XXIII "Sokół"

373 18 10
                                    

    W ciągu kolejnych tygodni dziewczyna dobrze poznała korytarze, przejścia i ogólny rozkład haremu. Wiedziała, którędy dostać się do części pałacu, gdzie mieszkała rodzina sułtana, jak stamtąd dojść do biblioteki oraz na tarasy a wkrótce posunięto się nawet do wypuszczenia jej do ogrodów. Przechadzając się wydeptanymi ścieżkami pośród pawi, niezwykłych roślin i wielkich drzew, towarzyszyła Muhammadowi i Semicie. Ten pierwszy szedł właśnie ćwiczyć wraz z braćmi strzelanie z łuku, a dziewczyny postanowiły ich poobserwować. Przy sporej wielkości altanie czekał już nauczyciel, sokolnik oraz Imad. Mężczyzna uśmiechnął się do nich, gdy się zbliżyli.
    - Mam nadzieję, że każdemu z was dzień mija spokojnie i przyjemnie. - Powiedział na wstępie, kłaniając się. Salomea kątem oka zauważyła, jak Semita czerwienieje na policzkach. Prychnęła w duchu.
    - Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Panie przyszły oglądać ćwiczenia. Ibrahimie, zacznijmy bez moich braci. - Młody książę zwrócił się w stronę nauczyciela. Mężczyzna skłonił się i podał mu piękny, grawerowany łuk o lśniącej cięciwie. Sokolnik za to bardzo zainteresował Semitę, która podeszła do niego i wyciągnęła dłoń, by pogładzić ptaka na ramieniu mężczyzny. Salomea nie wiedziała, w którą stronę patrzyć. Ostatecznie wybrała dziewczynę i również podeszła do zwierzęcia.
    - W Szczecinie też mieliśmy sokolników. Gdy byłam mała, uparłam się, żeby hodować pisklaka w komnacie, ale tata mi nie pozwolił. - Zaśmiała się, również gładząc aksamitne pióra. Skojarzyły się jej z delikatną głową Cecyla, przez co ponownie wróciła duchem do Jerozolimy. Uśmiech zupełnie nagle spełzł z jej twarzy. Semitah była za to w siódmym niebie.
    - Jesteś zaskakująca, Salomeo. - Powiedziała z wyszczerzem. Imad, który stał obok niej, bojąc się, by ptak nic jej nie zrobił, również wyglądał na rozbawionego.
    - Interesujący jest ten twój Szczecin. - Skwitował, spoglądając na nią. Królowa kiwnęła głową.
    - Gdyby się tak zastanowić...przypomina Damaszek bardziej, niż ktokolwiek by się tego spodziewał. - Zauważyła, unosząc delikatnie kąciki ust.
    - Piękny strzał! - Zawołał Ibrahim i wszyscy spojrzeli na tarczę do której wystrzelił Muhammad. Semitah pisnęła i zaczęła klaskać. Salomea wykorzystała zamieszanie i zeszła lekko w bok, by zajrzeć za altanę. Była niemal pewna, że znajduje się za nią przejście do stajen. Stamtąd już prosta droga do opuszczenia terenu pałacowego i ucieczki. W momencie gdy sułtanka przytulała swojego brata, Imad zauważył, że królowa zdecydowanie zbyt długa obserwuje teren.
    - Podoba ci się ogród, pani? - Spytał, podchodząc do niej, ale wyraz jego twarzy był poważny, wręcz surowy.
    - Jest przepiękny. Cieszę się, że mogłam wyjść na świeże powietrze. Ciągłe siedzenie w pałacu już mnie męczyło. - Odrzekła od razu, wyłapując, że Pers zauważył jej podejrzane zachowanie. Wynotowała w pamięci, żeby na niego uważać.
    - Jak ci się podobał mój strzał, królowo? - Spytał Muhammad, podchodząc do nich. Wyglądał na niezadowolonego, że ci nie poświęcili mu swojej uwagi.
    - Masz niezwykle celne oko. Wzrok świetny niczym ten sokół. - Przysłodziła mu, wskazując na zwierzę obok nich. Chłopak kiwnął głową, uśmiechając się delikatnie. Przez chwilę dwójka spoglądała na siebie, aż książę lekko poczerwieniał i opuścił wzrok. To zachowanie wzbudziło jej podejrzenia, ale nie zastanawiała się nad tym długo, bo dołączyła do nich reszta braci Muhammada i Semity.

    Leżąc późnym wieczorem w komnacie dziewczyna myślała usilnie, co może zrobić, żeby w końcu uciec z pałacu i wrócić do domu. Z każdym kolejnym dniem budziła się z bólem brzucha, spowodowanym nerwami. Chciała w końcu wiedzieć, co słychać u jej rodziny, spotkać Baldwina, dowiedzieć się jak papież zareagował na jej list. Poza tym tęskniła coraz mocniej za dosłownie wszystkim - Cecylem, Barnimem, Pierrem, zapachem baklawy, której w Damaszku nikt nie jadał,  a nawet za Wilhelmem z jego wrednymi docinkami. Wielkimi krokami nadchodził grudzień. Na Pomorzu już ubierałabym podkute buty i tonę futer. Tu wciąż było gorąco.
    Przewróciła się na bok i przymknęła oczy. "Ucieknę w tym tygodniu", postanowiła sobie i zwinęła się jak embrion.

    - Najbardziej fascynowała mnie zawsze walka wręcz. Wiesz, pojedynki, cięcia, zbroje...dlatego podoba mi się wasz...jak to się nazywa...stan rycerski? - Mówił z przejęciem Muhammad, gdy przechadzali się po pałacu. Dziewczyna czuła się zmęczona jego towarzystwem, ale chłopak usilnie szukał u niej atencji. Nie podobało się jej, w jaką stronę to wszystko zmierza. Równocześnie nie potrafiła jednoznacznie okazać swojego nastawienia. Była niemal pewna, że wszyscy w tym pałacu liczyli na to, że w końcu porzuci chrześcijaństwo, Baldwina i Jerozolimę. Jeden problem Damaszek miałby wówczas z głowy.
    - Tak, rycerstwo. Zawsze chciałam być rycerzem.
    - Oj, przekonałem się o tym. - Zaśmiał się chłopak, a Salomea przystanęła, spoglądając na niego z politowaniem.
    - Gdybym nie była tak chuda, dałabym ci radę. - Stwierdziła, a Muhammad uniósł wysoko brwi. Na jego policzkach pojawiły się dołeczki.
    - Nigdy bym z tobą nie walczył. Nie podniosę na ciebie ręki. - Orzekł, poważniejąc. Dziewczyna poczuła, że to ważna chwila i musi ją wykorzystać. Nigdy nie wiadomo, jak potoczą się ich losy.
    - Przysięgasz nigdy ze mną nie walczyć? - Spytała, mrużąc oczy i wpatrując się w niego intensywnie. Fakt ten musiał oddziaływać na młodego chłopaka.
    - Przysięgam. - Powiedział pewnym, lecz lekko drżącym głosem.  Salomea kiwnęła głową a na jej twarzy pojawił się uśmiech.
    - Może pójdziemy do ogrodu?

    Na miejscu minęli Imada wraz z sułtanem. Dziewczyna doszła do wniosku, że spędzając razem tyle czasu, najpewniej są bliskimi przyjaciółmi. Kolejna ważna informacja do zapamiętania.
    - Oczywiście, zrobimy wszystko co w naszej mocy. - Rzekł z przekąsem Imad. Rozmawiali po arabsku, ale Salomea przez tak długi czas nauczyła się wyłapywać poszczególne słowa i potrafiła sklejać je w sensowną całość. Od zawsze miała talent do języków. Ponadto miała tę przewagę, że nikt o tym nie wiedział, tak więc Saladyn mógł sobie wesoło rozmawiać na ważne tematy, sądząc, że nic nie rozumie, w rzeczywistości rozumiejąc większość.
    - Musicie dopuścić ich pod sam Damaszek. Wpadną w zasadzkę. Król zginie, a my wykorzystamy chaos w szeregach i pokonamy ich raz na zawsze. - Dodał sułtan, odwracając się i spoglądając na nich nieprzytomnie. Nie zwrócił szczególnej uwagi na swojego syna i towarzyszącą mu jerozolimską królową. Ta zaś niemal zachłysnęła się powietrzem, ale udała, że po prostu chciała kichnąć. Myśli zaczęły kotłować się w jej głowie. Musiała wszystko sobie ułożyć.
    Zasadzka. Król. Chaos.
    "Czyli jednak Baldwin jedzie mnie odbić", pomyślała przelotnie, ale nie mogła dać po sobie poznać, że zrozumiała cokolwiek i tylko powlekła się za Muhammadem, który nie zwrócił większej uwagi na to, o czym rozmawiał jego ojciec i perski poeta. Szli dość długo w ciszy. Potem dziewczyna coś sobie uświadomiła.
    - Muhammadzie... - zaczęła, uśmiechając się delikatnie. Chłopak spojrzał na nią wyczekująco. Salomea czuła się jak ostatnia kretynka, wykorzystując fakt, że mu się podobała, ale było to jej ostatnią szansą. - Pokażesz mi, gdzie są stajnie? Bardzo tęsknię za końmi. Kiedyś jeździłam codziennie, tu od wieków nie siedziałam w siodle. - Powiedziała błagalnym, ale wyważonym tonem. Chłopak poczerwieniał i kiwnął głową.
    - Jeśli ojciec się dowie...- jęknął, ale dziewczyna położyła mu rękę na ramieniu.
    - Pójdziemy tam tylko na chwilę. Przecież nie żądam przejażdżki po Damaszku. - Zaśmiała się a Muhammad odzyskał rezon.
    - Cóż...chyba nic się nie stanie. Możemy pójść tam na chwilę. - Stwierdził z wyszczerzem i ruszyli.

KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz