Salomea bardzo szybko odkryła, że nie musiała się starać o zdobycie wrogów. Wszyscy po prostu już nimi byli.
O ile Wilhelma z Tyru w pewien sposób rozumiała - wychowawca i główny doradca króla, musiał czuć się pewnie i prawdopodobnie nikt nigdy nawet nie myślał o próbie ukrócenia jego wpływów, tak nie do końca wiedziała w czym leży problem po stronie chociażby siostry króla.
Spotkała ją niedługo po wizycie u Templariuszy. Przechadzała się wraz ze swoim mężem, którego imienia nie pamiętała.
- Witaj, Sybillo. - Uśmiechnęła się do niej, stając na wprost niej. Kobieta była była piękna, miała złote, długie włosy, przepasane ozdobioną rubinami opaską. Bardzo przypominała swoją matkę, Agnieszkę, ale w jej oczach nie czaił się podstęp i żądza wpływów. Salomea dostrzegła, że w jej oczach krył się ogromny, ogromny smutek. Być może dlatego od razu obdarzyła ją sympatią. Jako królowa wciąż miała tylko siedemnaście lat i nawet, jeśli udawała wyrachowaną i dojrzałą, w rzeczywistości była naiwna i zbyt rozbiegana, żeby wnikliwie oceniać ludzi wokół niej.
- Witaj, Salomeo. Wybacz, ale wraz z mężem zmierzamy na spotkanie. - Odrzekła kobieta dość chłodnym tonem. Trochę tym zawiedziona królowa uśmiechnęła się niemrawo i tylko kiwnęła głową.
- Jasne, porozmawiamy później. - Stwierdziła i obserwowała jak para odchodzi krokiem zdecydowanie szybszym od tego, jakim poruszali się, gdy ich zastała. Trochę zbiło ją to z tropu.Na przechadzaniu się po pałacu poświęciła praktycznie cały dzień. W momencie, gdy wszyscy, z którymi próbowała rozmawiać tylko ją zbyli, poczuła, że czas wracać do królewskich komnat i pomolestować swojego męża. Kompletnie wyleciał jej z głowy plan wycieczki konnej na Golgotę. Na miejscu zastała Baldwina, zapisującego coś na kartach pergaminu. Odesłała gestem dwórki i zabrała krzesło od stołu do szachów, by postawić je obok króla i usiąść na nim, zakładając ręce.
- Jak minęło ci zwiedzanie pałacu? - Spytał, nie odrywając wzroku od swojego zajęcia. Dziewczyna prychnęła.
- Nikt mnie tu nie lubi. Nie rozumiem, jaki jest powód? - Zaczęła narzekać, przekrzywiając głowę, żeby spojrzeć na to, co tak usilnie pisał chłopak.
- Nie mam pojęcia. Przestałem przebywać na dworze jakieś trzy lata temu i nie pamiętam już, jakie zasady nim kierują. - Odrzekł, zanurzając pióro w tuszu i kontynuując.
- A ja mam wrażenie, że po prostu nie spełniłam oczekiwań. - Stwierdziła Salomea i zaczęła bawić się fragmentem swojej sukni. - Twoja siostra mnie olała. Wilhelm od razu wszystkiego mi zakazał. Ten taki grubas, który przedstawił się jako Renald z Szati...coś tam był miły aż do porzygu i myślałam że całując moją rękę, w końcu ją połknie. Kogo ja tam jeszcze...a, Templariusze się ze mnie śmiali, Rajmund tak na mnie spojrzał, że aż mi się zimno zrobiło...
- Nie oczekuj, że pierwszego dnia wszyscy będą traktować cię z szacunkiem. - Przerwał jej Baldwin, unosząc pióro i spoglądając na nią w końcu. - Nie znają cię. Poza tym, sama mówiłaś, że jesteś tu tylko po to...
W tym momencie Salomea poczuła się straszliwie samotnie. Wymieniając wszystkie spotkania, do jakich tego dnia doszło, po raz pierwszy od miesięcy poczuła tak ogromną tęsknotę za domem. Opuściła głowę i zrobiła smutną minę. Król się tego nie spodziewał.
- Co ci jest? - Spytał, nie wiedząc, jak zareagować.
- Chcę do domu. - Powiedziała cicho dziewczyna i wbiła brodę w swoją klatkę piersiową, starając się powstrzymać płacz. "Przestań, kretynko, tylko nie rycz", zaczęła wmawiać sobie w duchu. W komnatach zrobiło się cicho. Baldwin stwierdził, że nie ma pojęcia, co zrobić, żeby ją pocieszyć, więc wrócił do pisania. W tym czasie, zadowolona z jego braku reakcji Salomea wróciła do normy i wyprostowała się. Wówczas chłopak o czymś sobie przypomniał.
- Chciałaś pawia. Jest na tarasie. - Oznajmił, licząc, że dzięki temu Salomea już całkiem się rozchmurzy. Zadziałało. Dziewczyna wstała i skocznym krokiem udała się we wskazanym kierunku. Szybko usłyszał wiązankę wypowiedzianą dziwnym szeleszczącym językiem, który prawdopodobnie był polskim. Pokręcił tylko głową i uśmiechnął się pod maską. Nie wiedział jeszcze, czy ją lubi, ale czuł, że się dogadają. Nawet, jeśli w jego ocenie był zbyt wesoła i żywiołowa.Gdy było już dość mocno po południu, a Salomea doszła do siebie po wykwintnym obiedzie, w końcu przypomniała sobie, jaki jeszcze miała plan na spędzenie pierwszego dnia w Jerozolimie. Po posiłku większość ludzi zaproszonych na wesele zaczęła się rozjeżdżać. Dziewczyna pożegnała wciąż chłodną i smutną Sybillę, dumną i gniewną Agnieszkę, przesadnie polubownego Renalda, Rajmunda i jego żonę (która okazała się życzliwa i nawet ją przytuliła, czym zaszokowała wszystkich wokół, ale Salomea przyjęła to z radością) oraz wielu innych, którzy w końcu zlali się jej w jedną całość. Gdy wschodnia muzyka rozbrzmiała w pałacu, a jej dwórki zaczęły śpiewać i pląsać na jednym z niższych tarasów, gdzie akurat przysiadła wraz z nimi, dziewczyna stwierdziła, że czas uciec i pobyć trochę w samotności. W tym celu wstała i oznajmiła, że musi na stronę, ale zaraz wróci. Przykazała dziewczętom nie przerywać muzyki, czym bardzo je ucieszyła i już po chwili biegła przez korytarze, sprawiając, że strażnicy i służący uważnie ją obserwowali. Uśmiechnęła się z zadowoleniem, gdy okazało się, że Baldwina nie było w ich komnatach. Szybko wyjęła ze swoich skrzyń swoje ukochane skórzane spodnie i buty oraz tunikę w barwach Pomorza. "Być może królowej to nie przystoi, ale pewnie i tak nikt mnie nie pozna", stwierdziła w duchu i szybko się przebrała.
Znalezienie stajen poszło jej szybko, jako że zapamiętała jak dojść na dziedziniec, gdzie wcześniej ćwiczyli Templariusze. Teraz świecił on pustkami. Po śladach słomy doszła do jednego z budynków kompleksu stajennego. Od razu uderzył ją przepych sposobu, w jaki zostały urządzone.
- Ktoś tu musi lubić konie...- mruknęła z aprobatą i zaczęła szukać Barnima. Stał w drugiej ze stajen, w boksie o pozłacanej bramie, miał nawet tabliczkę ze swoim imieniem. Na ten widok dziewczyna się rozpromieniła.
- Cześć, kochany. - Szepnęła, a koń poderwał łeb do góry i zarżał na jej widok. Przełożyła palce przez kraty bramy i dotknęła jego mięciutkich, ciepłych chrap. - Jedziemy na przejażdżkę?Po incydencie ze stajennymi, którzy wzięli ją za przybłędę i rozwiązaniu problemu z pomocą Tybalta, który akurat też szedł osiodłać konia, Salomea z obstawą trzech rycerzy (Tybalt wysłał ich z nią, mimo jej protestów) ruszyła w miasto.
Jerozolima w porze wczesnego wieczora wyglądała magicznie. Nie przyjrzała się jej, gdy pospiesznie przemierzyła ją poprzedniego dnia, zmierzając na własny ślub. W pewnym sensie przypominała jej Szczecin. Handlarze, nawołujący ludzi do kupowania swoich produktów, kogoś zakuwali w dyby, ktoś coś krzyczał, w kogoś rzucano kaszą. Imponowała jej gęsta, kamienna zabudowa, sprawiająca wrażenie zaduchu i przepełnienia, co trochę ją pocieszało po pustce pałacu. Zauważyła, że pełno rycerzy, nie tylko Templariuszy, szwendało się po wąskich, beżowych uliczkach, szukając ewentualnych problemów do rozwiązania.
- Robią za strażników miejskich? - Spytała jednego z rycerzy, którym, ku jej uciesze, był Pierre. Chłopiec pokręcił głową.
- Pilnują, żeby żydzi i muzułmanie nie przeszkadzali chrześcijanom. - Odrzekł, rozglądając się. - Mimo, że król pozwala żyć tu wszystkim obok siebie, tylko chrześcijanie mają pełne prawa.
Salomea wówczas po raz pierwszy spotkała się z takim rozumowaniem. Została wychowana po chrześcijańsku i wierzyła w Boga, czasami, gdy źle jej było na duchu, czytała Nowy Testament, ale nie potrafiła pojąć, czemu ludzie którzy wyznawali innych Bogów mieliby mieć jakkolwiek ograniczone prawa.
Ale spodobał się jej pluralizm religijny Baldwina.
Na Golgotę dotarli, gdy słońce powoli zmierzało ku horyzontowi. Dziewczyna zsiadła z konia, tak jak jej towarzysze i przekazała wodze Pierrowi. Sama powoli udała się w stronę Bazyliki, którą krzyżowcy przebudowali niedługo po zdobyciu Jerozolimy. Stanęła przed okazałym budynkiem i zauważyła, że pomimo pory, w okolicy wciąż było pełno pielgrzymów. Przyjrzała się pewnej kobiecie, siedzącej nieopodal, opartej o skałę. Był wychudzona, brudna i ubrana w poszarzałe szmaty. Dziewczyna pomyślała o bogactwach, jakie skrywał pałac i wszystkie kościoły. "Gdyby stopić wszystkie złote krzyże i oddać je biednym, wówczas nikt by nie głodował", stwierdziła w milczeniu i oddaliła się od tłumu. Rycerzy straciła z pola widzenia. Usiadła na ziemi w miejscu, gdzie rozpościerał się widok na miasto. Nie potrafiła uwierzyć w to, jak bardzo jej życie się zmieniło. Dopiero co biegała z Wartkiem po Szczecinie, niczym się nie przejmując, a teraz była królową państwa na wschodzie. Państwa, którego w cale nie znała i które wciąż było jej obce. Uświadomiła sobie, ile błędów popełniła pierwszego dnia, podpuszczając Wilhelma, drażniąc się z Templariuszami i szukając atencji wśród rodziny królewskiej oraz dostojników.
- Matka by mnie za to zdzieliła. - Mruknęła, opierając brodę na dłoniach.A Bóg, z którym przyszła porozmawiać, jak zwykle milczał. Bogowie mieli tendencję do milczenia, być może dlatego ludzie tak chętnie w nich wierzyli.
CZYTASZ
Królestwo
Historical FictionXII wiek. Era krucjat, wojen, rycerzy i królów. W Królestwie Jerozolimskim zapanował chaos. Jedyny dziedzic korony ginie, a aktualny młody król choruje na trąd. Baronowie zgodnie stwierdzają, że póki jego choroba nie jest bardzo rozwinięta, należy z...