III "Uciekająca panna młoda"

638 37 10
                                    

    W momencie, gdy Wartek i Walpurga wybiegli z Wielkiej Sali, by powstrzymać Salomeę przed ucieczką, ta już przemykała obok wartowników, by wyciągnąć ze stajni Barnima. Na szczęście skradanie i ucieczki miała we krwi, od dzieciaka wymykając się na przejażdżki konne nad morze. Przebiegając przez zasypany śniegiem, opustoszały przez późną porę dziedziniec, przypomniała sobie, jak wiele lat temu razem z Wartkiem zamknęli w jednej z komnat nauczyciela francuskiego a następnie jak gdyby nigdy nic dołączyli do ojca na polowaniu. Od matki oberwało się potem dosłownie wszystkim. Dziewczyna wślizgnęła się do boksu swojego konia i cmoknęła go na przywitanie.
    - Oni chcą mnie wydać za mąż za jakiegoś chorego cepa na drugim końcu świata, to ja wybieram klasztor. - Powiedziała cicho, siodłając go. Koń prychnął i trącił ją delikatnie chrapami. Dziewczyna uśmiechnęła się i znów go cmoknęła. - Tylko ty mnie rozumiesz. Klasztor to okropne miejsce, będę musiała wstawać wcześnie rano, przestrzegać postów, modlić się...- wyliczała gniewnie, dopinając popręg i poprawiając puśliska. - Ale wolę to. Kto wie, może zrobię wielką karierę. A może stamtąd też ucieknę? Zostaniemy we dwójkę leśnymi zbójami...albo kupię mandolinę i zostanę trubadurką! Jest mnóstwo opcji a każda jest lepsza od Jerozolimy...i małżeństwa.
    Salomea zdawała sobie sprawę z tego, że kiedyś wyjdzie za mąż. Obserwując rodziców, doszła nawet do wniosku, że to niegłupie. Kilku ruskich i brandenburskich książąt całkiem dobrze znała i to z którymś z nich wiązała swoją przyszłość. Poza tym myśl, że musiałaby zostawić Pomorze, prawdopodobnie nigdy już nie zobaczyć braci, ojca, matki...sprawiała, że czuła ucisk w brzuchu. Naprawdę wolała klasztor od tego idiotycznego pomysłu.
    Słyszała nawoływanie dowódcy rycerzy jej ojca, gdy przegalopowała przez akurat niestrzeżoną bramę i opuściła wzgórze zamkowe. Dzwon w kaplicy zaczął bić i wiedziała już, że pościg się zaczął.
    Opuszczenie miasta poszło jej dość łatwo. Rycerze, nie rozumiejący, czemu ktoś w późne, mroźne popołudnie bije w dzwon, rozpierzchli się, oczekując na rozkazy. Tymczasem Salomea po prostu przekłusowała pod murami obronnymi i ostatecznie zniknęła na szlaku wiodącym do puszczy.
    Barnim utykał w zaspach, gdy przemierzali stępa leśne ścieżki. Dziewczyna nie miała zamiaru trzymać się głównych dróg. Panowały ciemności i tego się obawiała, jak zwykle jedną ręką trzymając wodze, a drugą mając w pogotowiu na mieczu. Przezornie, na czapkę założyła hełm. Tak naprawdę ogarnięcie samej siebie przed ucieczką zajęło jej stosunkowo mało czasu. Po wybiegnięciu z Wielkiej Sali od razu udała się do siebie, by założyć ocieplane, skórzane spodnie, podkute, sięgające kolan buty i gruby płaszcz z futrami. W tych warunkach, czyli na początku lutego, temperatury nocą sięgały minus trzydziestu stopni.
    - Do najbliższego klasztoru mamy tylko pół nocy drogi, damy radę. - Pocieszyła konia, ale i samą siebie. - Naprawdę wolę klasztor od Jerozolimy. - Powtórzyła. Chciała to sobie wmówić i po prostu przestać się bać.
    Podróż płynęła monotonnie. Dziewczyna wielokrotnie musiała zatrzymywać Barnima i kalkulować, czy na pewno dobrze jadą, a czasami po prostu zsiadając z niego i pomagając mu wyjść z większych zasp. Co jakiś czas wiatr przepędzał chmury i pełnia oświetlała las tak jak słońce w dzień. Salomea pilnowała, żeby nie zasnąć i nie stracić czujności. Była dość zmęczona. Po powrocie z Brandenburgii, gdzie ojciec wysłał ją na kilka tygodni, by odbudować relacje z tamtejszym księciem (i gdzie spierdzieliła pilnującemu ją oddziałowi rycerzy), wprawdzie nie miała żadnych obowiązków i skupiała się po prostu na czytaniu ksiąg oraz wesołych polowaniach z braćmi, natomiast zima wykańczała każdego. Nawet cieszącą się końskim zdrowiem księżniczkę Pomorza.
    W ciszy i spokoju dotrwała do rana. Gdy niebo zaczęło szarzeć, a Barnim włóczył nogami jeszcze wolniej niż wcześniej, Salomea poczuła, że ma koszmarnie opuchłe oczy i jest przemarznięta do szpiku kości. Mimo to, opatuliła się ciaśniej futrami, potarła czerwony, zmarznięty nos i zaczęła ruszać skostniałymi nogami. Wówczas usłyszała tętent kopyt i nawoływanie. Odwróciła się szybko w stronę dźwięku, próbując wyłapać słowa. Jeśli to rycerze Henryka Lwa, miała mocno przesrane. Ze zmęczonym koniem, po całonocnej podróży, na pewno nie miała szans na ucieczkę. Jeśli byli to ludzie jej ojca, mogła już zacząć pakować się na podróż do Jerozolimy.
    - Zakładając, że mnie wybiorą. - Szepnęła spierzchniętymi ustami, przypominając sobie słowa Wartka. Ojciec mógł ją wystawić, ale czy wspaniałe, cenne dla chrześcijaństwa królestwo w ogóle wzięłoby pod uwagę zaściankową księżniczkę? Czy miała coś do zaoferowania?
    Jednak w tamtym momencie Salomea otrząsnęła się z tych myśli i spięła konia, by skryć się w zasypanych śniegiem, gołych krzakach.
    Robiło się coraz jaśniej. Dziewczyna niemal położyła się na Barnimie, maksymalnie chowając głowę. Obserwowała las i polanę. Tuż obok niej przegalopowało kilku mężczyzn, ale nie rozpoznała, kim byli. Dopiero po upływie kilku minut na wprost niej pojawili się dwaj rycerze z niebieskim lwem na tle czerwonych serc, na tarczach. Salomea wstrzymała oddech, czując uderzenie nagłego gorąca i strachu. Mężczyźni rozmawiali po niemiecku. Doskonale znała ten język, tak jak francuski, łacinę i ruski.
    - Rycerze Bogusława przeczesują puszczę od kilkunastu godzin. - Powiedział jeden z nich. Dziewczyna przeklęła w duchu, gdy zatrzymali się ledwo dwa metry od niej. Drugi mężczyzna pociągnął łyk z piersiówki i otrzepał się.
    - Nigdy nie rozumiałem tej dynastii Gryfitów. - Powiedział zakręcając buteleczkę. - Księżna udziela się prawie tak głośno jak książę, a ta ich cała córka została wychowana identycznie jak bracia. Wszyscy synowie podchodzą pod dwudziestkę, a żaden nie ma żony.
    - Najstarszy już jest po dwudziestce. - Przerwał mu pierwszy. - Podobno Bogusław chciał go wydać za duńską królewnę.
    - Jeśli tak się stanie, nasz pan nie będzie miał żadnych szans na powrót. - Stwierdził ten od piersiówki i schylił głowę. Salomea poczuła, że nie wytrzyma dłużej w tej pozycji i jak na złość Barnim musiał pomyśleć dokładnie to samo, bo nagle poderwał łeb, zarżał i uskoczył w bok, jakby go coś ugryzło. Przemarznięta i wykończona dziewczyna omal nie wylądowała na tyłku. Rycerze zerwali się, chwytając za miecze.
    - To ona! - Zawołał koleś od piersiówki. Salomea odzyskała równowagę i również wyjęła miecz.
    - Napadając na mnie, napadacie na całe księstwo Pomorskie! - Zawołała ochryple, trzymając trzon w obu rękach.
    - Doprowadzając do banicji Henryka Lwa, wy również napadliście na księstwo Saksonii! - Zawołał ten pierwszy i spiął konia, galopując prosto na dziewczynę. Ta od razu wykręciła Barnima, znów uskakując w bok, po czym sama popędziła go do galopu i zaatakowała drugiego z rycerzy. Ten nie spodziewał się takiego obrotu spraw, więc nawet nie zareagował, dzięki czemu dziewczyna uderzyła go z impetem mieczem w hełm, przez co spadł z konia, który uciekł, wystraszony.
    - Jak śmiesz! - Zawołał pozostały i ponowił atak. Dziewczyna szybko przewidziała jego ruch, zataczając półkole w galopie i kładąc się plecami na siodle, by ranić mężczyznę w nogę. Tamten wrzasnął jak oparzony i wypuścił broń z ręki. Salomea ponownie zawróciła Barnimem i ponownie się zamachnęła, ale jakaś nagła i nieznana siła wytrąciła jej miecz. Wyhamowała, zakopując konia w śniegu i odwróciła się spłoszona.
    To strzała, którą z łuku wypuścił jej rodzony brat, Wartek. Zbliżał się do niej w asyście grupy rycerzy jej ojca. Salomea wydała z siebie zduszony okrzyk i opadła twarzą na szyję konia, wykończona, zaspana i zrezygnowana.
    - W imieniu księcia Pomorza, Bogusława, aresztuję was i skazuję na śmierć, za atak na księżniczkę! - Zawołał gniewnie Wartek, kłusując w stronę rycerza Henryka Lwa.
    - Jest ich więcej w okolicy. - Wychrypiała Salomea, unosząc minimalnie głowę.
    - Matka jest na ciebie wściekła. - Oznajmił jej brat, gdy nakazał kilku wojom wyruszyć na zwiady. - Ojciec też. Zresztą do jakiego klasztoru planowałaś dojechać? - Spytał, nachylając się nad nią i zdejmując z niej hełm tak, by pozostała w samej czapce.
    - Tego tu...niedaleko. Przecież widziałam go rok temu, gdy jechaliśmy z ojcem podczas wojny z Danią. - Wyjaśniła nieskładnie, czując jak mięśnie odmawiają jej posłuszeństwa. Wartek irracjonalnie wybuchnął głośnym i gromkim śmiechem. Śmiał się tak przez kolejne kilkanaście minut drogi.
    - Powiesz mi w końcu, cóż cię tak rozbawiło? - Warknęła, gdy jechali leśnym dziedzińcem z grupą rycerzy.
    - Czy ty wiesz, co to był za zakon? - Spytał Wartek, wciąż rechocząc i trzymając się za brzuch.
    - A bo ja wiem, czy ja się interesuję zakonami...
    Jej brat znów spazmatycznie się zaśmiał. Dziewczyna przewróciła oczami.
     - To był zakon franciszkanów, męski, ty mały cepie. Chciałaś spierdzielić do męskiego zakonu!

KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz