LXVII. Najciemniej jest pod latarnią

109 25 170
                                    

Formentera, 1814

– Ile on z nią będzie tak spacerował – westchnął Fredrick, obserwując, jak jego siostrzeniec w towarzystwie Penelope znów wymyka się z szykownej rezydencji. – Chłopak chyba nawet nie zamierza się jej oświadczyć.

– Mówię ci, najdroższy, że Albert jest już z całą pewnością w naszej Penny zakochany!

– Obyś miała rację. Nie po to go zapraszałem, żeby spędził tu urocze wakacje. Dziś dostał list od Christophera i ma zamiar niebawem nas opuścić, więc lepiej, żeby szybko poprosił ją o rękę – westchnął.

– Mogę postawić wszystkie moje pieniądze, że z tego spaceru wrócą jako narzeczeni!

– Och, duszko, wszystkie twoje pieniądze są tak naprawdę moje, ale chętnie się z tobą założę. Znając Alberta, nawet gdyby chciał, nie będzie umiał się oświadczyć!

Dobrze, że rozmowy Fredricka i Lydii nigdy nie docierały do uszu pary, bowiem speszyliby się oni jeszcze bardziej, czując na sobie presję rodziny.

Od wieczoru na targu relacja Penny i Alberta nieco się zmieniła. Spędzali ze sobą czas jak dawniej, bardziej przypominając parę przyjaciół niż zakochanych. Beamount jednak patrzył na pannę inaczej. Nie widział w niej kompanki, która byłaby dla niego zastępstwem George'a, a kobietę i to niezwykle ponętną. Zaczynał dostrzegać, że Penelope to idealny materiał na żonę. Z pewnością była stała w uczuciach i dobra, ale także pełna pasji. Inteligencji także nie można było jej odmówić.

Penny w towarzystwie Alberta wyglądała na rozkojarzoną, ciągle posyłała mu maślane spojrzenia, a jej serduszko gwałtownie przyspieszało, gdy mężczyzna pojawiał się w pobliżu.

Żadne z nich jednak nie mówiło o swoich uczuciach. Albert zwyczajnie nie mógł, a Penelope czekała na jego ruch. Wieczorami wyobrażała sobie, jak kapitan ubrany w swój mundur klęka przed nią i prosi o rękę. Nieraz śnił jej się dom, który narysował Albert, a ona widziała w nim siebie.

Beamount próbował nie rozmyślać o pannie zbyt wiele. Nie był pewien tego, co ma w sercu. Ciągle uważał, że jedyną kobietą, którą szczerze kocha, jest Eleonora. Pamiętał jednak, że został odrzucony i wtedy przychodziła do niego obawa, iż być może już nigdy nie znajdzie osoby, z którą byłby tak blisko, jak z Penelope. Tylko jak mógłby jej zaproponować małżeństwo, wiedząc, że ma dziecko z inną?

Do Alberta dotarł list od Christophera. Brat pisał w nim, że urodziła się śliczna dziewczynka. Beamount był tak szczęśliwy, że chciałby móc wykrzyczeć wszystkim prosto w twarz dobre wieści. Miał córkę! Już sobie wyobrażał, jak będzie się nią opiekował, uczył i wprowadzi ją w wielki świat. Był pewien, że dziewczynka zawsze będzie mogła na niego liczyć. Nigdy nie pozwoli jej sobie odebrać, a kiedy przyjdzie odpowiednia pora na małżeństwo, da swojej córeczce możliwość wyboru tego, którego pokocha, uprzednio upewniając się, że mężczyzna darzy ją równie silnym uczuciem i nigdy jej nie skrzywdzi. Wystarczająco dużo widział cierpiących kobiet i nie chciał uczynić tego samego swojej pierworodnej. Albert szczerze ufał, że czeka go cudowne życie z dzieckiem u boku. Nawet nie odczuwał żalu, jeżeli miałby się już nigdy nie ożenić. Szkoda, że nie poznał Penny nieco później, może gdyby sprawa nie była tak świeża, łatwiej by było mu mówić o tym z panną i bez wyrzutów sumienia poprosić o jej rękę.

– Tak mi źle, że wyjeżdżasz! – powiedziała z żalem Penelope. – Znowu będę skazana na towarzystwo twojej ciotki.

– Też żałuję, ale pewne zobowiązania wzywają mnie pilnie do domu.

– Skoro to nasz ostatni spacer, muszę zabrać cię w wyjątkowe miejsce!

Penny nie potrafiła się długo smucić. Choć wyjazd Beamounta bardzo ją martwił, to wizja wycieczki przegoniła zmartwienia z jej myśli. Pociągnęła Alberta mocniej za ramię i żwawym krokiem ruszyli wzdłuż wybrzeża.

MistyfikacjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz