X "Tajemnice pałacu I"

480 28 6
                                    


    Baldwin słyszał jak gromada młodych dziewczyn paplała, chichotała i piszczała. Zastanawiał się, czy tak brzmią wszystkie zgromadzenia złożone z samych kobiet poniżej lat dwudziestu. Pozostawał na tarasie aż zrobiło się całkiem cicho i mógł odetchnąć z ulgą. Miał tego dnia dość sporo na głowie, jednak chwilowo postanowił pokontemplować gorący poranek. Potem usłyszał kroki.
    To była Salomea, tylko ubrana nie w samą koszulę, a całkiem ładną, nie przesadnie strojną suknię w morskim odcieniu, z obszyciami w kształcie gryfów, odsłaniającą obojczyki i opadającą zgrabnie na ramiona. Długie, lekko falowane włosy spływały jej po plecach, w końcu uczesane. Na twarzy malowała się niepewność.
    - Zapomniałam spytać, jak wygląda tu harmonogram posiłków. - Powiedziała. Chłopak zamrugał oczami.
    - Nie wiem, nie jadam z innymi. Nie najadłaś się baklawą?
    - Nie...ja zwykle jadam dużo.
    - A jesteś chuda. - Stwierdził, spoglądając na jej kościste ramiona i odstające obojczyki. Nie wiedzieć czemu, dziewczyna się oburzyła.
    - Chuda! Może mi jeszcze powiesz, że wyglądam jak niepiśmienna wieśniaczka? - Zawołała gniewnie, zadziwiając króla kolejny raz tego dnia.
    - Nie...ale...
    - Dobra, idę znaleźć kogoś, kto nie będzie oceniał mojej tuszy. Aha, potem pójdę pojeździć konno. Chcę odwiedzić tę górę, gdzie Jezus został ukrzyżowany. Nie zobaczymy się w najbliższym czasie. - Dodała, mrużąc oczy, a następnie zarzuciła włosami i wyszła, pozostawiając Baldwina samego i skołowanego.

    Według obyczaju, wszędzie powinna była ruszać się z orszakiem dwórek, ale szybko zaczęły ją irytować. Na Pomorzu nie miała ich w cale. Nawet jej matka nie utrzymywała dworu. Tutaj zostały dobrane przez Agnieszkę. Kilka było od niej starszych, większość jednak oznajmiła jej, że mają po piętnaście, szesnaście lat. Chodziły ubrane po arabsku, zakrywając twarz od oczu w dół, a ich ulubionym zajęciem było śpiewanie. Dziewczyna już pierwszego dnia doszła do wniosku, że czas porzucić ten dziwny obyczaj.
    Pałac był ogromny. Jedna z dwórek powiedziała jej, że kompleks budynków był w przeszłości żydowską świątynią. Dziewczyna na te słowa zamarła i zaczęła się zastanawiać, po co komu tak imponująca świątynia i że w sumie krzyżowcy dobrze zrobili, przeistaczając ją na pałac.
    - Wychodzi funkcjonalniej. - Stwierdziła, przyglądając się złotym kopułom na wieżach.
    Dość szybko natknęła się na Wilhelma z Tyru, a zdając sobie sprawę, że musi być dość wysoko postawioną osobą na dworze, bez wahania do niego podeszła.
    - Dzień dobry, arcybiskupie. - Powitała go z uśmiechem. Mężczyzna zmierzył ją wzrokiem nie do odgadnięcia.
    - Witaj, królowo. Jak minęła noc? - Spytał z przekąsem. Dziewczyna głęboko zastanowiła się nad odpowiedzią.
    - Pracochłonnie. - Uśmiechnęła się ponownie, tym razem mniej szczerze. Arcybiskup skrzywił się.
    - Takie słowa nie przystoją niewieście. Czemuż opuściłaś królewskie komnaty?
    - Zwiedzam pałac, a potem chcę wybrać się w podróż po mieście. Król nie chciał mi towarzyszyć, natomiast za przebywanie z tym małym orszakiem - tu wskazała na gromadę dziewcząt za nią - chcę podziękować. Sama będę sobie radzić.
    Wilhelm spojrzał na nią przenikliwie. Nie lubił, gdy ktoś mu się sprzeciwiał, a odwaga w tonie tej dziewczyny wyjątkowo działała mu na nerwy.
    - To tym bardziej nie przystoi. Nikt nie zgodzi się na to, by królowa chodziła po pałacu samotnie. Na podróż po mieście także nikt nie pozwoli.
    Na te słowo Salomea uśmiechnęła się jeszcze szerzej i jeszcze wredniej.
    - Jak dobrze, że nie tobie o tym decydować, arcybiskupie. Nikt nie musi się godzić na to, co robi królowa. - Na ostatnie słowo położyła nacisk. - Miłego dnia życzę!
    Po czym oddaliła się, a orszak nastolatek podreptał za nią.
    Pałac szybko zaczął wydawać się jej pusty. Być może ze względu na swoje rozmiary. Salomea przywykła do wypełnionego ludźmi zameczka. Przechodząc przez opustoszały po weselnym przyjęciu dziedziniec, przypomniała sobie harmider, który nigdy nie opuszczał jej w domu. Chmary dzieciaków ludzi pracujących w stajniach i kuchni, ochmistrzów, służące, rycerzy walczących na podwórzu żeby przypodobać się praczkom. Jej braci, pałętających się po murach i wieżach, nauczycieli, powtarzających materiały, dostojników i doradców ojca, którzy w korytarzu przy Wielkiej Sali gawędzili o wojnie. Tutaj było inaczej.
    "Ale nikt nie mówi, że gorzej", spróbowała się pocieszyć, spoglądając jak tuż przed nią przechadza się paw. Przystanęła na moment, żeby się mu przyjrzeć i wtedy usłyszała znajomy dźwięk walki na miecze.
    - Bywają tu rycerze? - Spytała, odwracając się do najstarszej z dwórek, która zawsze odpowiadała na jej pytania, wbijając wzrok w ziemię. Miała brązowe, falowane włosy i była całkiem ładna.
    - Tak, pani. Jeden z poprzednich królów podarował im część pałacu. To Templariusze. - Oznajmiła, oczywiście omijając kontaktu wzrokowego. Salomea pokiwała głową i ochoczo udała się w stronę odgłosów, a dziewczęta ruszyły za nią.
    - Pani...nie powinnaś wchodzić do tamtego skrzydła...- zaczęła dwórka, ale królowa ją olała i po przejściu kilku korytarzy znalazła się na niewielkim atrium, po którym walała się znajoma słoma a w powietrzu unosił się zapach stajni.
    Po środku podwórza walczyło dwóch rycerzy, ubranych w białe tuniki z czerwonymi krzyżami. Ruszali się szybko i zwinnie. Przez moment dziewczyna jak urzeczona przyglądała się jak ten po lewej sprytnie odpiera ataki aż w końcu jego rywal wykorzystał podstępne cięcie i wygrał, wytrącając mu miecz z ręki. Uśmiechnęła się na ten widok. Dopiero wówczas mężczyźni ją zauważyli. Od razu ukłonili się w pas.
    - Świetna walka! Gdzie się tego nauczyliście? - Zawołała, klaszcząc w ręce. Rycerze wyprostowali się, a ten wygrany odwzajemnił uśmiech.
    - Pani, jesteśmy Templariuszami. Mistrzowska walka to nasz obowiązek. - Oznajmił, podnosząc z ziemi miecz towarzysza. Ten nie wyglądał na zachwyconego faktem, że królowa widziała jak obrywa.
    - No...Eudes i Tybalt w sumie mogliby się czegoś od was nauczyć...- stwierdziła przekornie, podchodząc do nich i przyglądając się ostrzom. - Ale mieczników macie znakomitych. - Dodała, patrząc jak broń lśni w słońcu. Mężczyzna zaśmiał się.
    - Eudes i Tybalt są bardziej posłami, niż rycerzami. Proszę, nie wydawaj sądów o naszym zakonie na ich podstawie...
    - Oh, nie będę. Musicie mnie tego nauczyć! - Stwierdziła dziewczyna i przeniosła wzrok na drugiego, nieszczęśliwego rycerza. Trochę przypominał jej Przemysława, dlatego od razu poczuła do niego jakąś sympatię. Miał płowe, roztrzepane włosy i niebieskie, okrąglutkie oczęta. Nie mógł być od niej dużo starszy.
    - Pierre jest początkujący. Nie można być wobec niego surowym. - Powiedział starszy z rycerzy, zauważając jej nagłe zainteresowanie chłopcem. - A jeśli chodzie o ciebie, pani...nie rozumiem, czemu królowa chciałaby uzyskać przeszkolenie w dziedzinie szermierki?
    Salomea popatrzyła na niego, unosząc jedną brew. Był wysoki i postawny. Miał ciemne włosy i taką samą, ładne przygoloną brodę. Uśmiechał się również w lekko lekceważący sposób, co ochłodziło jej stosunek do niego.
    - Jako księżniczka Pomorza nauczyłam się władać mieczem pod okiem najlepszych europejskich rycerzy. - Stwierdziła, już mniej entuzjastycznie. Trochę kłamała. W rzeczywistości jej szkolenie przeprowadzili po prostu wojowie jej ojca. - Kobieta tak do polityki, jak do wojaczki. - Dodała z przekąsem, cytując własną matkę i odeszła w stronę części pałacu, gdzie była wcześniej, a wystraszona dwórki potruchtały za nią.

KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz