Data publikacji: 09.12.2018
Następnego dnia, mój budzik nie zadzwonił. Nie zadzwonił, a mimo to i tak obudziłam się przed piątą, przekonana, że zaraz wymknę się do alei, aby posłuchać, jak pewna zbłąkana dusza wygrywa pobudkę dla wschodzącego słońca.
Rzeczywistość jednak była inna.
Krople deszczu, spływające smutno po oknie, tuż nad moją głową, uświadomiły mi, że nigdzie się nie wybieram. Ani dzisiaj, ani jutro, ani nigdy... Przez chwilę, miałam wrażenie, że moja kłótnia z chłopakiem, kolejny spór rodziców... że to tylko zły sen. Ale nim nie był.
Leżałam, kręcąc oczami i przypominając sobie po kolei, co tak właściwie wczoraj miało miejsce. Im więcej o tym myślałam, tym mniejszą miałam ochotę w ogóle ruszać się z łóżka.
Z tej udręki wyrwał mnie cichy jęk, który z początku zignorowałam, lecz kiedy długo nic się nie działo, postanowiłam sprawdzić, skąd dochodził. Przygnębiona, leniwie podniosłam się z łóżka. Miałam zamknięte oczy, jednak otworzyłam je szeroko i oprzytomniałam, gdy jak grom spadła na mnie myśl, przez inne zmartwienia, zupełnie wyparta na krańce pamięci.
KAPITAN!
Zerwałam się na równe nogi i od razu chwyciłam za klamkę drzwi balkonowych, za którymi niby spał, niby czekał na cud, zmoknięty i moknący nadal, przygnębiony psiak.
— Chodź tu, szybko! — zawołałam, zaciągając Kapitana za chustę do środka, ponieważ ani myślał gdziekolwiek się ruszać.
Zwierzak przyczłapał do środka, zatoczył się i łupnął całym ciężarem w kącie przy łóżku.
— Oszalałeś, Kapitanie? Dlaczego przyszedłeś tu w taką ulewę? — wypominałam mu, wycierając ręcznikiem jego smutny pyszczek — Twój pan jest nieodpowiedzialny! Jak mógł cię tak wypuścić! — zbliżyłam swój nos do jego nosa, sprawiając, że podniósł na mnie wzrok.
— Twój pan... — szepnęłam sama do siebie, przypominając sobie o jeszcze jednej sprawie.
Szybko zaczęłam szperać między pogniecionymi fałdami materiału flagi na jego szyi w poszukiwaniu odpowiedzi na moje pytanie: kim jest właściciel Kapitana?
Długo szukałam, lecz nie znalazłam niczego, co mogłoby przypominać list. Swojej kartki również nie dostrzegłam, co mogło oznaczać, że Kapitan ją po prostu zgubił. Zgubił, albo... to smutne, ale mógłby również oddać ją panu, który nie miał ochoty na odpisanie mi. Może był nim zgorzkniały dziadek, nie umiejący się bawić? Albo pisać... A może śmiertelnie poważna bizneswoman, jak moja mama? Gdyby tak było, to nie dziwiłabym się psu, że od niej ucieka; sama bym to chętnie zrobiła na jego miejscu. Na swoim z resztą też...
Woda spływała ścieżką po moich panelach, rozlewając się po coraz to większym obszarze. Zdziwiło mnie, jak gęsta i chłonna musiała być sierść tego psa, skoro po przemoczeniu już całego dużego ręcznika, wciąż robiło się jej coraz więcej.
Opadłam na krzesło przy biurku, pogrążając się w myślach. Co teraz? Będę się kisić w tym przeklętym domu przez resztę wakacji w obawie, że spotkam tego chłopaka albo, co gorsza, grupę szalonych dzieciaków na quadach?
Moja uwaga nie mogła skupić się na jednej rzeczy; myślałam o wszystkim, a za razem o niczym, wszystko nakładało się na siebie, aż w mojej głowie zaczęło wirować tornado niezrozumiałych sentencji, z których każda dotyczyła innej sprawy.
Z tego wszystkiego, poczułam ukłucie bólu w skroniach. Jak pozbyć się obaw?
Posłałam Kapitanowi błagalne spojrzenie, a jego stare, zmęczone, czarne oczy spotkały się z moimi. Poczułam się, jakby ten pies miał w sobie coś niezwykłego... coś magicznego, ponieważ kiedy wpatrzyłam się w głębię jego połyskujących źrenic, mój umysł na moment się oczyścił.
CZYTASZ
Malowała krwią i sadzą ✔ | KIEDYŚ ZROBIĘ REMAKE |
Ficção AdolescenteKSIĄŻKA PRZED KOREKTĄ - Ludzie piszą na tej ścianie godzinę, o której zaczęli tracić nadzieję. Podobno większość osób, które się tu podpisały, wkrótce los wynagradzał. To swego rodzaju amulet szczęścia. Nie musiałam nawet nic mówić; chłopak zauważył...