✉Rozdział 37 "Maska spadła"

46 4 2
                                    

Data publikacji: 17.09.2019

   Choć miałam możliwość obserwowania go od miesiąca, teraz zrozumiałam, że tak naprawdę wcale go nie znałam. Ani razu nie było mi dane widzieć u niego tak szczerej, śmiertelnej powagi. Nawet w chwili, gdy groziło mi niebezpieczeństwo, nie pokazał przede mną tej strony siebie. Wiedziałam, że decyzja, której tak się obawiałam już zakiełkowała w jego głowie, a każdym kolejnym słowem będę ją tylko pielęgnować.

— Co to znaczy?

— Jakiś czas temu zdiagnozowano u niej... guza... — rozglądałam się po całym pokoju, byle znów nie wypuścić łez. Musiałam to w końcu powiedzieć. — Guza mózgu.

   Harley milczał, więc kontynuowałam:

— Tułaliśmy się od lekarza do lekarza. Żaden nie chciał podjąć się operacji. Byliśmy u różnych uzdrowicieli, znachorów i wróżek. Każdy powtarzał to samo: "to niewykonalne", "nie da się". 

— Jak... Jak to, do cholery, nie da się? — ujrzałam złość w jego oczach — Amy, to jest... nie mogę tego zrozumieć... — marszczył brwi, jednak wiedziałam, że... po prostu nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Tu nie było czego rozumieć. — O co w tym wszystkim chodzi?

— Guz urósł pod łączeniem nerwów. Wzajemnie na siebie naciskają; to dlatego tak często boli ją głowa i wymiotuje. — westchnęłam, a po chwili dodałam: — Rodzice włożyli całe serce w walkę z chorobą... Mam wrażenie, że pochłonęła wszystko, co w nich dobre. Stopniowo sobie odpuszczali. Teraz, kiedy zostało nam tak mało czasu... oni zachowują się, jakby nic się nie działo... A ja? Obchodzę się z nią jak z jajkiem i staram się spędzać z rodzeństwem jak najwięcej chwil, których ciągle nam ubywa.

— Czekaj, czekaj. Mało czasu? To znaczy ile?

   Nie mów tego. Nie waż się!

   Spojrzałam na niego ze łzami w oczach. Nie chciałam o tym wspominać za żadne skarby. Czas to nie przelicznik możliwości. Wciąż wierzyłam, że dopóki nikt nie powiedział tego na głos, oficjalnie można jeszcze coś zrobić. Jeszcze jest szansa!

— Amelia! Mów, ile czasu! — niecierpliwił się. Nie zdziwiła mnie jego złość. Nie wystraszył mnie jego gniew. Wiedziałam, że to się stanie. Chciałabym powiedzieć, że byłam na to gotowa. Ale czy można być gotowym na coś tak potwornego?

— Każdy zachód słońca może być jej ostatnim. — taka odpowiedź powinna wystarczyć.

   A jednak...

— I-l-e c-z-a-s-u? — wycedził. 

— Niewiele. — powiedziałam w końcu stanowczo. Chyba zrozumiał, że miałam dość tych wyliczanek.

   Harley wstał z kanapy i powoli przespacerował się do kuchni i z powrotem. Powtórzył to kilka razy intensywnie się nad czymś zastanawiając. W końcu oburącz odgarnął włosy do tyłu, siadając z powrotem obok mnie. Wyplątał z włosów jedną rękę, żeby wykonać gest, mówiąc roztrzęsionym głosem:

— Czyli... przez cały ten czas mogłem przypadkiem coś jej zrobić, nie wiedząc, że przy okazji to... — skrzywił się. Widać tak, jak ja, miał problem z mówieniem o złych rzeczach. — O Boże, Amy! 

— Zrobić coś? O czym ty mówisz?

— Nie wiem, przypadkowo szturchnąć, nie wiem... mogła się przy mnie przewrócić, a ja nie miałbym pojęcia, jak zareagować, gdyby nagle zaczęło dziać się coś złego.

— A myślisz, że ja zrobiłabym coś niezwykłego? Zadzwonić po karetkę. I tyle w tym naszej roli. Zabraliby ją do szpitala, a tam powiedzieli, że prędzej, czy później musiało... do tego... — oddychałam coraz szybciej, aż mój oddech mnie przydusił. Zakryłam usta dłonią, ze strachu przed własnymi słowami. 

Malowała krwią i sadzą ✔ | KIEDYŚ ZROBIĘ REMAKE |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz