XLV. Dżentelmeni

180 29 66
                                    

Londyn, 1813

50. Pall Mall było dobrze znanym adresem w Londynie, bowiem tam mieścił się elitarny klub dla dżentelmenów Boodle'a. Charles Landon, mimo że był jego członkiem, dotychczas nieczęsto tam bywał. Wolał mniej dystyngowane miejsca, gdzie mógł upajać się trunkami. Tym razem udał się tam na wyraźną prośbę swojego szwagra. Luiza była cała w skowronkach, od kiedy Charles wziął sobie żonę i na nowo obdarzyła Henry'ego małżeńskim szczęściem, toteż Petty-Fitzmauricowi nie pozostało nic innego, jak zadbać o poprawne relacje z Landonem.

Panowie w towarzystwie Williama Wilberforce'a zajęli wygodne fotele obite czerwoną skórą. Cała trójka popijała znamienite brandy, chociaż trzeba przyznać, że kiedy Charles opróżniał kolejny kieliszek, pozostali nawet nie ukończyli pierwszego.

Wicehrabia Roslyn nie bardzo był zainteresowany żywą dyskusją, jaką toczyli Wilberforce i markiz Lansdowne. Czuł się na to zbyt nieszczęśliwy. Żałował, że uległ perswazji siostry i porzucił kawalerski stan dla kilku dzieł sztuki i szkatuł pełnych pieniędzy. Jego żona wcale nie była dla niego pocieszeniem, a wręcz stała się poważnym problemem. Czasami Charles miał ochotę uciec z Londynu do gospody Pod Trzema Lisami i czerpać z towarzystwa Eleonory tyle, ile się da.

Landon unikając kontaktu z towarzyszami, powiódł spojrzeniem po eleganckim wnętrzu. Wprost nad jego głową wisiał kryształowy żyrandol, który rzucał przyjemne, ciepłe światło na pomieszczenie. Gdy spojrzał nieco niżej, dostrzegł mniejsze lampy, które zajmowały stoliki z ciemnego drewna. Gdzie się nie obejrzał, tam widział zielony bądź kremowy abażur. Charles już sam nie był pewien, czy to jego wzrok płata mu figle, czy też faktycznie salon jest nadmiernie oświetlony. Pociągając kolejny łyk brandy, rzucił okiem na ścianę, pokrytą jasnożółtą, bogato zdobioną tapetą. Przesuwając wzdłuż niej spojrzenie, natrafił na pokaźnych rozmiarów obraz, ale w obecnym stanie nie mógł odgadnąć, cóż on przedstawia.

‒ Charles ‒ do jego uszu dobiegł głos szwagra, który jednocześnie dyskretnie kopnął go w kostkę. Z pewnością musiał wyglądać niepoważnie, rozglądając się po pomieszczeniu niczym małe dziecko. ‒ Pan Wilberforce zadał ci pytanie.

Landon spodziewał się, iż nieuniknione jest spojrzenie na Williama. Był on mężczyzną o dość niejasnej pozycji. Jedni twierdzili, że jest najmądrzejszym mężczyzną w całej Anglii, zaś inni poddawali go krytyce. Wątpliwości nie pozostawiał fakt, że był on znaną personą, a Henry'emu zależało na zrobieniu na nim dobrego wrażenia.

‒ Słucham? Cóż to za pytanie? ‒ wybełkotał Charles.

‒ Jestem ciekaw, co pana skusiło do małżeństwa we wschodnim obrządku? ‒ Głos Wilberforce'a spiorunował wicehrabiego. Jednak nic w tym dziwnego, ponieważ mężczyzna mógł się poszczycić jednym z najznakomitszych głosów w Zjednoczonym Królestwie i to dzięki niemu osiągał swoje polityczne cele w parlamencie.

‒ Kobieta, oczywiście.

‒ Wielka miłość?

Wilberforce rozszerzył swoje wąskie oczy, ale nawet teraz nie wyróżniały się one pod ociężale opadającymi, siwymi brwiami. Jednak w jego oczach było coś przeszywającego, ale i świadczącego o niewątpliwej uczciwości. Lepiej było unikać wzroku tego mężczyzny, bo wystarczyło jedno spojrzenie, a mógłby przejrzeć duszę rozmówcy na wylot. Rozsądniejszym było skupić się na długim, wąskim nosie bądź rumianych policzkach.

‒ Ależ skąd.

‒ A więc nie traktuje pan przysięgi złożonej pańskiej żonie poważnie?

Charles w odpowiedzi jedynie parsknął. Po Anglii chodziły słuchy o niezwykłej religijności Wilberforce'a, który zacięcie próbował umoralniać brytyjskie społeczeństwo i przekonać je do wiary. Właśnie to zachowanie narażało go na śmieszność w oczach poważnych ludzi.

MistyfikacjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz