✉Rozdział 14 "Witaj..."

102 11 0
                                    

Data publikacji: 09.04.2019

   Przez pięć sekund stałam nieruchomo jak skała, przypatrując się osobie stojącej ponad Kapitanem. Stałam i... no i nie mogłam uwierzyć. Chociaż, właściwie, to było do przewidzenia, bo w końcu... to mógł być każdy. Ktokolwiek. 

  Odrobinę za długo rozważałam ucieczkę. Gdybym zrobiła to od razu, Kapitan nie podbiegłby do mnie i nie przeniósł na mnie uwagi swojego pana. 

   To uczucie jest powszechnie znane. W ciągu minuty występuje na świecie dwa razy częściej, niż radość po wyznaniu miłości. Każdy człowiek doświadczył go w swoim życiu przynajmniej raz. To rozczarowanie. Twoje dziecko przyniosło ze szkoły kolejną jedynkę? A może coś mocniejszego... Może po długim odwyku, twoja żona znów wróciła do domu pijana? No tak, to było coś mocniejszego od pierwszej opcji, ale nie tak straszne jak utracenie zaufania osoby, którą się kocha. 

   Jego twarz wyrażała lekką dezorientację, kiedy odwrócił się, żeby zobaczyć, jak stawiam nogi na ostatnich stopniach schodów i niepewnie podchodzę bliżej. Wory i sińce pod jego oczami sugerowały, że miał ciężką noc. Kilka nocy... Albo ciężkie życie... Jego blada, smutna twarz była całkowicie wyssana z emocji (no, może poza tym małym zaskoczeniem na mój widok), a na jego głowie sterczały krótko ostrzyżone, siwiejące włosy. Miał na sobie długi, beżowy płaszcz, co najbardziej mnie zdziwiło. Płaszcz? Latem? Co prawda, wiał delikatny, rześki wiaterek, ale nie był jakimś trzaskającym mrozem, żeby ubierać się na cebulkę. 

— Dzień dobry... — wyciągnęłam rękę na powitanie, zachowując dystans.

— Tak, dzień dobry. — jego głos zupełnie do niego nie pasował. Był zachrypnięty, niski. — Zdaje się, że mieliśmy się tu spotkać?

— Tak, właśnie się spotkaliśmy... — odpowiedziałam wymijająco. Czułam się niezręcznie. Bardzo niezręcznie.

— I ty jesteś dziewczyną, z którą pisałem, i do której przychodził mój pies... — otworzył szerzej małe oczka, które dotychczas były zwężone.

— Tak mi się zdaje... 

   Ta rozmowa zaczęła zmierzać w niewłaściwym kierunku. Nie podobał mi się ton jego głosu oraz sposób, w jaki na mnie patrzył. Jakby mnie oceniał (choć pewnie to robił). Nie mogłam oprzeć się pokusie zapytania o coś. Cokolwiek. Byle przerwać to coś, co urosło już do rangi umowy, planu. On mówi - ja przytakuję. Zanim jednak zdążyłam wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, mężczyzna natychmiast zgasił mój zapał, oznajmiając:

— To się więcej nie powtórzy. Przykro mi (albo i nie - dodał pod nosem), ale Kapitan nie przyjdzie już więcej pod pani dom. Nie przyjdzie. Nie chciałbym niepokoić sąsiadów. — nachylił się do mnie tak blisko, że poczułam zapach alkoholu z jego ust i musiałam się odsunąć. Ściszonym tonem dodał: — W końcu, reputacja to podstawa. A właściciel wielkiego bydlaka nachodzącego ludzi w ich własnych domach, nie brzmi zbyt zachęcająco, mam rację? Poza tym, panienka wybaczy, że pytam, ale ile ma lat? Piętnaście, szesnaście? Nawiązywanie kontaktów z dorosłymi mężczyznami nie jest zbyt odpowiedzialne. Żałuję, że zaproponowałem to spotkanie, nie spodziewałem się tak mizernych efektów. Wydaje mi się, że jak na swój wiek, szczeniackich piętnastu lat, powinnaś mieć chociaż odrobinę oleju w głowie. 

   Siedemnastu, ty prostacki ośle.

   Jego dziwny (bo nie potrafię znaleźć bardziej pasującego określenia) monolog, dosłownie wgniótł mnie w ziemię. Czułam, jak moje mięśnie zamieniają się w żelki i rozpływam się po molo znikając w ciemnych szparach między deskami. Cała nadzieja, jaką żywiłam co do tego spotkania, cały strach i trema, ustąpiły miejsca temu podpitemu facetowi w płaszczu, depczącemu wszystko, co we mnie ludzkie. Chciałam, żeby ten dzień chociaż zakończył się happy endem, ale najwyraźniej, już nic nie miało prawa pójść lepiej. 

Malowała krwią i sadzą ✔ | KIEDYŚ ZROBIĘ REMAKE |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz