XXVI "Książę bez ręki"

468 20 13
                                    


    Podróż do Tyberiady zajęła im około tygodnia. Rajmund musiał się bardzo wysilać, by zmęczeni i znużeni brakiem walk wojowie nie zdezerterowali i wdali się w konflikt z Saracenami. Salomea miała okazje obserwować jego relację z Renaldem - oziębłą, pełną nieufności i wzajemnej pogardy. Między nimi stał król, któremu oboje chcieli się przypodobać. Dziewczyna podchodziła do tego z pobłażliwością. Mimo wszystko, bardziej wspierając Rajmunda.
    Podczas marszu jechała zawsze trochę za Baldwinem. Patrzyła na jego zgarbione ramiona, słyszała ciężki, świszczący oddech i modliła się o zdrowie dla niego. Nalegała na częste postoje, co niekoniecznie podobało się im ludziom.
    - Nie jestem w stanie pojąć, jak śmiecie odmawiać swojemu królowi odpoczynku. - Warknęła pewnego dnia, gdy usłyszała jak dwaj rycerze niedaleko niej skarżyli się na kolejny postój. Mężczyźni skłonili tylko głowy i spokornieli. Szybko przekonała się, że po obronie stolicy zyskała swego rodzaju posłuch wśród jerozolimskiego rycerstwa. Starała się przyjąć to na spokojnie, pomimo silnej chęci paradowania wśród nich i wydawania rozkazów.

    W Tyberiadzie planowali zostać trochę dłużej. Baldwin postanowił rozwiązać całą sprawę listownie. Wysłał Saladynowi wiadomość o powrocie Salomei oraz wyraźnie nadmienił, że każda kolejna jego ingerencja w królewską rodzinę zostanie odczytana przez Jerozolimę jako gwałt zadany całemu państwu i doprowadzi do otwartej wojny. Dziewczyna uśmiechnęła się tylko, siedząc obok niego, gdy król zapieczętował pismo i oddał posłańcowi. Potem oparła brodę na dłoni i westchnęła.
    - Tyberiada to przepiękne miasto. Rajmund ma szczęście, że jest hrabią tej części królestwa. - Rzekła w zamyśleniu. Baldwin odchylił się delikatnie, opierając się plecami o oparcie krzesła. Jego ręce zadrżały.
    - Tak, pięknie tu. Gdy byłem młodszy, uwielbiałem tu przyjeżdżać. Rajmund pozwalał mi jeździć konno po plaży nad morzem Galilejskim. - Opowiedział słabym głosem. Salomea przełknęła ślinę i położyła dłoń na jego dłoni.
    - Baldwinie...- zaczęła łagodnie - powiedz mi, czy wyprowadziłeś wojsko w celach propagandowych? No wiesz, żeby Damaszek i nasze królestwo też, zobaczyło, że nie dasz sobie w kaszę napluć?
    Król przez chwilę milczał, świdrując ją swoimi modrymi oczami. Patrząc na niego, Salomea czuła dziwne palenie wewnątrz. Nie chciała, żeby spuszczał z niej wzrok.
    - W pierwszym momencie pomyślałem, że pałac bez ciebie nie jest już taki sam. Przez te kilka tygodni po powrocie z Keraku nieustannie brakowało mi twojej sylwetki, zwykle rozbieganej, roześmianej...wiem, że byłem oschły, mimo, że ty próbowałaś wykrzesać coś z naszej relacji. Ale możesz mi wierzyć, obserwowałem cię. I przywykłem. Bez ciebie było pusto i cicho. Nawet narzekania Wilhelma na twój temat mi brakowało. Wiadomość, że Saladyn ośmielił się porwać samą królową wprawiła mnie w furię. Dopiero potem pomyślałem trzeźwiej. Więc tak, w celach, jak to ujęłaś propagandowych. Ale możesz mi wierzyć, chciałem tylko, żebyś wróciła do domu. - Odpowiedział w końcu, a dziewczyna poczuła, że się rumieni. Naelektryzowana cisza zapadła między nimi na dość długi czas. Potrafili tylko na siebie patrzeć, siedząc w oświetlonej płonącym zniczem, kamiennej komnacie pałacu Rajmunda. W końcu Baldwin opuścił głowę i przymknął powieki. Nie potrafił uwierzyć, że Salomea naprawdę spogląda na niego w tak ciepły sposób. Piękna, zdrowa, młoda dziewczyna a na wprost umierający trędowaty. Brzydził się samego siebie, więc postanowił przerwać tę chwilę. Wstał i wyszedł bez słowa, nie mając pojęcia, że w pewnym sensie złamał jej tym serce.

    Przez następne dni Salomea snuła się po pałacu i ogrodach. Cieszyła się, że nie towarzyszą jej żadne dwórki, że tak naprawdę cały czas jest sama. Dzięki temu mogła myśleć. Któregoś ranka udała się na mury miejskie, wychodzące na morze Galilejskie. Piękno miasta nie przestawało jej zachwycać. Przewiesiła się przez kamienną balustradę, obserwując fale, rozbijające się o skały. Przez moment, czując słoną woń wody, poczuła się jak na Pomorzu, wśród krzyku mew, nawoływań rybaków, nawijania jej braci. Przez chwilę znów miała piętnaście lat i stała boso w samej tunice na chłodnym piasku. Jej długie, lekko falowane włosy rozwiewał wilgotny wiatr, a Wartek i Racibor bili się obok wyrzuconymi na brzeg kawałkami drewna. Słyszała mocny głos ojca, doradzający Raciborowi, z której strony powinien zaatakować. Słyszała śmiech Bogusia i Kazka. Czuła ziarenka piasku między palcami. Było chłodno. Na jej ramionach pojawiła się gęsia skórka.
    - Pani? - Usłyszała za sobą realny, charakterystyczny głos Rajmunda. Wyprostowała się nagle, odchylając się od balustrady na długość ramion i spojrzała na niego z zaskoczeniem. - Wszystko dobrze?
    - Tak...tak, tylko przez morze przypomniałam sobie dom. Miałam przed oczami wspomnienie sprzed dwóch lat. - Odrzekła mu, utkwiwszy wzrok z powrotem w wodzie. Hrabia stanął obok niej. Westchnął przeciągle.
    - Gdy byłem trochę starszy od króla, trafiłem do niewoli na ziemiach saraceńskich. Ówczesny sułtan, Nur ad-Din nauczył mnie arabskiego. Do teraz pamiętam, jak przekradałem się ukrytymi korytarzami w pałacu w Damaszku, by słuchać obrad. Każdy z nas ma wspomnienia, które nas kształtują. Każde decyzje, niekoniecznie podjęte przez nas, owocują sytuacjami, które na nas oddziałują. Oboje tu jesteśmy, ja i ty. Ja jestem hrabią Trypolisu, dawnym regentem państwa, którego oskarżają o układy z Saladynem. Ty jesteś królową Jerozolimy, którą wszyscy chcą zgnieść, bojąc się twego hardego charakteru.
    Salomea zgarbiła się lekko, słuchając tych słów. Letni wiatr owiewał ich twarze, krzyk mew odbijał się od murów, a miasto żyło własnym życiem, egzotyczne i orientalne jak cała Ziemia Święta. Dziewczyna w końcu kiwnęła głową i przyjrzała się Rajmundowi.
    - Proponujesz mi sojusz, hrabio? - Spytała, mrużąc lekko oczy.
    - Tylko jeśli tak jak ja, pragniesz, by w tym państwie panował pokój, a ludzie wszystkich wyznań zawsze byli tu mile widziani. Walkę o Jerozolimę trzeba prowadzić inaczej, niż tego chcą Renald, z Gwidonem i templariuszami na czele. - Wyjaśnił mężczyzna, również na nią patrząc. Królowa przygryzła dolną wargę.
    - Uważasz, że jednocząc siły, jesteśmy w stanie przeciwstawić się sile osób tak potężnych, jak Agnieszka czy Sybilla?
    - Król kiedyś umrze. Raczej szybciej, niż później. Jeśli Bóg da, urodzisz dziedzica i staniesz się regentką. Losy państwa będą w twoich rękach.
    - I będę chciała mieć wówczas ciebie u swojego boku. - Nadmieniła i uśmiechnęła się szeroko. Mężczyzna wyprostował się i założył ręce.
    - Zdaje się, że jakaś arabska karawana zawitała w mieście. - Zauważył, a Salomea zmarszczyła brwi.

    Faktycznie Arabowie przybyli do Tyberiady. Był to ponoć sam książę Muhammad wraz z nieliczną strażą. Idąc na audiencję, wciąż paradując w stroju asasyna, dziewczyna sądziła, że prawdopodobnie Saladyn wysłał go, by oficjalnie przeprosić za porwanie i utrzymać pokój. Na dziedzińcu, pod zadaszeniem siedział już Baldwin. Salomea zauważyła w zachwycie, że obok niego stał pusty tron - dla niej. Po raz pierwszy uczestniczyła wraz z nim w czymś ważnym. Zasiadając po jego prawej stronie, uśmiechała się od ucha do ucha. W końcu jej zaufał.
    - Jak myślisz, Saladyn wysłał go by przedłużyć pokój? - Spytała, nachylając się lekko ku swojemu mężowi. Ten kiwnął głową. Pobyt w Tyberiadzie mu służył. Wracał do sił.
    - Innego powodu nie dostrzegam. - Stwierdził. Wkrótce na dziedziniec wkroczył książę z Damaszku. Salomea od razu spojrzała na Renalda i dostrzegła jego nienawistne spojrzenie. Pokręciła głową z rezygnacją. Rajmund swoją mimiką nie wyrażał żadnych uczuć. Młody książę ukłonił się, niezbyt mocno, po czym wyprostował jak struna, posyłając jej spojrzenie. Nie uśmiechnęła się. Po prostu go obserwowała.
    - Królu Jerozolimy... - zaczął donośnie, ale jego mina zwiastowała raczej gniew niż skruchę. - Przybywam tu z żądaniem.
    Królowa uniosła jedną brew. Król prawdopodobnie uczynił to samo pod swoją grawerowaną, srebrną maską. Mimo to, odchylił się i rozłożył ręce.
    - Wyjaw swe żądania, synu Saladyna. - Oznajmił silnym głosem, którego brakowało jego żonie.
    - Żądam, byś oddał mi swoją żonę. Połączyło mnie z nią silne uczucie, które może być zwiastunem nowego rozdziału w dziejach naszych religii i państw. Twe życie wkrótce się zakończy, a my będziemy żyli w pokoju i miłości.
    Salomea poczuła jak robi się jej zimno i ciepło na zmianę. Nawet nie potrafiła wyrazić poziomu głupoty tego chłopaka. Otwarła szeroko oczy i z niemym okrzykiem protestu na ustach wpatrywała się w młodego księcia. Baldwin przez moment nie był pewien, czy dobrze usłyszał. Muhammad chciał, żeby oddał mu Salomeę, co w jakiś magiczny sposób miałoby zaprowadzić pokój w tej części Bliskiego Wschodu. Najpierw chciał się głośno roześmiać, potem się rozgniewał. Nie miał jednak w zwyczaju ukazywać swojej irytacji, zwłaszcza przy wysłannikach z innych krajów, więc tylko pacnął zdrową dłonią w czoło maski, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Zamiast tego poczuł, jak Salomea zrywa się ze swojego miejsca. Poderwał wzrok i nawet przez moment wystraszył się, że te bzdety o miłości nie są wyssane z palca, lub jednostronne. Na szczęście dziewczyna miała pochmurną twarz i omiotła zimnym spojrzeniem wszystkich zebranych.
    - To prawda, spotkałam tego człowieka w Damaszku. Jest dla mnie jednak tylko moim porywaczem, tym, który oderwał mnie od mojego królestwa. Jego żądania nie mają podstaw, wyrzućcie go stąd! - Zawołała gardłowym głosem. O dziwo z pomocą przyszedł jej Rajmund.
    - Zachowanie damaszkańskiego księcia jest karygodne. Zasługuje na śmierć!
    Dziewczyna przechyliła głowę, patrząc ze zdziwieniem na hrabiego Trypolisu. Muhammad ją wkurzył i ośmieszył, ale niekoniecznie chciała go zabijać. Przerzuciła wzrok na króla. Ten uniósł dłoń.
    - Nie będziemy mordować członków rodziny sułtana, to karygodne. - Przemówił. - Jednak książę Muhammad uczynił naszemu królestwu wiele zła. Zasługuje na karę.
    Salomea trawiła te słowa, nie wiedząc, czy rzucać się i zasłaniać tępego chłopca własnym ciałem, czy samej chwycić za miecz, by go ukarać. Aktualna sytuacja wydawała się jej kuriozalna.
    - Jak śmiecie?! - Zawołał Muhammad, a straż królewska rzuciła się na niego, powalając na kolana i trzymając za ramiona. - Przyszedłem w pokoju!
    - I w pokoju odejdziesz. - Odrzekł cicho Baldwin. Wstał i powolnym krokiem podszedł do dziewczyny. - Jerozolima jest moją prawą ręką. Atakując miasto, zaatakowałeś moje ciało. W akcie kary, sam stracisz rękę.
    Salomea przełknęła głośno ślinę i cofnęła się kilka kroków, by skryć się za jego barkiem. Było jej żal Muhammada, ale nie zamierzała protestować. Musiała okazać wszystkim lojalność wobec męża. Chłopak przeraził się nie na żarty, blednąc w panice. Podbiegł o nich tyberiadzki kat. Miał już przygotowaną siekierę. Książę starał się wyrwać, gdy wleczono do niego pieniek. W końcu ostrze błysnęło w słońcu na następnie wszyscy usłyszeli głuchy zgrzyt. Salomea zamknęła oczy i położyła głowę na łopatce Baldwina. Poczuła, jak kładzie dłoń na jej biodrze. Bladego i jęczącego chłopaka oddano jego straży. Przerażeni Saraceni nie potrafili się odezwać. Królowa w przypływie ludzkiego odruchu oderwała się od swojego męża i skoczyła w stronę Muhammada, jednak nie odezwała się. Tamten popatrzył na nią żałośnie, ale też nie otworzył ust. Baldwin w tym czasie patrzył na przystojną, pociągłą twarz Araba i poczuł ukłucie w brzuchu. Uznał uczucie zazdrości za zdecydowanie nieprzyjemne.

    Gdy wyjeżdżali z Tyberiady tydzień po tym zdarzeniu, wszyscy wiedzieli, że Damaszek nie będzie w najbliższym czasie skory do zatarć z Jerozolimą. Zbliżały się spokojne, niezmącone krwią i wojną dni.

KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz