LXXV. Rozterki

128 23 98
                                    

Rutland, 1814

Eleonora siedziała na zadbanym trawniku przed średniowiecznym zamczyskiem. Wokół niej biegało dwoje dzieci, a ich radosny śmiech dolatywał do uszu arystokratki. Dziewczynka była łudząco podobna do Elizabeth, mimo że była starsza. Miała takie same ciemne włosy i wydatne usteczka. Chłopiec, który ją gonił, wyglądał niemal ta samo.

– Mamusiu, pójdziemy do tatusia? – dzieci powiedziały równocześnie.

Księżna uśmiechnęła się szeroko i jedną rękę podała dziewczynce, a drugą chłopcu, pozwalając się prowadzić. Już z oddali widziała mężczyznę odwróconego do niej tyłem. Była pewna, że to Albert, który zamknie w szczelnym uścisku swoje pociechy. Jednak, gdy podeszła bliżej i ujrzała twarz dżentelmena, ze zgrozą stwierdziła, że ma przed sobą Williama.

– Moje skarby – zwrócił się do dzieci. – Nie męczcie tak waszej mamusi.

Dashwood spojrzał na Eleonorę z troską i objął ją silnym ramieniem.

Arystokratka z trudem łapiąc oddech, otworzyła oczy

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Arystokratka z trudem łapiąc oddech, otworzyła oczy. Natychmiast wyskoczyła z łóżka w obawie, że ponownie uśnie, a umysł znów uraczy ją takim przedziwnym snem.

– Co za koszmar! – jęknęła.

Od pocałunku minęło kilka dni, a Eleonora w tym czasie z dużą determinacją unikała księcia. Uznała, że tylko brak kontaktu z Dashwoodem może uchronić ją od zrobienia czegoś głupiego. Powszechnie wiadomo było, że im bardziej sobie czegoś odmawiała, tym mocniej tego pragnęła. Choć jej serce wyrywało się ku Willamowi, wmawiała sobie, że wszystko się uspokoi w dniu, w którym mężczyzna opuści hrabstwo, a pocałunek był tylko nic nieznaczącym incydentem.

Arystokratka ciągle karciła się za to, że przez myśl przemknęła jej wizja wspólnego życia z księciem. Przecież to było niedorzeczne! Tak się uparła, by zapomnieć o całej sytuacji, że gdyby ktoś ją o to zapytał, z pewnością odpowiedziałaby, że nic nie wydarzyło się pomiędzy nią i Williamem a winowajcą wszystkiego był umysł, który spłatał jej figla.

Gdy zobaczyła na swojej toaletce niemal identyczne pudełko jak to, w którym otrzymała bransoletkę, parsknęła śmiechem, mając pewność, że oszalała. Eleonora za dużo czasu poświęcała księciu, nawet jeśli były to rozpaczliwe próby wyrzucenia go z głowy. Niepewnie uniosła wieko, nie łudząc się już, że przedmiot jest wyłącznie wytworem wyobraźni. Jej oczom ukazał się maleńki krzyżyk, zakończony kółeczkiem tak, by zawiesić go na bransolecie. Eleonora zbadała opuszkami powierzchnię metalu. Wyczuła wyżłobienie, a kiedy przyjrzała się mu bliżej, zauważyła, że ma ono kształt liter E.W.

W nagłym przypływie złości, Eleonora chciała pójść do Williama i rzucić mu krzyżyk prosto w twarz. Im bardziej próbowała się od niego oddalić, on tym bardziej ją osaczał. W innych okolicznościach pewnie schlebiałoby jej takie zainteresowanie ze strony mężczyzny, ale postanowiła odpuścić sobie Dashwooda, mimo że jakaś jej cząstka pragnęła arystokraty.

MistyfikacjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz