58. Can you see it? It's a revolution.

7 2 0
                                    


- Przygotuj się na wojnę, Styles.- Warknęła.- Nie odpuścimy temu gnojowi.- Musiałem zamrugać parę razy, zanim wszystko do mnie dotarło. Cholera, skąd ona wie?! Czy Avan ją napadł, tak jak obiecywał?
- Hope, skąd wiesz?!- Zebrałem w sobie wszystkie siły, aby się do niej odezwać. Wiem, że ta dziewczyna szczerze mnie nienawidzi, za to co jej zrobiłem, ale teraz to nieważne.
- Co wiem?- Zdziwiła się.
- To nie wiesz?- Byłem bardziej zdezorientowany niż ona.
- Które z was, do cholery, wpadło na tak zajebisty pomysł, żeby rozpętać wojnę z Avanem?! Zdajecie sobie sprawę, że naraziliście setki stworzeń na śmierć?! Musimy ewakuować mieszkańców z wioski, a to rozpęta istne piekło! Wszyscy spanikują! Jak w ogóle...
- Na razie tylko ty panikujesz, Styles.- Przerwała mu Hope.- Chcesz zasłużyć na miano króla tego świata, a trzęsiesz dupą przed osobą, która zabiła wszystkie najbliższe ci osoby. Nigdy nie pomściłeś rodziców, siostry, ludzi...- Spojrzałem na Harry'ego, który został wbity w ziemię. Mrugał, jakby nie dowierzał, że słyszy to wszystko od Hopie.
- Kto ci o tym powiedział?
- Ktoś, kto nie okłamywał mnie na każdym możliwym kroku.- Wywróciła oczami.
- Nie robiłem tego!
- Nieważne.- Westchnęła.- Nie mamy czasu, żeby teraz się kłócić. Nie mamy pojęcia, kiedy Avan uderzy, ale nie poddamy się. Doskonale wiemy, że nie odpuści, dopóki nie wpadnę w jego łapy, dlatego zrobię to w odpowiednim momencie.
- Co?!- Krzyknąłem równocześnie ze Stylesem. Ręce zaczęły mi się trząść. Ona sobie chyba żartuje!
- Nie oddam mu ciebie!- Wrzasnął brunet.
- Nie jestem twoją własności i zrobię to, co uważam za słuszne. Mam dość tego, że każdy decyduje za mnie!- Również podniosła głos.- Ja tu rządzę i to wy słuchacie mnie! Jeżeli chcesz się kłócić, to idź, zamknij się w pokoju i przynajmniej nie przeszkadzaj!- Pokazała palcem na drzwi, ale Harry ani drgnął. Powoli zaczął docierać do mnie pewien fakt, który swoją drogą mnie przerażał. Moja mała księżniczka w końcu doszła do momentu, gdzie stała się świadoma tego, kim jest. Bałem się tego jak cholera, ale teraz jest mi to już obojętne. Ona i tak mnie nienawidzi, więc po prostu nie będę się wtrącał w jej życie. Wyobrażam sobie, jakie obrzydzenie musi czuć, kiedy mnie widzi; jak bardzo cierpi w mojej obecności.
- Tak myślałam.- Podniosła dłonie i przyłożyła dwa palce do skroni, rozmasowując je.- Mówiłeś, że ewakuujemy ludzi z wioski. Poinformuj wszystkich, zbierz wojsko, broń, cokolwiek. Wzmocnij mury zamku. W każdym razie, to ty wiesz, co masz zrobić.- Zwróciła się do Harry'ego.- Kto ci będzie potrzebny?
- Maxa i Alex, najlepiej sobie radzą w organizowaniu wojska.- Stwierdził.
- Świetnie. Zabieram Nilla, Louisa i Luke'a i idziemy do wioski. Przyprowadzimy mieszkańców.- Poinformowała, a potem spojrzała na mnie przelotnie i wyszła. Stałem chwilę bez ruchu, aż opamiętałem się i poszedłem za nią. Dogoniłem Hope już po kilku metrach, ale i tak trzymałem się trochę z dala, nie chcąc w żaden sposób się jej naprzykrzać. Jednak zostałem całkowicie w szoku, kiedy po pewnym czasie obróciła się do mnie.
- Nill, szybciej. Musimy zignorować to wszystko, przynajmniej na razie, żeby pomóc tym ludziom. Jest wojna i przede wszystkim powinniśmy stawiać bezpieczeństwo mieszkańców, a nie uda się to, jeżeli nie będziemy rozmawiać.
- To znaczy...- Zacząłem trochę zbyt entuzjastycznie, podchodząc do niej.
- To znaczy, że puki co muszę cię znosić.- Przerwała moją wcześniejszą wypowiedź, sprowadzając mnie tym samym na ziemię. No tak, przecież nigdy mi nie wybaczy. Nawet tego od niej nie oczekuję.
- Co chcesz dokładnie zrobić?- Odezwałem się po chwili ciszy.
- Nie wiem, chyba walczyć.
- Dlaczego?
- Za ludzi, którzy zginęli, za rodzinę Luke'a, za rodzinę Harry'ego, za nich wszystkich.- Odpowiedziała, jakby nad czymś się zastanawiała. Cholera, chciałbym wykrzyczeć jej, że musiałem zabić Elizabeth; że nie miałem wyboru,; że ona sama mi na to pozwoliła. Brzmi idiotycznie...
- Przepraszam...
- Po prostu o tym nie mów, okay?!- Podniosła głos ze zdenerwowania, jednak w jej oczach natychmiastowo pojawiły się łzy. Poczułem, jak szczątki mojego serca jeszcze bardziej się kruszą. To sprawiało mi ból. Szczerze powiem, że chciałbym, aby był to tylko ból psychiczny, ale tak nie jest. To, że ją ranię, sprawia mi ból fizyczny. Wszystko przez to, że jestem jej pieprzonym opiekunem. W każdym razie, nie żałuję tego, że nim zostałem. Zawsze opiekowałem się Hope, ale miano opiekuna wiąże się z czymś o wiele większym. Ja sam nie mogę jej krzywdzić, a zrobiłem to. Nie wiem, jak długo potrwa ten ból. Nie wiem nawet, jak długo przeżyję bez jej obecności. Wiem, że żyję tylko z jej energii, bez niej umieram.
- Hope, mogę cię dotknąć?- Wypaliłem nagle, nie zdając sobie z tego sprawy. Szybko dotarło do mnie, co zrobiłem, więc przeprosiłem, chcąc przywrócić się na ziemie.
- Po co?- Powiedziała dość delikatnie, jak na dziewczynę, której zabiłem babcię.
- Nie, to naprawdę głupie. Nie mam nawet pojęcia, jakbym mógł ci to wytłumaczyć.
- Mów, bo do pokoju Louisa jeszcze kawałek, a Luke czeka na dziedzińcu.- Wzruszyła niewinnie ramionami.
- Jestem twoim opiekunem, potrzebuję cię, nawet jakbym nie chciał.
- Co?
- Nie wiem, tak? Chciałbym wiedzieć, jak to wszystko działa, ale nie wiem, bo jedyna osoba, która miała o tym pojęcie, to Vivian, a Vivian nie żyje od kilkuset lat!- Wybuchłem, chociaż nie chciałem. Ta cała sytuacja nazbyt mnie przytłaczała. Westchnąłem, normując oddech. Pieprzone problemy z opanowaniem gniewu.- W jakiś sposób przekazujesz mi energię. Jeżeli cię nie ma, to ja jestem chory, dosłownie! Wszystko mnie boli i czuję się zwyczajnie słabo. To wszystko jest popieprzone!
- Spokojnie.- Powiedziała dość srogo, ale na jej twarzy błąkał się ledwo zauważalny uśmieszek.- Skoro musisz, to możesz potrzymać mnie za rękę. Ja też nie chciałam cię na to skazywać.
- Elizabeth o tym wiedziała, dla...- Szybko przerwałem, kiedy dotarło do mnie, o kim zacząłem mówić. Ponownie przeprosiłem i, nie mówiąc nic więcej, chwyciłem dłoń Hope. Dotyk jej skóry był cholernym lekarstwem. Czułem przepływającą między nami energię, a ona na szczęście nie zdawała sobie z tego sprawy. Czasem jednak chciałbym, żeby też to czuła, bo wiedziałaby, jak bardzo na mnie działa. Tak cholernie jej potrzebuję...
Doszliśmy do pokoju Louisa. Chłopak leżał spokojnie na łóżku, patrząc tępo w sufit. Kiedy usłyszał, że drzwi się otwarły, lekko uniósł głowę i o mało nie dostał zawału na widok Hopie.
- Co tu robisz?!- Zerwał się, podbiegając do nas. Po drodze potknął się o rozrzucone ubrania. Mało nie uderzył twarzą w podłogę.- Wilson wróciła!- Wydarł się, przytulając dziewczynę. Odruchowo zacisnąłem dłonie. To ja powinienem tak się na nią rzucić, kiedy weszła do sali. To ja powinienem ją podnosić i cieszyć się jak jebany idiota. Nie on. Dopiero po chwili zorientowałem się, że ściskam drobną dłoń Hope, a ta krzywi się z bólu, próbując się uwolnić.
- Nill...- Upomniała się z krzywym uśmiechem. Odskoczyłem od niej, przepraszając.

Woman With a DemonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz