LXV. Uroki wyspy

150 22 295
                                    

Formentera, 1814

Podwieczorki były najbardziej męczącym posiłkiem w ciągu dnia. Jedzenia było zbyt mało, by móc się skupić tylko na nim, toteż każdy wodził wzorkiem po pozostałych osobach, siedzących przy stole w milczeniu.

Albert z dużą determinacją próbował nie skrzyżować spojrzenia z wujem. Szare tęczówki wystarczające wyryły się mu w pamięci i nie czuł potrzeby przypominania sobie ich wyglądu.

Ostatni raz spojrzał wujowi prosto w oczy, kiedy tak jak dziś, podczas zwykłego posiłku, bezpardonowo oznajmił rodzeństwu Beamountów, że ich matka długo chorowała, o czym dzieci nie miały pojęcia, a w konsekwencji zmarła. Niestety nie był to koniec złych wiadomości. Po chwili dodał, że ich ojciec popełnił samobójstwo. Nie dało się nie wyczuć pogardy w głosie wuja dla swojego szwagra.

Wszystkie trzy serduszka w jednym momencie pękły. Tylko Rose miała odwagę rzec głośno, co każdemu chodziło po głowie.

– Wuju, jak mogłeś nas okłamywać? Bałeś się, że będziemy chcieli odwiedzić matkę? – Dziewczynka wstała, miała oczy pełne łez, ale jeszcze panowała nad swoim głosem. Dopiero milczenie Fredricka zmusiło ją do krzyku. – Jesteś potworem! Każdego dnia modlę się, żebyś umarł! Ty... tyranie!

– Rose, nie wolno tak mówić – szepnął Christopher, ciągnąc ją za rękaw, by ponownie usiadła.

Chłopcy i ciotka z przerażeniem spojrzeli na Houghtona. Wuj poczerwieniał, ale wciąż kontrolował gniew i bez słowa siedział przy stole. Gdyby Rose ponownie się nie uniosła, może wuj darowałby jej karę. Dziewczynka jednak ani myślała przestawać.

– Byliśmy tacy szczęśliwi, ale wszystko zniszczyłeś! Zabrałeś nas od nich, dlatego nie żyją! Nawet nie potrafisz okazać im wystarczająco szacunku! Dlaczego? Bo sam nie możesz mieć dzieci? Dlatego się mścisz?

Fredrick dalej milczał, nawet nie spoglądał na dziewczynkę, ale widać było, że z każdą chwilą coraz ciężej mu powstrzymywać gniew. Lydia dobiegła do niego i położyła dłoń na ramieniu męża, jakby miało go to powstrzymać.

Rose nie mogła znieść braku odpowiedzi. Chwyciła porcelanową filiżankę i roztrzaskała ją o podłogę. Właśnie to przelało czarę goryczy. Wuj poderwał się, chwycił za nadgarstek dziewczynki i krzyknął do służącego:

– Podaj mi pas!

Lokaj, choć z bólem serca, spełnił polecenie swego pana. Pas wkrótce znalazł się w jego dłoni i zaczął nim raz po raz uderzać o delikatną skórę Rose, która strasznie płakała. Jęki pełne bólu aż rozrywały serca jej braci. Bali się oni postawić wujowi, szczególnie kiedy był w szale. Albert jednak nie mógł pozwolić, by ktoś tak krzywdził jego ukochaną siostrę. Dobiegł do wuja i chwycił go za ramię. Ten tylko odwrócił się i spojrzał na niego złowrogo.

To ten widok kapitan miał w głowie do dzisiaj. Szare tęczówki otoczone przez wściekle zaciśnięte powieki. Chłopcu nie było dane na nie patrzeć zbyt długo, ponieważ wuj uderzył go pięścią w twarz, a noszony przez Fredricka sygnet, rozciął mu policzek.

– Wuju – tym razem Christopher postanowił położyć kres przemocy. – Już wystarczy. Rose została właściwie ukarana i z pewnością zapamięta tę naukę. Wybacz jej i Albertowi. Wszyscy jesteśmy w żałobie.

Spokojny ton Christophera kojąco podziałał na Fredricka. Odrzucił pas i wyszedł z pokoju. Dokładnie w momencie, kiedy zamknęły się za nim drzwi, ciotka zaniosła się konwulsyjnym płaczem i podbiegła do Rose, chcąc ją przytulić. Dziewczynka jednak nie dała zamknąć się w uścisku i zrozpaczona wybiegła z jadalni. Christopher zaś zabrał brata do innego pomieszczenia i pomógł mu zmyć strużki krwi cieknące po jego policzku. Albert do tej pory pamiętał to okropne pieczenie, ale jeszcze gorszy był ból w sercu, że nie uratował swojej ukochanej siostrzyczki.

MistyfikacjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz