32. We Made a Start

12 2 4
                                    


Poczułam szarpnięcie. Styles trzymał kurczowo mój nadgarstek. Zanim jednak cokolwiek powiedziałam, on przyparł mnie swoim ciałem do ściany. Wcześniej mój oddech by przyspieszył, zaczęłabym się trząść i uciekać wzrokiem, a może nawet prosić o to, żeby mnie zostawił, ale teraz? Stałam bez ruchu i wpatrywałam mu się w oczy.
- Już nie działam na Ciebie tak jak kiedyś.- Westchnął. Jego dłonie bez problemu przeniosły się ze ściany na moje biodra.- Nie kochasz go, prawda?
- Nie wiem o kim mówisz.
- O Luke'u...
- A nawet jeśli, to co?
- Hope, co tak właściwie między nami jest?- Westchnął i wbił we mnie te zielone oczy. Zmiękłam w jednej sekundzie. Zacisnęłam mocniej pięć, żeby nie upuścić kubka z kawą. Harry oddychał płytko, denerwował się. Przeszywał mnie wzrokiem. Wzrokiem przepełnionym nadzieją. Wszystko byłoby dobrze, gdybym ja sama znała odpowiedź. Miłość? Pff, jeszcze czego! Przyjaźń? Daleko nam do tego. Nienawiść? Nie. Znajomość? To dobre rozwiązanie. To jest po prostu znajomość, która małymi kroczkami zmierza ku przyjaźni. Ale te kroczki są naprawdę małe. Z nienawiści do znajomość, następna na drodze jest miłość albo przyjaźń. On zmierza do miłości, ja do przyjaźni. Po co mam mu robić nadzieję? Ale po co mam kłamać?
- Nie wiem...- Odpowiedziałam po naprawdę długich zastanowieniach. Dziwię się, że on cierpliwie czekał aż cokolwiek powiem.
- Dlaczego mnie wczoraj pocałowałaś?
- Harry, nie chcę o tym rozmawiać.- Dlaczego on zaczyna ten temat? Dlaczego go w ogóle zabrało na wyjaśnianie sobie spraw?
- Dalej uważasz, że to coś złego?
- Tak...- Uważam? Uważam... To coś bardzo złego. To Styles. Nawet jakbym chciała, to nie potrafiłabym z nim być. Nie potrafię pokochać osoby, która zrobiła mi tyle krzywd. I wiem, że jest nieobliczalny. Okazuje to, kiedy tylko może. Zawsze gdy myślę, że jednak się zmienił, to on... Harry westchnął. Zdecydowanie za często to robi, ale jest to oznaka tego, że coś go męczy. Coś nie daje mu spać po nocach. Odsunął się ode mnie i po prostu odszedł. Przeczesałam włosy palcami i skierowałam się do siebie. Miałam nadzieję, że w pokoju jeszcze zastanę Louisa, bo najmniej chciałam być teraz sama. Choć jestem przyzwyczajona do samotności. Albo nie, jednak nie. Nikt nie jest do niej przyzwyczajony. Nie da się przyzwyczaić do bycia sememu. Podświadomie pragniemy drugiej osoby. Jej obecności, która daje nam uczucie bezpieczeństwa. Jej dotyku, który pragnie każdy z nas, bo wywołuje miłe emocje. Jej rozmowy, która pozwala na pozbycie się dręczących myśli. Jej samej. Usiadłam na łóżku i dopiłam kawę do końca, odstawiając kubek na szafkę. Koniecznie muszę się przewietrzyć, ale nie pójdę dalej niż kilkanaście metrów od murów zamku. Nie chcę, żeby ktokolwiek się o mnie martwił. Zabrałam pierwszą bluzę, jaka wpadła mi w ręce. Może spotkam kogoś. Może ktokolwiek będzie chciał ze mną porozmawiać. Podeszłam do okna i zobaczyłam jak krople rozbijają się o szybę. Świetnie! Nie wyjdę przecież na deszcz. Zostaje mi pozwiedzać zamek. Zaczęłam snuć się po korytarzach. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Sprawdzałam różne pokoje, aż trafiłam na jeden, który wyjątkowo mnie zaciekawił. Mianowicie w ścianie zdołałam dostrzec ukryte drzwi. Podeszłam do nich, ale były zamknięte na klucz. To jest akurat mój najmniejszy problem. Jedyne co potrafię, to otwierać zamki. Nie czekałam długo, aż udało mi się otworzyć drzwi. Za nimi znajdowały się schody. Nikt tędy nie chodzi. Mogłam to wywnioskować po pajęczynach. Mimo strachu, zeszłam na dół. Schody zdawały się nie mieć końca, a na dole słyszałam dziwne dźwięki. Po dość długiej drodze, znalazłam się w zimnym, wilgotnym pomieszczeniu. Wszędzie było ciemno. Nie miałam latarki, nie miałam niczego, czym mogłabym oświetlić sobie drogę. Natomiast wpadłam na genialny pomysł. Przypomniała mi się sytuacja sprzed kilku tygodni, gdzie pierwszy raz spotkałam Sophie. Podpaliłam bukiet. Dłonią. Moje dłonie mogą się palić i jeżeli mi się to teraz uda, to mam prowizoryczną pochodnię. Usiadłam, opierając się o ścianę. Nadal słyszałam te dziwne odgłosy, ale przez echo i ciemność, nie mogłam ich zlokalizować. Potarłam zimne dłonie. To podziemia, tu jest naprawdę chłodno. Skup się, Hope. Motywowałam sama siebie. Złożyłam dłonie razem, a kiedy je rozłożyłam, one płonęły. Oświetlały spory obszar wokół mnie. Uśmiechnęłam się zadowolona. Jestem z siebie dumna. Podniosłam się z ziemi i ruszyłam przed siebie. Rozglądałam się, idąc długim korytarzem, aż na kogoś wpadłam. Wywróciłam się dlatego moje dłonie 'zgasły'. Cholernie się bałam. Osoba, na którą wpadłam miała bardzo ciężki oddech. Poczułam również, jak ktoś ociera się o moje ramię. Ze strachem ponownie złożyłam dłonie, ale bałam się je rozłożyć, jednak biorąc głęboki wdech, zrobiłam to. Światło płomieni padło na zdeformowaną twarz. Był to mężczyzna, jego twarz zdawała się rozlewać z jednej strony. Spływała. Wbiło mnie w ziemię, nie mogłam się ruszyć. Dodatkowo zobaczyłam, że był ubrudzony krwią. Byłam niemal pewna, że to krew. Coś otarło się o moje plecy. Gwałtownie się odwróciłam i zaczęłam piszczeć. Krzyczałam na ile mogłam, bo przede mną stała dziewczynka, która nie miała twarzy. Zamiast niej, w głowie miała dziurę, a w niej kilka rzędów zębów. To było okropne. Piszczałam. Nie wiedziałam gdzie jestem, aż przypomniałam sobie słowa Louisa. Hierarchia... To Ci najniżsi, którzy słuchają rozkazów króla. Ucichłam na chwilę, wstrzymując oddech. Dziewczynka podeszła do mnie. Czułam jak całe moje ciało zaczyna drżeć. Potem do moich uszu dotarł krzyk. Ktoś wołał moje imię. Następnie zrobiło się całkowicie ciemno, a ja zderzyłam się z zimną, cholernie zimną ziemią. Straciłam przytomność.

Woman With a DemonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz