Southampton, 1813
Gorączka nie opuszczała Alberta, więc wizyta lekarza okazała się nieunikniona. Co prawda Beamount marudził pod nosem, że wcale tego nie potrzebuje, ale Rose, jako bardzo słowna osoba, postanowiła dotrzymać postanowienia i następnego dnia stanęła w progu pokoiku wraz z doktorem.
Medyk dokładnie zbadał kapitana. Kilka razy pokręcił głową, widząc, jak źle goi się jego rana. Ostatecznie zalecił maść z jakichś ziółek, zimne okłady na zbicie gorączki oraz odpoczynek.
Czas okazał się prawdziwym przekleństwem dla Alberta. Zbyt dużo go dostał dla swoich myśli, które to wpędzały go w wewnętrzną agonię. Ciągle do niego wracały obrazy przemocy, gwałtu i śmierci. Beamount sam przyczynił się do przedwczesnego zakończenia życia wielu wrogich żołnierzy. Na froncie to zdawało się proste. On albo ci przeklęci Francuzi. Teraz jednak powątpiewał w słuszność swoich czynów, ale cóż mógł zrobić? Wyłamać się? Dać się zabić? Jego odejście nie zatrzymałoby tak potężnej maszyny, jaką jest wojna. Albertowi zdawało się, że nieważne co by zrobił, to w tym świecie i tak już nie było dla niego miejsca. Zbrodniarze powinni być zamykani w więzieniach, a nie spokojnie przechadzać się ulicami miast. Nie zasługiwali na szczęście. Beamount uważał, że sprawiedliwie będzie, jeśli sam skaże się na cierpienie do końca życia, bo obecnie czuł, że cały przesiąknięty jest złem.
Panna Beamount dzielnie pielęgnowała brata przez ponad dwa tygodnie. Nie zająknęła się ani słowem, nawet wtedy, gdy gorączka już minęła, a rana wyglądała całkiem znośnie. Stan braciszka zdawał się polepszać, ale on wciąż leżał bez życia na tapczanie, co niezmiernie dziwiło Rose. Początkowo tolerowała zachowanie Alberta, ale z czasem zaczęła podejrzewać, że nie ma on po prostu chęci, by wstać, a tego już znieść nie mogła.
Pewnego dnia Rose wpadła do domu ze stosem pudeł, które pospiesznie położyła na stole. Wyglądało na to, że w końcu spożytkowała pieniądze od Alberta i kupiła sobie coś ładnego. Jednak panna Beamount po chwili stanęła przed tapczanem z założonymi rękoma, rzucając w stronę brata oczekujące spojrzenie. Albert otworzył na chwilę jedno oko. Nosek Rose podobnie jak czoło był zmarszczony, a poliki aż poczerwieniały ze złości.
‒ Nie będę tolerowała takiego zachowania w moim domu! ‒ wysyczała.
‒ Mówisz dokładnie jak wujek Fredrick ‒ odpowiedział Beamount spokojnie.
‒ Nie możesz spędzać całych dni na tapczanie, gałganie! Weź się w garść. Mnie nie oszukasz. ‒ Dziewczyna pogroziła palcem. ‒ Wiem, że jesteś już zdrowy.
‒ A to niby dlaczego nie mogę, siostrzyczko? ‒ droczył się.
‒ A dlatego, że to mój tapczan i mam cię dość!
Albertowi dobrze się na nim leżało i ani śnił się z niego ruszać. Życie dla niego straciło sens. Zbyt dużo zła wyrządził, by teraz mógł spokojnie egzystować. Równie dobrze resztę czasu, jaki pozostał mu przed powrotem na front, mógł spędzić w łóżku.
‒ Poza tym, strasznie śmierdzisz. Najwyższa pora się umyć. ‒ Pogodne usposobienie Rose dało o sobie znać, ponieważ dziewczyna nie wytrzymała i roześmiała się.
‒ Dzięki Bogu, znowu jesteś sobą. ‒ Na twarzy Beamounta pojawił się blady uśmiech.
‒ Mam cię odesłać do Christophera? Napisał do mnie, że chętnie cię przyjmie. Wtedy będziesz musiał słuchać jego opowieści o zagubionych owieczkach codziennie.
‒ Cały Christopher... ‒ westchnął. Trzeba było przyznać, że mężczyzna był zaangażowanym księdzem. Do każdego listu dołączał fragmenty swoich kazań. Jako najstarszy z rodzeństwa wciąż miał w zwyczaju pouczać brata i siostrę, mimo że byli już dorośli.
CZYTASZ
Mistyfikacja
Ficción históricaNa początku dziewiętnastego stulecia ambitna Eleonora pragnie piąć się po drabinie społecznej i z impetem wkracza w życie angielskiej socjety. Kiedy niemal osiąga największy matrymonialny sukces, na jej drodze pojawiają się oskarżenia, które mogą zr...