XXII "Sułtan"

360 17 3
                                    


    Płatki śniegu opadały jej na twarz, choć w cale ich nie czuła. Wartek obok niej śmiał się z czegoś, a jego czarne włosy lśniły w ostrym, zimowym słońcu. Cały szczeciński zamek skrzył się od mrozu, ale jej było ciepło i przytulnie, jak w łóżku. Przymknęła oczy, pozwalając, żeby to uczucie ją pochłonęło. Śnieg na skórze, szarość kamienia, perlisty śmiech brata.
    Jednak gdy znów je otworzyła, zauważyła nad sobą kolorowy baldachim a do jej nozdrzy napłynął słodki zapach arabskich przysmaków. Westchnęła przeciągle, zsuwając się powoli z koszmarnie twardego łoża, by usiąść na szorstkim dywanie. Pogładziła go palcami i pomyślała, że tak bardzo, bardzo tęskni za domem.
    - Najpierw wydali mnie za króla Jerozolimy, żeby zjednoczyć państwo. - Powiedziała do siebie cichym głosem. Przesunęła palcem po dywanie tak, by zostawić podłużny ślad. - Potem zrozumiałam, że wszyscy wokół są moimi wrogami. - Nakreśliła kolejny ślad. - Mój trędowaty mąż pojechał na wyprawę...prawie wojenną, przez co prawdziwa walka rozgorzała w stolicy, którą ja obroniłam. - Trzeci ślad pojawił się obok poprzednich. - Wreszcie zostałam porwana przez arabskiego księcia i więżą mnie w pałacu, licząc, że król umrze zanim wrócę do kraju.
    Przez chwilę spoglądała na stworzony przez siebie wzór. Pokręciła głową. W życiu nie pomyślałaby, że czekać ją będą takie przygody.

    Na śniadanie została zaproszona do sułtańskich komnat. Miała zjeść z Semitą, Saladynem oraz jego żoną i resztą dzieci. Była ciekawa, jak wygląda wielka rodzina słynnego sułtana. Postanowiła wyjątkowo ładnie się ubrać, nakazała nawet zebrać włosy w zmyślne sploty i gdy spojrzała na swoje odbicie w zwierciadle, kiwnęła z aprobatą głową. Ponad to z zainteresowaniem zauważyła, że Saraceni mają niezwykłe lustra. Odbijały wszystko gładko i wyraźnie, w przeciwieństwie do tych, które spotykała w Europie.
    Przemierzając korytarze haremu, napotykała mnóstwo dziewcząt w chustach zasłaniających włosy a czasami też fragmenty twarzy. Omijała je wzrokiem, pamiętając, że jest królową, a one nikim, więc nie musi się nimi przejmować.
     Na miejscu zastała Muhammada, który na jej widok zerwał się z poduszek, na których Arabowie mieli zwyczaj siadać przy posiłkach i zrobił się lekko czerwony na śniadej twarzy.
    - Królowo. - Ukłonił się wpół, a dziewczyna tylko kiwnęła głową ze zdegustowaną miną. Przez chwilę panowała napięta cisza, w trakcie której Salomea przyglądała się draperiom i mozaikowym kolumnom. Książę przygryzał wargę na zmianę z przestępowaniem z nogi na nogę.
    - Królowo...- zaczął ponownie, a dziewczyna spojrzała na niego wyczekująco. -...racz wybaczyć mi moje zuchwałe zachowanie. Naprawdę nie wiedziałem, kim jesteś. Zwykle nie zachowuję się w ten sposób. Proszę, przyjmij moje najszczersze przeprosiny.
    - Przyjmę je, jeśli odstawisz mnie z powrotem do Jerozolimy, żeby mój mąż nie musiał się fatygować. Choruje i źle znosi takie podróże. - Odrzekła spokojnie. Pomyślała ze smutkiem o Baldwinie. Bardzo za nim tęskniła.
    - Niestety nie mogę spełnić twego życzenia, pani. Ojciec nie chce, byś opuszczała pałac.
    - Oczywiście. - Uśmiechnęła się i założyła ręce. - Nie zdziwiłabym się, gdyby ten cały niby najazd oraz porwanie mnie tu nie było po prostu jego zleceniem.
    Muhammad przez chwilę otwierał i zamykał usta. Wyglądał na autentycznie zdziwionego jego słowami, więc nie drążyła. Wciąż ciężko jej było uwierzyć w to Saraceńskie szczęście. Mimo to, była tutaj i mogła pozostawać w pałacu przez wiele miesięcy. "Chyba, że Baldwin posunie się do wyprawy zbrojnej w celu odbicia mnie", zastanowiła się, ale pomysł ten wydawał się jej abstrakcyjny.
    Siedzieli w ciszy, rówieśnicy z dwóch różnych światów. Jasnowłosa, blada i szczupła dziewczyna, wychowana na mroźnej północy, oraz śniady, postawny chłopiec o czarnych włosach i oczach, znający pustynię jak własną kieszeń. Wkrótce dołączyła do nich Semitah wraz z matką i zgrają braci. Salomea dowiedziała się, że nie wszyscy chłopcy oraz mężczyźni, którzy weszli do komnaty, byli synami tej samej kobiety, co matka Semity, Muhammada i dwóch innych książąt.  Dziewczyna wciąż nie do końca pojmowała system prawa do sukcesji w rozbitym i targanym konfliktami muzułmańskim państwie. Ostatni, ubrany jak zawsze skromnie i na czarno, wszedł Saladyn. Wszyscy razem zasiedli do niskich stolików, a służący w żółtych turbanach donosili im egzotyczne, nieznane potrawy. Salomea siedziała z boku, mając obok siebie Semitę oraz jej piękną, czarnooką matkę, skrywającą włosy pod ozdobną chustą. Podczas niezobowiązujących rozmów, dziewczyna dowiedziała się, że owa chusta, która zazwyczaj ma też zasłaniać całą klatkę piersiową, zwie się hidżab. Muhammad w połowie posiłku otworzył nawet Koran, by zacytować kilka zwrotów na temat wymagań Allaha co do ubioru.
    - W cale nie uważam, że ktokolwiek mnie obraża, gdy nie zasłaniam włosów i dekoltu. - Skomentowała młoda królowa, a Saladyn zaśmiał się.
    - Odwaga i buta chrześcijańskim kobiet, kiedyś będzie ich końcem. - Stwierdził, a dziewczyna posłała mu ciężkie spojrzenie.
    - Dzięki odwadze i bucie, moje miasto jest wolne. - Odparowała. Sułtan żuł tylko kęs posiłku, obserwując ją spod krzaczastych brwi. Przez chwilę panowała cisza. Młodsi książęta od czasu do czasu zabierali głos, a ich ojciec słuchał ich z uwagą. Salomea przerzucała spojrzenia na wszystkie twarze po kolei, zatrzymując się na dłużej tylko na Muhammadzie. W tej sytuacji jego uśmiech, którego wcześniej nienawidziła, wydawał się prostoduszny i miły. Poza tym naprawdę spodobał się jej sposób, w jaki patrzył na całą swoją rodzinę. Przyłapała się na porównywaniu go do Baldwina i od razu opuściła wzrok, czując ciepło na policzkach. Pomyślała, że z tym muzułmaninem miała o wiele więcej wspólnego, niż z jerozolimskim królem.

    Po posiłku wstała i już miała wyjść za Semitą oraz jej matką, jednak poczuła, jak ktoś kładzie dłoń na jej ramieniu. Odwróciła się i stanęła oko w oko z Saladynem. Mężczyzna uśmiechnął się lekko i zabrał rękę.
    - Chciałbym, abyś towarzyszyła mi w bibliotece. Nasze zbiory mogą cię zainteresować. - Rzekł powoli, jakby bojąc się pomylić słowa. Dziewczyna uniosła wysoko brwi i również się uśmiechnęła.
    - Z chęcią.

    Biblioteka w damaszkańskim pałacu nie mogła się równać z wielkim, wypchanym tonami ksiąg i papierów gmachem w Jerozolimie, ale dziewczynie i tak zakręciło się w głowie, gdy zadarła głowę, spoglądając na połyskującą mozaikę na wypukłym sklepieniu. Zapach starych kart unosił się w zatęchłym powietrzu, a głównym źródłem światła były liczne świece, pozawieszane w rogach sali. Wśród regałów przechadzali się mężczyźni o siwych, długich brodach, ubrani w czarne, proste szaty i takie same turbany. Sułtan wyróżniał się spośród nich tylko wiekiem. Salomea kroczyła obok niego, zastanawiając się, po co ją tu zabrał. Nie mogła porzucić myśli, że pragnie przekabacić ją na swoją religię.
    - Słowa Mahometa. Oryginał. Czasami, gdy nie jestem czegoś pewien, przychodzę tu i je czytam. - Rzekł z lekkim przejęciem, podając jej kruchy pergamin. - Spisał je podczas ucieczki z Mekki do Medyny.
    Dziewczyna dotknęła kartki i poczuła, że nie powinna tego trzymać. Szanowała wyznanie Saladyna, ale nie chciała w tym uczestniczyć.
    - Saladynie. - Zaczęła, spoglądając na niego z powagą.
    - Salomeo? - Spytał, odbierając od niej pergamin.
    - Nie wiem, po co mnie tu trzymasz, ale się domyślam. Powiedz mi, ile jest warta Jerozolima?
    Przez chwilę oboje lustrowali się wzrokiem, zniekształceni przez ruchy ognia ze świec, na ich twarzach.
    - Nic. - Stwierdził sułtan i odszedł kawałek, by z pieczołowitością odłożyć kartę ze słowami Mahometa. Następnie ponownie spojrzał na dziewczyną. Uśmiechnął się tajemniczo. - Wszystko.
    A potem zniknął za regałami. Dziewczyna pozostała w miejscu, oniemiała ale i zadowolona. Saladyn ją zaskakiwał, ale był godnym przeciwnikiem.

KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz