LXXXV. Zimna jak stal

189 22 236
                                    

Londyn, 1815

Nadszedł wielki dzień tak bardzo wyczekiwany przez Penelope i nieco mniej przez Alberta. George Spencer, który w ostatnim czasie zajęty był układaniem na nowo swojego życia, przybył do Londynu na ślub przyjaciela. To on zaordynował, by przenieść zwierciadło do bawialni i tam wyprawić Beamounta na uroczystość.

Christopher nerwowo kręcił się po pokoju z małą Elizabeth na rękach i co rusz poprawiał coś w wyglądzie brata, a to złote frędzle nierówno opadały na ramiona bądź na czerwonej kurtce pojawił się niewidzialna dla nikogo innego drobinka kurzu. Spencer zaś wylegiwał się na sofie, z rozbawieniem przyglądając się rodzeństwu. Żałował tylko, że Rose nie może pojawić się na ceremonii. Było to niemożliwe, gdyż ciotka i wuj wciąż myśleli, że panna Beamount nie żyje i dla Lydii mógłby to być zbyt duży szok, gdyby w kościele ujrzała ducha dawnej wychowanki.

Panie przygotowywały się do uroczystości w wynajmowanym pokoju, więc panowie byli tylko w swoim towarzystwie. Przyniosło to mnóstwo radości, jakiej w życiu Alberta tak bardzo ostatnio brakowało. George niemal powrócił do swojej dawnej formy sprzed śmierci Beatrice, co w połączeniu z charakterem Christophera tworzyło niezwykle zabawną mieszankę. Widać było, że Elizabeth łączy silna więź z ojcem, ale pod opieką wujków wyglądała na równie szczęśliwą. Ciągle pomieszczenie wypełniał jej uroczy śmiech, a ona sama obdarowywała to Christophera, to George'a całuskami bądź ciągnęła ich za nosy.

Młodszy z Beamountów, mając pewność, że córeczka jest w dobrych rękach, mógł skupić się zarówno na swoim wyglądzie, jak i uczuciach. Pierwszy raz od zakończenia wojny miał na sobie swój wojskowy mundur. Albert musiał przyznać, że prezentował się w nim nad wyraz dobrze, ale nigdy nie chciałby wrócić do czasów, gdy ubierał go na siebie codziennie. Wojna była strasznym doświadczeniem i wyglądało na to, że pokój jest tylko nic nieznaczącym słowem. Konflikt ze Stanami Zjednoczonymi ciągle trwał, a póki Napoleon żyje, choćby go zesłali na koniec świata, wszystko jest możliwe.

Jednak nie polityka najbardziej zaprzątała głowę Alberta. W dniu ślubu powinien martwić się tylko idealną fryzurą i choć Beamount ufryzował się z najwyższą pieczołowitością jak za dawnych lat, to również był najmniejszy z jego problemów.

Spotkanie z Eleonorą zmąciło jego spokój. Albert ciągle analizował jej oszustwo. W jego wspomnieniach arystokratka ani przez chwilę nie ujawniła, że nosi maskę. Może gdyby tak było i Eleonora, a właściwie Victoria, okazałaby się inną osobą..., ale przecież znał ją doskonale. Może jej prawdziwe imię było inne, a pochodzenie okazało się kłamstwem, jednak przez cały ten czas była sobą. Zakochał się w jej zadziornym charakterze, niewybrednym humorze, żywym spojrzeniu i smukłej sylwetce. Będzie ją kochał tak samo, nieważne pod jakim imieniem, czy jako córkę baroneta, czy kamerdynera. Uczucia Beamounta się nie zmieniły.

Elizabeth coraz bardziej przypominała Eleonorę. Córeczka była oczkiem w głowie Alberta i nie mógł bez niej żyć, ale każdego dnia przypominała mu, że coś stracił. Teraz kiedy znał już całą prawdę, żałował, że tak wszystko się potoczyło. Beamount wcale nie był niegodny Eleonory. Co prawda nie mógł jej zapewnić tak wystawnego życia, jakie miałaby u boku księcia, ale ich małżeństwo nie byłoby mezaliansem. Szczególnie teraz, gdy matka małej Lizzy zrozumiała, że to nie zaszczytne tytuły są najważniejsze w życiu, a rodzina. Miał pewność, że Eleonora go kocha, choć nie zawsze była wobec niego sprawiedliwa. Teraz nic już nie stało im na przeszkodzie, poza tym, że oboje byli z kimś zaręczeni.

O ile Albert miał pewność, że Eleonora przed nim była sobą i nigdy nikogo nie udawała, to przy Williamie zdawała się inną osobą. Beamount nie wiedział, co ich łączyło. Może to była miłość, ale dama zdawała się dusić przy arystokracie. Książę nie da jej takiego szczęścia, jak Albert nieśmiało mniemał, że on mógłby jej dać. Jednak nie mógł zostawić teraz Penelope, nie w dniu ich ślubu. Beamount wcale nie chciał się z nią rozstawać. Najchętniej miałby przy swoim boku obie damy, ale to było niemoralne, a więc i niemożliwe dla Alberta. Serce podpowiadało mu, by pobiegł do Eleonory i błagał ją, żeby go wybrała, ale jakaś cząstka kazała mu udać się do kościoła i przypieczętować przed Bogiem związek z Penny.

MistyfikacjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz