Trzy następne dni wyglądały identycznie.
Z samego rana, jeszcze zanim wzeszło słońce, budziły ich nawoływania saraceńskiej jazdy oraz szturmy na bramy. Salomea zrywała się ze swojego posłania złożonego z worków z pszenicą, po czym biegła na jedną z wież i podnosiła morale walczących. Ani na chwilę nie wróciła w tym czasie do pałacu. Gdy akurat Muhammad i jego ludzie odpuszczali, a w stronę miasta nie leciał grad strzał, królowa wraz z innymi roznosiła między ludźmi posiłki. Wszystkim wmawiała, że jeszcze trochę i najeźdźcy odejdą.
- Nie rozumiem, jakim cudem oni wciąż tam są. - Powiedziała trzeciego popołudnia do Fulko, gdy ten palił fajkę podczas chwilowego zawieszenia broni. Stary rycerz tylko wydmuchał sporą chmurę dymu. - Mówiłeś, że są ich tam dwie setki. Codziennie prowadzimy solidny ostrzał, a oni i tak szturmują bramy. Jeśli tak dalej pójdzie, naprawdę wtargną do miasta.
Słońce dość nisko wisiało już nad ziemią. Dziewczyna zapatrzyła się na suche, porośnięte rzadką roślinnością wzgórza poza murami Jerozolimy. Jak zwykle nie była w stanie dostrzec ani jednego wrogiego wojownika. Potrafili być niewidzialni. Fulko odchrząknął.
- Wojna tutaj, na wschodzie, wygląda zupełnie inaczej niż w Europie. - Powiedział tylko i zaczął grzebać w zębach. Niewzruszona Salomea popatrzyła na niego z góry. Mężczyzna siedział akurat na beczce z winem, oboje znajdowali się na południowym murze, tuż obok jednej z wież.
- Może to właśnie o to chodzi. - Stwierdziła smętnie i znów spojrzała w dal. - Może nie powinnyśmy opuszczać miejsca, które wydało nas na świat. Nigdy nie zrozumiemy w pełni Wschodu, tak jak Wschód nigdy nie zrozumie nas.
Fulko przyjrzał się jej spod krzaczastych brwi. Zaczynał lubić tą rozkrzyczaną dziewczynę, paradującą wśród rycerzy w kolczudze, z mieczem u boku.
- Należymy do Jerozolimy. - Odparł tylko i znów zaciągnął się fajką.
- Ale czy Jerozolima należy do nas...?
Dziewczyna czuła, że jest rozdarta między cichutkim głosem, popierającym Saracenów, a tym głośnym i donośnym, powtarzającym słowa papieża. Wzruszyła ramionami i odeszła, by poszukać Pierra.Pierre został ranny już pierwszego poranka, gdy jedna ze strzał przeszyła jego bark. Został opatrzony ale nikomu nie udało się go zatrzymać w szpitalu polowym, zorganizowanym na szybko przez zakonników, z Wilhelmem na czele. Arcybiskup dowodził sztabem medyków i nie mógł znieść myśli, że młoda królowa hasa po murach i wydaje rozkazy rycerzom. W spodniach. W kolczudze. Sama również prowadząc ostrzał.
Lud Jerozolimy zmobilizował się w zaskakująco potężnych rozmiarach. Niebagatelny wpływ na tą sytuację musiał mieć widok samej władczyni, krążącej wśród walczących, przynosząc im jedzenie, rozmawiając z nimi, oraz również broniąc miasta u ich boku. Jedno było pewne - nie poddadzą się.
Czwartego dnia ataki zelżały i tłum kilkudziesięciu mężczyzn nie musiał już oblegać każdej z bram, w obawie przed wtargnięciem najeźdźców. Łucznicy na murach wypuszczali strzały o wiele rzadziej niż w poprzednich dniach, również dzwony umilkły i wieczorem, gdy zaszło słońce, było prawie całkiem cicho.
- Nauczyłam się, że gdy jest zbyt cicho, należy być zwłaszcza uważnym. - Powiedziała dziewczyna, jedząc maź z kaszy wraz z innymi rycerzami pod jedną z wież. - Zawsze kiedy dźwięki ustawały, skądś nagle wyskakiwali wrogowie i już nie było tak przyjemnie.
- Racja, musimy być gotowi. Muhammad mógł dostać wsparcie. Saracenom nie ma co ufać. - Stwierdził jeden z młodych Templariuszy. Pierre pokiwał głową.
- Wszyscy wyznawcy Allaha są tacy sami. Barbarzyńscy, bez moralnych zasad...motłoch, którego trzeba się pozbyć.
Wówczas dziewczyna po raz pierwszy w życiu spotkała się z czymś, co mogłaby nazwać nienawiścią na tle religijnym. Nawet pogan nikt w Europie tak nie traktował, jak krzyżowcy traktowali muzułmanów w Ziemi Świętej.
- Zwykle prowadziliśmy wojny z państwami, które chciały nam odebrać ziemie. Wiecie, Dania na nas napadła, więc się broniliśmy. My napadliśmy na Saksonię, bo nam zagrażała. Tu jest zupełnie inaczej. Wygląda to tak, jakbyście prowadzili wojnę, żeby zwalczać religię religią. - Powiedziała po chwili namysłu, a jej towarzysze pokiwali głowami.
- Po to tu jesteśmy. Po to była pierwsza krucjata. Odzyskaliśmy to, co zostało nam zabrane. - Powiedział wystrojony w kolczugę cywil i potarł łysy bok głowy. Salomea zmrużyła na to oczy.
- Ale Jerozolima nigdy nie należała do Francji. - Zauważyła i od razu poczuła na sobie nieprzychylne spojrzenia. Nie chciała zostać osądzona o heretycyzm, więc zamilkła i zainteresowała się swoją drewnianą łyżką. Była zadowolona, że Baldwin prowadził tak pokojową politykę. Mimo wyznawania swojej religii, Saraceni w pewien sposób ją fascynowali. Prawdopodobnie dlatego, że wciąż byli dla niej obcy i egzotyczni.
O ich religii nie wiedziała zbyt wiele. W ciągu tych kilku miesięcy, które tu spędziła, zdążyła się dowiedzieć tylko tyle, że ich Bóg nazywał się Allah a ich, w pewnym sensie, wersja Jezusa zwała się Mahomet. Po drodze do Jerozolimy widziała całe muzułmańskie korowody. Kobiety zwykle chodziły ubrane od stóp do głów w czarne tkaniny, odsłaniając tylko oczy. Tybald powiedział jej wtedy, że Saraceni ukrywają tak swoje żony, by uchronić je przed gwałtami. Dziewczynie przyszło wtedy do głowy, że praktyczniej byłoby im nauczyć je samoobrony, ale cóż tam mogła wiedzieć. Sama nigdy nie dałaby się tak wystroić. A jednak ich muzyka, widok mężczyzn, klęczących o wschodzie słońca i bijących pokłony w kierunku Mekki, powiewające sztandary z półksiężycem i gwiazdą sprawiały, że nie mogła oderwać wzroku, zafascynowana obcością i równocześnie podobieństwami tych dwóch wielkich religii. Gdyby mogła głośno się odezwać i nie zostać za to zabitą, nazwałaby islam i chrześcijaństwo siostrami.O poranku na jednym ze wzgórz za murami powiewał biały sztandar. Dziewczyna, rozespana i z obolałym karkiem, wpatrywała się z niego, oparta o ceglany ząb. Fulko żuł obok niej jakieś źdźbło, drapiąc się po głowie
- Poddali się? - Spytała i spojrzała na twarze pozostałych ludzi, ustawionych na fortyfikacji. Pierre wywalił oczy i chyba nie wierzył w to co widzi, kilku chłopaków za nim, nie ogarniało rzeczywistości.
- To...było proste - Stwierdził jeden z Joannitów po jej prawej stronie.
- Za proste. - Mruknął Fulko. - Niech ludzie będą w gotowości.
Salomea w napadzie szaleństwa pomyślała, że w sumie żałuje, że cała ta obrona obyła się bez fajerwerków, a wręcz prawie w ogóle nie widziała najeźdźców. Oczywiście podczas ostrzału, gdy w ich stronę leciały chmary płonących strzał, była w stanie dostrzec pokaźny tłum jeźdźców odzianych od stóp do głów na czarno. Nie miała pojęcia, który z nich to syn Saladyna.
Teraz tylko wzruszyła ramionami i odwróciła się na moment, a wówczas niedaleko nich rozległy się wrzaski i dźwięk przypominający ocieranie metalu o metal. Wszyscy stojący na murach rzucili się w tamtą stronę. Salomea pierwsza zeskoczyła ze schodów i od razu oberwała mieczem w ramię. Odrzuciło ją daleko do tyłu, tak, że przygwoździła plecami o ścianę fortyfikacji. Przez chwilę nie mogła nabrać powietrza i tylko bezgłośnie poruszała ustami, niczym ryba wyłowiona z wody, obserwując załzawionymi oczami jak zgraja Saracenów dostaje się do miasta. Gdy w końcu zaczerpnęła tchu, spróbowała się podnieść, zataczając się w bok i upadając na worki z ziarnami. Krew z ramienia obryzgała bruk. Na ten widok ponownie i rozpaczliwie zaczęła podpierać się dłońmi, byleby wyprostować nogi i wstać. Przeszło jej przez myśl, że być może za chwilę umrze, jest łatwym celem, a Saraceni rozpierzchli się, atakowani przez rycerzy i cywili. W końcu uniosła głowę, stojąc na nogach i chwyciła mocno krwawiącą rękę. Fulko prowadził szturm na wyłamaną bramę, w celu zablokowania jej, by nie wpuścić więcej najeźdźców i uwięzić tych, którzy już dostali się do miasta.
"Weź się w garść", warknęła w duchu i chwyciła do boku po miecz. Na szczęście ranna była w lewę ramię. Płynnym ruchem wysunęła ostrze, a wówczas ktoś ponownie ją powalił. Zdążyła tylko przewrócić się na plecy, by spojrzeć na swojego oprawcę, ale jego twarz była skryta pod czarnym turbanem i tkaninami. Następnie została zdzielona trzonem miecza prosto w głowę i nie pamiętała nic więcej.
CZYTASZ
Królestwo
Ficción históricaXII wiek. Era krucjat, wojen, rycerzy i królów. W Królestwie Jerozolimskim zapanował chaos. Jedyny dziedzic korony ginie, a aktualny młody król choruje na trąd. Baronowie zgodnie stwierdzają, że póki jego choroba nie jest bardzo rozwinięta, należy z...