby ten był na niego zły za to, co powiedział rano? — Dean, jesteś na mnie zły?

— Nie. — odpowiedział, skupiony na wypakowywaniu zakupów.

— Przecież widzę, że coś jest nie tak. — młodszy zamknął książkę i wbił spojrzenie prosto w plecy Deana.

— Gorszy dzień. Nie przejmuj się. Co powiesz na gulasz z warzywami?

— Może być, nie zmieniaj tematu. — powiedział Sam, wciąż nie odrywając wzroku, miał nadzieję,że spowoduje tym to, że Dean na niego spojrzy.

— Aj Sammy, Balthazar mnie zdenerwował i tyle, nic nowego.

—Dobra powiedzmy, że ci wierzę. — Sam wiedział, że jeśli chodzi o Balthazara to nic nie wyciągnie z brata. Dean nigdy nie chciał z nim rozmawiać o swoich problemach. Dlatego zrezygnowany odpuścił. — Pomóc ci?


***



Następnego dnia, Dean,czekając pod szkołą na Charlie, usłyszał warkot motocykla. Na parkingu szkolnym po chwili pojawił się piękny jak noc, czarny Harley, z którego zsiadł nie kto inny jak Castiel. Wszyscy zwrócili na niego uwagę, grupka dziewczyn za nim zaczęła chichotać na, co chłopak przewrócił oczami. Gdy poczuł wibracje w swojej kieszeni.Wyciągnął swoją komórkę.

Charlie sis <3
Przykro mi,ale dopadła mnie grypa i wrócę do szkoły prawdopodobnie po weekendzie. Jeżeli coś by się działo, dzwoń albo pisz.

Dean posmutniał i odpisując przyjaciółce ruszył do wnętrza szkoły.W połowie pisania SMS-a, wpadł na kogoś, przez co telefon wypadł mu z rąk. — Um przepraszam. — podniósł szybko telefon i napotkał błękitne oczy Castiela Novaka.

— To nic. —Castiel uśmiechnął się i poszedł w swoją stronę.

Dean był szczerze zdziwiony, myślał, że ten zacznie go wyzywać, albo zawoła Balthazara. Jednak nic takiego się nie stało, wzruszył ramionami, dokończył SMS-a, że jak na razie jest wszystko okay i poszedł pod klasę.


***


Dzisiejszy dzień mijał Deanowi nad zwyczaj spokojnie. Nawet na W-Fie nikt go nie sfaulował,podczas gry w koszykówkę. Chłopak zastanawiał się, czy to nie jest przypadkiem cisza przed burzą.

Nie mylił się, gdy wszedł do szatni, ktoś złapał go za ręce a ktoś inny za kark,zmuszając go, żeby się pochylił. Blondyn zamknął oczy i przygotował się na najgorsze, jednak tym razem nie dostał ciosu prosto w żebra. Ani w twarz, to go trochę zdezorientowało.

—Zobaczymy czy do twarzy ci w różowym, cioto. — zaśmiał się Blathazar, który trzymał w ręku, różową farbę do włosów w spreju. — Cas, czyń honory.

Castiel przejął farbę od kuzyna i zaczął psikać nią po blond włosach Deana, chłopak wystraszony zaczął się wyrywać. W efekcie uderzył jedną z trzymających go osób w nos.

— Kurwa!

Przez to wszystko Castiel niechcący prysnął Deanowi sprejem prosto w oczy,które otworzyłby zobaczyć, co się dzieje. Gdy poczuł pieczenie ze względu na sprej, który dostał mu się do oczu, upadł na podłogę, krzycząc. — Moje oczy, auu boli.

Nagle do pomieszczenia wbiegł Benny. — Co wy idioci znowu mu robicie? —Widząc skulonego chłopaka na środku pomieszczenia, podbiegł do niego i oderwał jego ręce od oczu. Oczu, które teraz były całe czerwone i pełne łez. — Jesteście takim debilami, że szkoda mina was słów. Zostawcie go wreszcie w spokoju. Chodź zaprowadzę cię do pielęgniarki. — powiedział Benny i podstawił Deanowi swoje ramię, którego ten się chwycił.

Gdy Benny i Dean wyszli z szatni, odezwał się Balthazar — Najwyżej oślepnie nie nasz problem. — wzruszył ramionami i chwytając swój plecak,powiedział. — Schowaj tą farbę Cas, trzeba się pozbyć dowodu,chociaż on i tak nic nie piśnie. — prychnął, sprawianie, że Dean Winchester cierpiał, zawsze dawało mu ogromną satysfakcję.

Castiel włożył puszkę do plecak i idąc za kuzynem, zapytał. — Nie powinniśmy sprawdzić, czy wszystko jest okay?

— Daj spokój, serio cię to obchodzi? — Balthazar założył ręce na swojej klatce piersiowej i czekał. Jeśli Castiel stanie po stronie Deana, nie będzie się liczyło to, czy są rodziną. Jego życie będzie gorszym piekłem niż Winchestera.

Castiel toczył przez chwilę wewnętrzną walkę,jednak po chwili wahania, powiedział pewnym siebie głosem. —Nie.

W tym samym czasie. Kilka metrów przed gabinetem pielęgniarki, Dean nie wiedział jak podziękować koledze. —Benny, dziękuje. Ja nie wiem, co by było, gdyby nie ty...

—Nie dziękuj i przestań trzeć te oczy, jeszcze pogorszysz sytuacje.

— Ale to tak boli. — kolejne łzy wydostały się z jego powiek. Tak bardzo nie chciał okazywać słabości, ale teraz to nie było zależne od niego. Benny, westchnął. — Wszystko będzie dobrze, już jesteśmy. — zapukał do drzwi i weszli do środka.

— Dzień dobry! — krzyknął Laffite.

Z pomieszczenia obok wyszła kobieta w białym kitlu, spojrzała na chłopców. Widząc Deana, uśmiechnęła się smutno i podeszła do niego. — Co się stało? — zapytała zmartwionym głosem.

—Moje oczy, pieką. — tylko tyle był w stanie powiedzieć. Kobieta spojrzała znacząco na drugiego chłopaka, ten tylko kiwnął głową i opuścił jej gabinet.

— No dobra, weź ręce. Muszę zobaczyć. Trzeba przemyć, później je zakropimy i zobaczymy jak będziesz się czuł, dobrze?.

Chłopak nie pewnie kiwnął głową i takim sposobem resztę lekcji, spędził w gabinecie pani Harvell. Oczywiście kobieta, powiadomiła jego nauczycieli, aby chłopak nie miał wpisanej ucieczki. Niestety, Dean nie chciał powiedzieć jej, kto to zrobił, mimo iż kobieta długo nalegała.Wiedziała, że Dean boi się tego, co mogłoby się stać, gdy dyrektorka ukarała winowajców.



Dlaczego mnie nienawidzisz? |Destiel| ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz