LX. Powiew wiosny

122 25 59
                                    

Bornel, 1814

Cały świat obiegła informacja o kapitulacji Napoleona, jednak dla Eleonory nie miała ona żadnego znaczenia. Niegdyś podziwiała cesarza, ale od kiedy los związał ją z Albertem, po cichu drżała o jego życie, a wojna nie pomagała pozostać mu na tym świecie.

W Bornel priorytetem stało się otwarcie sierocińca. Nadejście wiosny pozwoliło przystąpić do prac z jeszcze większą energią. Budynek był już niemal gotowy, wymagał jedynie kilku zmian w środku i dzieciaki będą mogły się wprowadzić.

Wraz z powiewem wiosennego powietrza, sierotki również zaczęły wyłaniać się z domów, w których tłoczyły się zimą, i chętnie doglądały prac przy ich przyszłym domu, a starsi chłopcy z ochotą pomagali Christopherowi, Pawiemu Oczku i Wielkoludowi, tworząc naprawdę zgrany zespół.

Eleonora po spotkaniu z lokalnymi damami postanowiła, że nie chce mieć z nimi do czynienia. Spotykała się jedynie z Myrtle, ale w ich relacje wkradła się pewna niezręczność. Początkowo dużo czasu spędzała samotnie na plebanii, pisząc listy do Georgiany, Mary i Wally'ego, jednak śmiechy dobiegające ją z placu budowy były niezwykle nęcące. Gdy Christopher zaproponował, że wyniesie jej krzesło i ustawi je wraz z ogrodowym stolikiem w pobliżu sierocińca, księżna nawet przez chwilę nie oponowała.

W pierwszych dniach po wprowadzeniu tego rozwiązania Eleonora dalej zajmowała się pisaniną. Zwykle udawało jej się nakreślić jedynie kilka linijek, gdyż dyskretnie podnosiła wzrok i obserwowała, co dzieje się wokół sierocińca.

Pawie Oczko rzeczywiście był mrukliwy, ale nie wyglądał tak strasznie, jak na początku myślała księżna. Można było przyzwyczaić się do jego twarzy i nie spoglądać na nią z odrazą. Z kolei Eugène okazał się prawdziwym żartownisiem i z Christopherem prześcigali się w opowiadaniu zabawnych historii, ku uciesze dzieciaków, które wprost uwielbiały Wielkoluda. Już na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że poza monstrualnym wzrostem, ten mężczyzna ma też ogromne serce. Kto inny przygarnąłby bezdomnego żołnierza i gromadkę dzieciaków pod swój dach, samemu będąc biednym jak mysz kościelna?

Myrtle czasem towarzyszyła Eleonorze przy jej ogrodowym stoliczku, ale niewiele przyjemności czerpała z obserwacji sierotek i odmieńców, jak zwykła mówić na Pawie Oczko i Wielkoluda. Jedynie ksiądz był dla niej ciekawym obiektem, ale niewystarczającym, by przesiadywać na odludziu z dala od plotek, toteż jej wizyty stały się rzadsze.

– Christophe! Christophe! Chodź tu szybko! – krzyknęła Eleonora.

Mężczyzna błyskawicznie wyskoczył z budynku i podbiegł do arystokratki, ocierając sobie pot z czoła.

– Co się dzieje?

– Maleństwo rusza się jak szalone, a ty do tej pory nie miałeś okazji tego zobaczyć!

Christopher z pewną czułością spojrzał na pokaźnych rozmiarów brzuch Eleonory. Okrywający go materiał falował niczym wzburzone morze. Już, od kiedy księżna zaczęła wyczuwać ruchy dziecka, duchowny chciał je ujrzeć, ale za każdym razem, kiedy się pojawiał, mała istotka nagle uspokajała się.

– Mogę dotknąć? – zapytał nieco onieśmielony. Eleonora, od której wprost biło szczęście, energicznie pokiwała głową.

Duchowny przyklęknął i obie dłonie ułożył na brzuchu. To, co poczuł, wydało mu się wprost magiczne. Od razu postanowił podziękować za ten cud Bogu w wieczornej modlitwie. Christopher nigdy nie będzie miał swoich dzieci, dlatego cieszył się, że może towarzyszyć Eleonorze w jej błogosławionym stanie.

– To Albert powinien tego doświadczać zamiast mnie. – Choć ksiądz uśmiechał się, jego głos zdradzał pewien smutek, a i w Eleonorze obudził się żal, że kapitan Beamount jest teraz daleko stąd. Tak wiele chciałaby mu powiedzieć i pokazać.

MistyfikacjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz