✉Rozdział 50 "Wyrok czy zabawa?"

41 2 3
                                    

Data publikacji: 19.05.2020

   I oto stała przede mną. Posiniaczona, opuchnięta, zbyt pewna siebie i wściekła. Dziewczyna, która każdego dnia od kiedy ją poznałam utwierdzała się w nowej, gorszej wersji siebie. A ja ostentacyjnie ciągnęłam zimny napój przez słomkę, nie zawieszając na niej większej uwagi. Udawałam, że nie mam ochoty raczyć jej swoim głosem, jako najpotężniejszej i najbardziej ignoranckiej broni, używając jedynie gestów swoich brwi. I wymierzałam w nią nimi największą zniewagę. 

   Czy to pewien rodzaj prowokacji? Może troszkę.

   Chłopcy przywitali się skinieniem głów, a ja, skończywszy siorbać porcję pysznego loda, odezwałam się jako pierwsza. 

— Jak nosek? — spytałam, przypominając sobie uczucie towarzyszące mi w chwili, gdy wycelowałam pięść prosto w niego. Moje knykcie zapulsowały bólem, ale przynajmniej w końcu wiedziałam, jak czuł się Hugo, gdy dał upust swoim emocjom, masakrując nos Scotta. I naturalnie, było to uczucie niesamowitej ulgi. W każdym razie, jeśli chodziło o mnie. 

— Jak areszt? — odgryzła się. 

   Nie zamierzałam ulegać jej prowokacjom; zamierzałam walczyć jej własną bronią. I wygrać.

— Uprzejmym byłoby odpowiedzieć na zadane wcześniej pytanie.

— Sądziłam, że zdążyłaś już zauważyć. Ja nie jestem uprzejma.

   I nie jesteś naćpana. Może być ciekawie.

— Zauważyłam. I wiele innych rzeczy też. Na przykład, że jesteś nieuczciwa, wredna, mściwa, niestabilna emocjonalnie...

— Może zamiast wytykać mi moje wady, pomyślałabyś, jak zgrabnie mogłabym ich przeciwko tobie użyć.

— Znam twoje zagrywki, nie muszę się zastanawiać. Cały dowcip tej sytuacji polega na tym, że ty nie znasz moich. — wydałam z siebie lekko szaleńczy śmiech.

— I pewnie nie poznam. Jesteś za cienka w uszach, żeby wyjść z szeregu szarych myszek, które całymi dniami siedzą z nosem w książkach i mają kisiel w gaciach na wspomnienie piosenek One Direction. — dziewczyna śmiała się, nieustannie gestykulując rękami.

— A jakimś dziwnym, niewyjaśnionym sposobem, twój były chłopak wybrał tę szarą myszkę zamiast ciebie. — puściłam jej oczko, a potem zrobiłam krok w tył, ponieważ wiedziałam, że Harley stał tuż za mną. Moje plecy oparły się o jego brzuch, a Riley bezskutecznie udawała, że ją to nie rusza. 

— To twoja najsilniejsza broń, co? Za każdym razem mi to wytykasz. Teraz przynajmniej wiem, z jakim idiotą i bezguściem byłam związana przez tyle lat.

— Raptem dwa. — wymruczał Hugo pod nosem, a ja ledwo powstrzymałam parsknięcie śmiechu, wywołane jego skrzywioną, kipiącą sarkazmem miną.

— Po co przez cały czas gadasz o tym, że kiedyś byliśmy razem? Przechwalasz się, że mi go zabrałaś? Mnie to nie rusza, mam nowego chłopaka.

   Miałam ochotę zasugerować, że to ona wciąż narzeka na wybór Harleya, ale postanowiłam jednak zostawić to dla siebie. 

— Takiego samego narkomana, jak i ty. 

   W chwili, gdy stojący dotychczas za Riley Scott wziął szybki wdech i ruszył na mnie, zrozumiałam, jak podła rzecz wyszła z moich ust.

   Harley i Hugo, moi obrońcy, odepchnęli go tak szybko, że nie zdążył zbliżyć się do mnie na pół metra.

— Lepszy taki, niż żaden. — podsumowała Riley, a jej nowy chłopak spojrzał na nią z rozczarowaniem.

— Czy moglibyśmy zakończyć ten teatrzyk i przejść, kurwa, do rzeczy? — zaproponował Harley tak donośnym głosem, że sama się zlękłam. Puścił koszulkę trzymanego do tej pory Scotta i tym razem oparł się o tył ławki, tworząc swoim ciałem mur, oddzielający mnie od Riley.

— Czego chcecie? — warknął Hugo.

   Moc w spojrzeniu, jakie Riley posłała Scottowi sprawiła, że poczułam niepokój w żołądku. Oni planowali coś złego.

— Mamy ochotę na trochę zabawy. — brunetka zawadiacko wystawiła język — Dawno nie ścigaliśmy się razem, co?

— I jeszcze długo nie będziemy. — Harley przewrócił oczami.

— Dobra, mała, do rzeczy. — wtrącił Scott, po czym zwrócił się do mojego chłopaka — Zrobimy pięć okrążeń. Jeśli wygram ja albo ktoś z mojej ekipy, twoja dziunia będzie żebrać w sądzie o niski wyrok za usiłowanie zabójstwa. 

   Mój oddech zrobił się ciężki, a szczęka zaczęła delikatnie drżeć ze strachu. Nie chciałam spędzić pierwszych miesięcy szkoły, tocząc w sądzie walki: pobicie vs groźby karalne. Co mógłby mi dać argument gróźb z użyciem zbitej butelki, poparty dwoma głosami, podczas gdy Riley mogłaby oskarżyć mnie o usiłowanie zabójstwa i wsparłaby ją w tym cała drużyna... Całe moje życie ległoby w gruzach w przeciągu kilku minut.

— Ty suko, Amy uratowała ci życie! — wydyszał Hugo, stopniowo unosząc głos, aż w końcu zaczął krzyczeć — Gdyby nie ona, leżałabyś dziś martwa w kostnicy. Albo na ziemi w lesie, znając lojalność twoich kolegów. — rzucił Scottowi mroczne spojrzenie, za którym bez wątpienia kryło się coś poważnego. Ale nie mnie tego dociekać. 

— Nie zapominaj, że uratowała mnie z tego, co sama mi zrobiła. — odgryzła się Riley, a we mnie (i z pewnością, w chłopakach też) emocje zaczynały brać górę nad rozsądkiem. W końcu, jak to zwykle bywa, to ja wybuchłam jako pierwsza. Nie mogłam dłużej słuchać walki, toczącej się o moją wolność, w której nie miałam żadnego udziału.

— Nie macie w sobie za grosz ludzkiej moralności. Jest tak wiele spraw, o które cała nasza trójka mogłaby was pozwać do sądu. A jednak tego nie zrobiliśmy, bo... właściwie, nie wiem, dlaczego tego nie zrobiliśmy. Choć powinniśmy, bo kara za wszystko, co robicie po prostu wam się, należy. Też nie jestem święta, wiem o tym, ale nie wykorzystuję władz do walki z ludźmi, za którymi nie przepadam. Już w podstawówce uczono nas, żeby takie sprawy załatwiać samodzielnie.

— Mnie życie nauczyło czegoś innego. Nie wszystko, co słuszne wyniesiesz ze szkoły, Brooklyn. — skrzywiła się Riley.

— Na przykład, że nie opłaca się być kapusiem. Życiowa rada, co? Lepiej traktować innych tak, jak sami chcemy być traktowani.

— O Jezuu teraz będziesz rzucać ckliwymi cytatami? — dziewczyna odrzuciła głowę do tyłu, odpychając się od ławki i stając ze mną twarzą w twarz — Ale w sumie, jest w tym trochę racji. Chyba zacznę to praktykować. — przytaknęła, po czym bez ostrzeżenia, uderzyła mnie zaciśniętą do bieli pięścią prosto w nos. 

   Straciłam równowagę i poleciałam do tyłu. Jedyne, co wiedziałam, to że poczułam przyprawiający o mdłości ból z tyłu głowy i, że piszczało mi w uszach. Po kilku sekundach zauważyłam też, że z mojego nosa zaczęła toczyć się krew. Słyszałam głos Harleya jak przez mgłę; zagłuszał go paraliżujący wszystkie moje nerwy, potworny pisk, który na szczęście z każdą chwilą stawał się coraz mniej donośny.

   Kiedy wszystkie negatywne bodźce w moim ciele trochę się uspokoiły, spróbowałam wstać i kontynuować te nieprzyjemne, ostre negocjacje z dwójką parszywych lizusów. Ale nie poszło mi za dobrze. 

   Kiedy w końcu stanęłam o własnych siłach, jedyną rzeczą, jaką udało mi się zrobić, było zamachnięcie się z granitą w dłoni i wylanie całej zawartości plastikowego kubka na twarz Riley. Zobaczyłam niewyraźny, choć niezwykle satysfakcjonujący obraz spływających po jej twarzy smug tuszu do rzęs. Gdy już to zrobiłam, poczułam, jak mocno bije mi serce, jak często i szybko uderza. To była kwestia kilku sekund, kiedy zaczęłam ciężko dyszeć, a moje oczy zaszły ciemną mgłą. Ucisk w klatce piersiowej nasilał się do momentu ostatniego odczutego przeze mnie bodźca - czyjś delikatny dotyk na moich ramionach. Potem nie czułam już nic, prócz palącego pragnienia wyjścia z dyskusji bez szwanku i lodowatego oddechu ławy przysięgłych na karku.


Malowała krwią i sadzą ✔ | KIEDYŚ ZROBIĘ REMAKE |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz