✉Rozdział 60 "Dreszcze" Część 2

56 4 3
                                    

Data publikacji: 27.10.2020

— Tak, już tam jest. Lekarze mówili, że może potrwać nawet do dwunastu godzin. Przywiozłam im wszystkie dokumenty. 

   Krążyłam nerwowo po pokoju z telefonem przy uchu. Na łóżku przy oknie leżał poturbowany Hugo, któremu podano jakieś leki przeciwbólowe. Niestety, jeszcze nie zaczęły działać, przez co, co chwila rozmowę przerywały mi jego ściszone jęki.

— A Charlie?

— Lekarz właśnie zakłada mu szwy.

— To dobrze. — odpowiedział mój ojciec. Potem przez długą chwilę słyszałam w słuchawce wyłącznie jego miarowy oddech oraz odgłosy jakiejś rozmowy.

   W końcu ponownie się odezwałam:

— To dobrze? Czy ty w ogóle słyszałeś, co powiedziałam? Właśnie operują Cassie.

— Słyszałem. Zajmiesz się wszystkim do naszego powrotu. Muszę kończyć.

   Nim się rozłączył, po raz ostatni dałam upust swoim emocjom, których nie mogłam już utrzymać na wodzy. Zbyt dużo się dziś wydarzyło, żebym zawracała sobie jeszcze głowę panowaniem nad swoimi uczuciami.

— Jesteś żałosny. W ogóle cię nie obchodzi los twoich dzieci. Mówię teraz o tobie, bo mama już dawno straciła mój szacunek. — syczałam do telefonu, stojąc przy łóżku przyjaciela. Gdy sądziłam, że już osiągnęłam szczyt wściekłości, on musnął moją dłoń i nagle, jak za dotknięciem magicznej różdżki, moje nerwy się uspokoiły. Spojrzałam na niego, a on zmusił się, by otworzyć zaciśnięte od bólu oczy i choć przez chwilę na mnie popatrzeć. — Gdzie wy w ogóle jesteście? — spytałam ostro, choć czułam w sercu dziwną nostalgię.

   Ojciec odpowiedział spokojnie:

— Twoja matka właśnie rozmawia z psychiatrą. Jesteśmy w San Diego. Zajmiesz. Się. Wszystkim. — ostatnie zdanie wycedził przez żeby. Po jego ostatnim słowie usłyszałam jedynie głuchy odgłos zerwanego połączenia.

— Myślisz, że to przez wiatr? — spytałam Hugo, wlepiając wzrok w ekran telefonu, na którym wciąż jeszcze wyświetlał się napis "tata".

— Myślę, że po prostu się z tobą rozłączył.

   Odetchnęłam ciężko. Przysunęłam sobie taboret do łóżka przyjaciela. Położyłam dłoń na dłoni Hugo, aby w jakikolwiek sposób poczuć, że go wspieram.

— Co się dzieje? — spytał cicho.

— Lepiej się czujesz? Leki zaczynają działać? — dopytywałam z nadzieją, widząc, jak chłopak wlepia we mnie wzrok. Wcześniej nawet nie otwierał oczu.

   On jednak zignorował moje pytania. Spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami, wykrzywiając twarz w zniecierpliwieniu.

— Nic się nie dzieje. — westchnęłam.

— Masz minę, jakbyś właśnie zdawała test na prawko.

— Nie wiem, co myśleć. Wszystko się sypie. Jestem w środku tak trudnych chwil dla nas wszystkich. I co chwila ktoś dokłada mi kolejne cegiełki do tego obłędu.

— Jak to?

— Tata właśnie mi powiedział, że mama jest u psychiatry.

   Po wypowiedzeniu tych słów, skrzywiłam się na myśl o nazwaniu tych ludzi "mama i tata".

— Nie obchodzi ich nawet, co się dzieje z dziećmi. Nie wiadomo, kiedy przyjadą odwiedzić Cassie. Właściwie, czy w ogóle przyjadą.

— Nie myśl już o nich. Skup się na tu i teraz.

Malowała krwią i sadzą ✔ | KIEDYŚ ZROBIĘ REMAKE |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz