Southampton, 1813
Dni w Southampton mijały Albertowi szybko. Uwielbiał spędzać czas z Rose, a gdy ta wychodziła, z dużą przyjemnością włóczył się po ulicach miasta. Powoli zaczynał doceniać życie na uboczu społeczeństwa. Nie musiał się mierzyć ze zmanierowaną arystokracją, konwenansami czy Eleonorą. Beamount czuł, że po powrocie z wojny dużo bardziej pasuje do tego świata. Tak było mu wygodniej.
Rose doskonale znała swojego brata, więc wiedziała, co kłębi się w jego głowie. Nie chciała go wyrzucać ze swojego pokoiku, ale uważała, że lepiej dla niego byłoby wrócić do dawnego życia i zmierzyć się ze wszystkimi obawami, które powstrzymywały Alberta przed powrotem do socjety. Poczyniła już pewne kroki w tym kierunku i ze zniecierpliwieniem oczekiwała ich rezultatów.
Panna Beamount, jak co rano, przygotowywała liche śniadanie składające się z kromki czerstwego chleba. Tym razem wyglądała na dziwnie niespokojną. Jej dłoń nieustannie zaciskała się na krawędzi sukni, a ona sama rzucała nerwowe spojrzenia to na Alberta, to na ulicę. Gdy w pomieszczeniu rozległo się głośne pukanie, dziewczyna aż podskoczyła na stołku.
‒ Mam nadzieję, że nie będziesz na mnie zły ‒ wyszeptała, zanim wpuściła gościa.
Beamount niewiele z tego rozumiał. Z zaciekawieniem spoglądał na drzwi. Spodziewał się niemal wszystkiego, włącznie z jakąś koleżanką po fachu Rose. Nie zdziwiłby się, gdyby jego siostra uznała, że brakuje mu kobiecego towarzystwa. Jednak postać, którą ujrzał w progu, całkowicie go zaskoczyła. Był to nikt inny jak George Spencer!
Albert aż przecierał oczy ze zdumienia, ale przyjaciel nic się nie zmienił, więc pomyłka nie wchodziła w grę.
‒ Panno Beamount, Albercie! ‒ krzyknął, gdy tylko wszedł do pokoiku.
‒ George! Co ty tu robisz?
Beamount natychmiast zerwał się ze stołka, by uściskać przyjaciela, w końcu tak dawno się nie widzieli.
‒ Z ciebie jest teraz wielki pan kapitan. Pewnie już zapomniałeś o starym towarzyszu. Dobrze, że twoja siostra ma więcej oleju w głowie i do mnie napisała.
‒ Jak to? Przecież wy się nie znacie!
Zdezorientowany Albert powiódł spojrzeniem do siostry, na co ta się tylko roześmiała.
‒ Tyle razy dawałeś moje listy do przeczytania panu Spencerowi, a do swoich nieustannie dołączałeś notki od niego, że czuję, jakbyśmy już byli przyjaciółmi ‒ szczebiotała Rose.
‒ Powinienem się domyślić, że w końcu przestanę być wam potrzebny i sami zaczniecie ze sobą korespondować. Nie znam bardziej dobranych dwóch osób niż wy.
Beamount ani trochę nie skłamał. Naprawdę uważał, że George jest bardzo podobny do Rose. Oboje mieli ciekawe poczucie humoru, ale i skrywali trudną przeszłość, a ponadto Albert zwyczajnie ich kochał.
‒ Skoro już o tym mowa. Proszę zwracać się do mnie George, pan Spencer brzmi zbyt poważnie.
Kapitan nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo tęsknił za tym wesołym tonem, zawadiackim spojrzeniem i uśmiechem, w który nieustannie wykrzywiały się usta przyjaciela.
‒ Z wielką przyjemnością! Do mnie również proszę mówić po imieniu.
Albertowi zdawało się, że policzki Rose zaróżowiły się. Byłoby to bardzo niespotykane zjawisko. Siostra czerwieniła się tylko, gdy się złościła. Nie przypuszczał, że George ją zdenerwował albo speszył, co było jeszcze mniej prawdopodobne.
![](https://img.wattpad.com/cover/194781579-288-k940635.jpg)
CZYTASZ
Mistyfikacja
أدب تاريخيNa początku dziewiętnastego stulecia ambitna Eleonora pragnie piąć się po drabinie społecznej i z impetem wkracza w życie angielskiej socjety. Kiedy niemal osiąga największy matrymonialny sukces, na jej drodze pojawiają się oskarżenia, które mogą zr...