II. Powrót do przeszłości

909 109 249
                                    

Pembrokeshire, 1811

‒ Nie wejdę tam ‒ Albert stanowczo zaprotestował, gdy tylko do jego uszu dobiegły dźwięki muzyki oraz podniesione głosy gości.

‒ Przecież nie zostaniesz na dziedzińcu. ‒ Gdy Spencer spojrzał na przyjaciela, zrozumiał, że Albert faktycznie to rozważa. ‒ Na Boga! Beamount, jest jesień. Zamarzniesz tu.

‒ Wrócę do kwater ‒ odpowiedział stanowczo.

‒ Nawet o tym nie myśl. ‒ Ton George'a przypominał groźbę. ‒ To nie jest zwykłe przyjęcie. Dostałeś jedyną i niepowtarzalną szansę od losu... Właściwie ode mnie. Daj spokój! Raz w życiu odpocznij i się zabaw.

Albert zdawał się głuchy na orację przyjaciela.

‒ Zabawa nie brzmi jak odpoczynek, tylko jak długi i wyniszczający proces.

‒ Proszę! Chociaż na chwilę. Jeżeli ci się nie spodoba, przysięgam, że osobiście odprowadzę cię do kwatery.

‒ Zgadzam się. Nie będę jednak tak brutalny, żeby przerywać ci tańce. Sam wrócę, kiedy uznam, że nadszedł czas, a ty nie będziesz mnie zatrzymywał. 

Spencer poklepał Alberta po ramieniu i obaj panowie przekroczyli próg rezydencji.

Siedziba hrabiny Pembrokeshire nie była umeblowana według najnowszej mody. Beamount idąc za przyjacielem, przyjrzał się jej uważnie. Rzeczowo ocenił, że wymaga drobnej modernizacji. Mimo to uważał, że pomieszczenia są bardzo przyjemne.

Spencer nie kłamał w kwestii tego, że jest to bardzo oblegane przyjęcie. Gdy dotarli do sali przeznaczonej do tańca, zauważył, że ilość par jest zatrważająca. Nic tak bardzo nie cieszyło Beamounta, jak moment, kiedy znaleźli się w saloniku. W końcu mógł swobodnie się poruszać, a nie przeciskać jak w poprzednim pomieszczeniu. Wziął głęboki oddech. Do jego nozdrzy szybko doleciał zapach alkoholu zmieszany z wonią kobiecych perfum.

‒ Spójrz! Tam jest hrabina. ‒ George próbował przekrzyczeć rozmowy podchmielonych gości.

Wzrok Alberta zatrzymał się na kobiecie, bo w istocie było na co patrzeć. Hrabina siedziała na krześle otoczona gromadką adoratorów. Miała na sobie piękną, ale skąpą, czerwoną suknię. Odsłaniała jej dość obfity dekolt i podkreślała szczupłą talię. O resztę kobieta zadbała sama. Dół jej sukni uniosła nieco do góry, tym samym odsłaniając zgrabne łydki. Ciemne, brązowe włosy były dość swobodnie uczesane. Kilka kosmyków uwolniło się z upięcia. Hrabina wyglądała niezwykle pociągająco. Nic dziwnego, że wokół niej gromadziło się tylu mężczyzn, z którymi żywo dyskutowała. Na krześle obok siedziała inna dama. Wyglądała na młodszą od hrabiny. Dobrze prezentowała się w jasnoróżowej sukni wykonanej z tiulu. Jej strój był zdecydowanie mniej prowokujący, a zachowanie skromniejsze. Blondynka znacznie rzadziej od towarzyszki zabierała głos i co chwilę spoglądała nieśmiało w podłogę.

Gdy hrabina dostrzegła Spencera, natychmiast poderwała się z krzesła i skierowała w stronę przyjaciół.

‒ Len! Dobrze cię widzieć!

‒ Georgie! W końcu tu dotarłeś. ‒ Para uścisnęła się na przywitanie.

‒ To mój przyjaciel, o którym ci tyle opowiadałem. Albert Beamount.

‒ Lady Eleonoro. ‒ Beamount pocałował hrabinę w rękę.

‒ Ależ pan szarmancki ‒ odpowiedziała z zachwytem w głosie. ‒ Proszę zwracać się do mnie po imieniu. Przyjaciele Spencera są moimi przyjaciółmi.

‒ Nie śmiałbym. ‒ Albert zdawał się spłoszony tak odważną prośbą.

‒ Nalegam. ‒ Beamount w odpowiedzi jedynie skinął głową. ‒ Panowie, powinniście zaprosić mnie tego wieczoru do tańca. Mam już dosyć siedzenia. ‒ Kobieta zatrzepotała rzęsami i posłała mężczyznom zalotny uśmiech.

MistyfikacjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz