✉Rozdział 56 "O mężczyźnie, który brzdąkał na gitarze"

43 3 1
                                    

Data publikacji: 08.09.2020

   Patricia zaprosiła nas do swojego apartamentu. Mieliśmy się tam zjawić dwie godziny później, kiedy skończy swoje "teatralne sprawy". Mimo, że nie atmosfera między nami ostatnimi czasy robiła się coraz gęstsza, ucieszyłam się na myśl o spędzeniu dwóch godzin w towarzystwie Harleya, przemierzając ulice tego pięknego, choć tajemniczego miasta. Nowy Orlean - miasto Louisa Armstronga, wszechobecnej muzyki i artystów! Czego więcej moglibyśmy chcieć?

   Och, jak bardzo się przeliczyłam.

   Harley Benedict, wielbiciel wszystkiego, co ma w sobie rytm i melodię, przez całą naszą wycieczkę ulicami rojącymi się od ulicznych grajków, maszerował przed siebie szybkim krokiem z głową spuszczoną do samej ziemi.

   Harley Benedict, chłopak, w którego ramionach dziś się zbudziłam, spacerował z dłońmi w kieszeniach spodni i spojrzeniem utkwionym w nicość. Coś mi mówiło, że gdybym zatrzymała się przy jakimś stoisku czy kawiarence, poszedłby dalej i nawet nie zauważyłby mojego zniknięcia.

   Harley Benedict, człowiek, który praktycznie urodził się z gitarą w ręce, tego dnia stracił wszystkie melodie.

   Już od jakiegoś czasu odczuwałam tę zmianę. Jeszcze przed naszą rozmową w ogrodzie jego pocałunki, choć namiętne, wydawały się wyssane z życia. Robił to, a jednocześnie myślami wędrował gdzieś indziej. Nie mogłam jednak myśleć o nim, jak o jedynym winowajcy. Oboje mieliśmy przed sobą masę sekretów, które z opóźnieniem wychodziły na światło dzienne. Może to nas od siebie oddaliło. Nasze dawne życia jednak trzymały się nas zbyt mocno i nie pozwalały uciec. I może byłoby lepiej... poczekać cierpliwie, aż same usuną się w cień. Starałam się widzieć to wszystko w jak najjaśniejszych barwach, lecz z każdą chwilą, z każdym przemilczanym słowem i uciekającym spojrzeniem, coraz mocniej utwierdzałam się w przekonaniu, że zbliżające się rozstanie wpłynęło na nas zbyt szybko. Wyglądało na to, że straciliśmy nadzieję, jeszcze zanim straciliśmy siebie. 

— Harley... — zdobyłam się na odwagę, by rozpocząć jakąkolwiek rozmowę. Niestety, nie spodziewałam się, że chłopak jakoś się w nią zaangażuje, więc kiedy odwrócił do mnie wzrok i patrzył wyczekująco, nie miałam pojęcia, co mówić. Wypaliłam pierwsze, co przyszło mi do głowy. — Dlaczego nie sprzedacie domu i nie przeprowadzicie się do jakiegoś mniejszego lokum? 

   Bardzo nie na miejscu. I bardzo wścibsko. Gratulacje, Amelio, znów wtykasz ten swój zadarty nos w nie swoje sprawy. 

   Chłopak zaskoczył mnie, odpowiadając zupełnie normalnym, łagodnym tonem:

— Moja mama zajmowała się architekturą. To ona rozplanowała cały dom i ogród. Praktycznie sama go zbudowała. Pracowała na budowie więcej, niż wynajęta ekipa. Z tego, co mówił tata, wszystkim było strasznie wstyd, że wychodzą przy niej na obiboków. Tak się spięli, że postawili wszystko w miesiąc. — chłopak uśmiechnął się miło. Lubiłam ten widok. 

— Łał. 

— Jak dla mnie, ta historia jest trochę przesadzona, ale każdy powtarzał to samo i jakoś tak się utarło. 

   Temat domu urwał się tak szybko, jak się zaczął. Znów zapanowała między nami ta obrzydliwa cisza, najgorszego sortu. Te znudzone miny, wzdychanie, oznaczające, że żadne z nas nie miało ochoty nic ze sobą robić. Oczywiście, ja miałam ochotę na wiele rzeczy. Ale chyba tylko ja. I... chyba z samą sobą.

   Minęliśmy uroczą parę trzymającą się za ręce. Dziewczyna jadła loda napakowanego po brzegi wszystkimi dodatkami, jakie istnieją, a chłopak patrzył na nią z uśmiechem, zlizując polewę czekoladową ze swojego zwykłego świderka. Powiedział coś do niej, a ona zaśmiała się dziwacznym rechotem, który rozbawił go jeszcze bardziej. Wziął wafelek w kształcie misia z jej loda i umoczoną w przysmaku końcówką, przejechał jej po czubku nosa. Ona zrobiła zszokowaną minę i uderzyła go łokciem w żebra. 

Malowała krwią i sadzą ✔ | KIEDYŚ ZROBIĘ REMAKE |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz