X. Obraz z widokiem na Pembrokeshire

365 51 156
                                    


Pembrokeshire, 1811

‒ Albercie! ‒ zawołała Georgiana, gdy tylko ten przestąpił próg ich rezydencji.

Młoda panna zżyła się z oficerem i w jego towarzystwie zachowywała się bardziej śmiało. Nigdy wcześniej nie miała okazji przywiązać się do mężczyzny, który spotykał się z Eleonorą, ponieważ żaden nie pozostawał w kręgu jej zainteresowań tak długo. Ponadto, widziała, jak Albert patrzy na jej ukochaną bratową. Również dla Georgiany był zawsze bardzo sympatyczny i z wielką przyjemnością spędzała z nim czas.

‒ Zagramy w szachy? ‒ zapytała. Był to ich mały rytuał. Za każdym razem, gdy Beamount odwiedzał rezydencję, rozgrywali chociaż partyjkę.

‒ O nie, moja droga. ‒ Eleonora pojawiła się na szczycie schodów. ‒ Nie zamierzam dzisiaj przyglądać się, jak znowu zajmujecie się tą nużącą grą.

Zarówno Georgiana, jak i Albert przewrócili oczami, co nie umknęło uwadze hrabiny. Eleonora postanowiła zignorować ich zachowanie i powoli zaczęła kierować się w dół schodów, trzymając w dłoniach duży wiklinowy koszyk. Strój kobiety także zaciekawił Beamounta. Hrabina na beżową suknię z licznymi marszczeniami zarzuciła granatową pelerynę, a na dłoniach miała rękawiczki.

‒ Wybieramy się gdzieś? ‒ zapytał zaintrygowany Albert. ‒ Grzybobranie?

‒ Ależ nie, mam tu koc. ‒ Eleonora spojrzała na koszyk, a następnie pewnie wręczyła go oficerowi. ‒ Wzięłam też dla ciebie kartkę i węgiel. Kiedyś wyraziłeś chęć narysowania naszej rezydencji.

Hrabina wyminęła Alberta i wyszła na dwór. Po chwili mężczyzna dogonił ją, a Eleonora wsunęła swoją rączkę pod jego ramię.

Dzisiejszy dzień był wyjątkowo pogodny. Słońce delikatnie muskało twarze pary. Również roślinność mieniąca się czerwono-złotymi barwami, wyglądała bardziej efektownie niż podczas typowego, dla tej pory roku deszczowego dnia. Nawet chłodny wiaterek dodawał przechadzce uroku.

‒ Słyszałaś o zaręczynach George'a?

‒ Och, tak. Doniósł mi o tym niezwłocznie. Podobno byłeś obecny, kiedy Spencer się oświadczał i widziałeś pannę Redford... Jaka ona jest? ‒ Ton Eleonory był niemal kpiący.

‒ Naprawdę ładna. Niestety niewiele więcej mogę o niej powiedzieć. Podczas tej krótkiej wizyty nie zdążyłem jej lepiej poznać. Wydaje się jednak miła.

‒ To doprawdy oburzające, że George zdecydował się na taki mezalians, nawet jeżeli dziewczyna jest ładna. Nie ją jedną Bóg uczynił piękną. Słyszałam, że Redfordowie to prostacy. Ze swoimi dochodami George mógłby liczyć nawet na córkę hrabiego, a przynajmniej młodą damę pochodzącą z zamożnej, szanowanej rodziny.

Albert przemilczał fakt, że i na nim maniery rodziny przyszłej pani Spencer nie zrobiły najlepszego wrażenia.

‒ Nie powinnaś być dla niego taka surowa. Jestem pewien, że miał swoje powody... ‒ wtrącił nieśmiało Beamount.

‒ Przestań! Jak znam George'a, to pewnie kolejny figiel w jego wykonaniu.

Albert starał się przymykać oko na materializm Eleonory, ale hrabina nie ułatwiała mu tego zadania. Ta cecha charakteru stanowiła jedną z kilku rys na wizerunku kobiety.

W krótkim czasie para okrążyła jezioro znajdujące się za posiadłością. Dotarli do miejsca, gdzie wybudowano kamienną pergolę.

‒ Myślę, że stąd jest najlepszy widok na rezydencję. Rozłóż koc tutaj. ‒ Wskazała na skrawek jeszcze zielonej trawy. ‒ Gdyby się rozpadało, możemy schronić się w altanie.

MistyfikacjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz