XXXVIII "Długa droga"

365 13 3
                                    


    Na pałacowym dziedzińcu panował koszmarny harmider. Najgłośniej krzyczał Balian, trzymając kurczowo siedzącego obok syna Baldwina z Ibelinu. Onufry de Thoron niemal skakał w miejscu, a Renald de Chatillon wesoło mu wtórował. Dziewiętnastoletni król obserwował ich, bawiąc się nerwowo bandażami na dłoniach. Spojrzał na załamanego Rajmunda, siedzącego posępnie niedaleko, po czym obejrzał się za siebie, by przyjrzeć się Wilhelmowi. On również wyglądał na zmieszanego oraz niezadowolonego. Wszystko poszło nie tak. Wszystko poszło kompletnie nie tak.
    A to dlatego, że królewska siostra w ostatnim momencie odmówiła ślubu z Baldwinem z Ibelinu, bo jakiś nikomu nieznany cudzoziemiec naopowiadał jej bzdur o wróżkach, białych falach i bawił się z jej synem. Król pokręcił głową, niezakrytą jeszcze maską, a jedynie obwiązaną pojedynczym bandażem na nosie. Baronowie robią raban. Chatillon, de Thoron i templariusze już szykują imprezę. O tak, oni najwięcej na tym zyskają.
    Ogarnął wściekły tłum wzrokiem. Zastukał palcami w tron, ale zrobił to na tyle cicho, by nikt nie zwrócił na niego uwagi. Przez chwilę spokojnie obserwował, jak bożogrobcy nawalają się po mordach z joannitami, dopingowani przez inne zakony i baronów, aż w końcu wyciągnął rękę, by jeden z jego gwardzistów wręczył mu laskę. Zastukał nią donośnie, a gwar zelżał. Nawet Balin, ciągnięty za rękaw przez syna, usiadł na miejsce, czerwony od wkurwu.
    - Zacni panowie...- zaczął donoście, a między jego jasnymi brwiami pojawiła się zmarszczka zirytowania. - Zebraliśmy się tu, by ocenić, czy pasowany niedawno rycerz zwany Gwidonem de Lusignan nadaje się na króla. - Ostatnie słowo ledwo przeszło mu przez gardło. Widział go już kilkukrotnie, gdy wściekła siostra nachodziła go w związku z anulacją ślubu z Baldwinem.
    - Nadaje się do tego równie dobrze, co kobyła z zaparciami! - Krzyknął Balian, a jego syn uderzył go w ramię. Był przygnębiony i zdecydowanie nie chciał brać udziału w tym cyrku. Król olał barona na Ibelinie, po cichu się z nim zgadzając.
    - W tym celu poprosiłem owego rycerza, by przyszedł na nasze posiedzenie. - Zakończył król. Po dziedzińcu rozszedł się cichy szmer. Większość z zebranych nie spotkała jeszcze Lusignana osobiście, a tylko słyszała o dramie, którą zrobiła Sybilla.
    Wówczas na dziedziniec wkroczył wysoki, postawny mężczyzna o ciemnych, lśniących włosach i gęstej brodzie, wystrojony jak książę, najprawdopodobniej z rozkazu swej ukochanej. Ukłonił się królowi, po czym nerwowo spojrzał na tłum. Balian prychnął wzgardliwie. Armand de Toroge pomachał mu przyjaźnie, a Chatillon kiwnął głową z aprobatą. Gwidon przełknął głośno ślinę.
    - Widzicie w nim, zacni panowie, mojego następce? - Spytał Baldwin, osuwając się lekko na tronie, czując nasilające się zmęczenie.
    - Rycerz, co się zowie! - Zawołał Joscelin de Courtenay, kuzyn hrabiny Agnieszki. Oboje byli za osadzeniem Gwidona na tronie, obok Sybilli.
    - Ledwo pas zdobył...- mruknął Rajmund, postanawiając w końcu wziąć udział w tym gównie. - Jest nietutejszy. Nie zna naszych zasad. Miał być Baldwin z Ibelinu.
    - Dokładnie! Rajmund ma rację! - Krzyczał wzburzony Balian. Jego syn ponownie siłą usadził go na miejscu. Miał podkrążone oczy i cierpiętniczy wyraz twarzy. Naprawdę kochał Sybillę, którą znał od dziecka. Czuł się dotknięty i zrozpaczony jej decyzją.
    - Ja do ślubu z przymuszoną nie pójdę. Jej wola. - Powiedział tylko. Król pokiwał głową w stronę swego imiennika. Nakazał gestem zajęcie miejsca w tłumie Gwidonowi, który zadowolony usunął się w cień.
    - Nie zgadzamy się jednogłośnie, ale nie jesteśmy starożytnym Rzymem, nie mamy demokracji. - Stwierdził z chamskim uśmieszkiem. Stronnictwo Gwidona z templariuszami i Renaldem de Chatillon na czele, zmrużyło oczy nienawistnie. - Uchylam od tronu Sybillę Jerozolimską wraz z jakimkolwiek mężem, którego poślubi.
    Na dziedzińcu zapanowała idealna cisza. Rajmund wyprostował się i wpatrywał w króla z rosnącym zdziwieniem. Gwidon otworzył usta i po prostu stał przy jednej z kolumn. Balin i Baldwin unieśli jednakowo prawą brew, trawiąc słowa króla. Jednak najgorzej nowinę przyjął Joscelin. Wstał na nogi, kopnął krzesło i wyszedł, a za nim Armand de Toroge. Król pokiwał głową z uśmiechem. Zapamięta to sobie.
    - Następcą ogłaszam syna mojej siostry, Baldwina. Jeśli będzie musiał przejąć władzę przed pełnoletnością, a z pewnością będzie musiał, regentem zostanie Rajmund z Trypolisu.
    Na te słowa harmider rozpoczął się na nowo.

    Salomea kłusowała wraz z kilkoma rycerzami przez miasto, zmierzając do koszar. Chciała rozmówić się z wielkim mistrzem joannitów, Rogerem de Moulins. Próbowała dogadać się z Armandem de Toroge, ale templariusz, znany z nienawiści do kobiet, po prostu wyminął ją, gdy odwiedzała Pierra w części pałacu przeznaczonej dla rycerzy Templum.
    - Dlatego teraz czas dogadać się z jego wrogiem. Niech wie, że jest osaczony. - Mruknęła do Fulka, który jej towarzyszył. Stary rycerz dobrze wychodził na królewskich awansach. Stworzył coś w rodzaju regularnej, małej armii. Złożonej na razie z niecałych stu ludzi, ale dostawali żołd i przysięgali królowi, nie mieli w sobie nic z pospolitego ruszenia czy zakonników i przypominali drużynę, którą utrzymywał jej ojciec w Szczecinie. Przede wszystkim taka armia dawała swobodę. Król nie musiał błagać każdego rycerza o wzięcie udziału w jakiejś ewentualnej wojnie.
    Jechali spokojnie kamienną uliczką, gdy nagle Barnim potknął się i upadł na kolana. Salomea wydała z siebie zdławiony krzyk i przeleciała mu przez szyję, lądując prawie metr dalej. Koń zarżał żałośnie i zerwał się, kładąc uszy. Rycerze w panice rzucili się jej na pomoc. Mieszczanie przyglądali się wypadkowi. Salomea miała na sobie spodnie, przykryte rozpinaną centralnie suknią, wszystko bogate i eleganckie, wszyscy domyślali się także po eskorcie, że była kimś ważnym. Szybko wstała i od razu pobiegła do konia.
    - Ochwat. - Mruknął Fulko, podnosząc kopyto, które Barnim trzymał w powietrzu. - Jeszcze nie przebiło pęciny. Da się wyleczyć. Ale się biedaczysko pokaleczył w kolana. Trzeba ci będzie, pani, znaleźć dobrego konia.
    Salomea pochyliła się i delikatnie musnęła ciepłą pęcinę konia. Ten zakwiczał cicho i potrząsnął głową, błyskając białkami. Pogładziła go po karej szyi.
    - Mój biedny...jesteś najlepszym koniem na świecie, ale chyba czas na emeryturę, co? Ale się będziesz cieszył, całe dnie na trawie z innymi końmi i żadnych obowiązków. Zasłużyłeś sobie, przyjacielu. - Wyjaśniła mu smutno i odwinęła mu dolną wargę palcem, drażniąc się z nim dla zabawy, jak zwykła robić od lat. Koń zarżał, uspokajając się lekko.
    - Odprowadźcie konia do stajen królewskich i przyprowadźcie jakiegoś innego, dobrego. - Nakazał Fulko i dwóch z czterech rycerzy powróciło do pałacu, ciągnąc za sobą ostrożnie idącego Barnima. Królowa przygryzła wargę.
    - Kocham tego konia. - Powiedziała w końcu. Fulko zaśmiał się gromko.
    - Każdy rycerz kocha swojego konia, ale nigdy tego głośno nie powie, żeby na pizdę nie wyjść. - Zawołał i wyjął z połów płaszcza fajkę. Dziewczyna uśmiechnęła się blado. Stali wciąż na tej samej ulicy, ale mieszczanie przestali już zwracać na nich uwagę. Przewijało się ich mnóstwo i dziewczyna w pewnym momencie dostrzegła samotnie idącego, czarnowłosego chłopca. Przykuł jej uwagę tylko dlatego, że miał osobliwe oczy. Obserwowała go, dopóki nie zniknął w zaułku. Zmarszczyła brwi.
    - Fulko...- zaczęła. Rycerz pyknął fajkę i spojrzał na nią z góry. - Widziałeś kiedyś ludzi...z takimi dziwnymi oczami...jakby podłużnymi...ciężko to określić.
    Rycerz popatrzył przed siebie, znów się zaciągając.
    - Chyba tak...to była jakaś asasyńska dupa. Ale pono w Chinach mają takie gały. - Wzruszył ramionami. Królowa pokiwała głową.

Na wiadomość, że królowa, przyszła regentka królestwa przybyła do koszar, prawie wszyscy rycerze wylegli z budynków i utworzyli jej coś w rodzaju korytarza z kłaniających się mężczyzn. Takie powitanie bardzo przypadło jej do gustu.
    - Witaj, królowo Salomeo, Przyjaciółko Rycerzy! - Zawołał ochmistrz kompleksu, podbiegając do niej. Nie było tajemnicą, że zwłaszcza zawodowe wojsko Fulka ją uwielbia, jako, że po powrocie z Ibelinu wyłożyła mnóstwo pieniędzy na to przedsięwzięcie. Chciała mieć silną, dobrze wyszkoloną i wierną armię. Był to niemal mus, w momencie gdy otaczała ich potęga Saladyna.
    - Chciałam się widzieć z wielkim mistrzem joannitów. - Oznajmiła bez ogródek, spoglądając na zalaną twarz ochmistrza. Ten pokiwał żywiołowo głową.
    - Tak, tak, Miłościwa Pani. Jest w siedzibie zakonu.
    Joannici, inaczej szpitalnicy, byli zakonem silnie związanym z wojskiem. Dostali swój azyl przy koszarach i korzystali z tego podczas treningów i pasowań. Wielki mistrz de Moulins spodziewał się królowej, zdając sobie sprawę z tego, że najpierw spróbuje podbić do templariuszy, a gdy się jej nie uda, zwróci się do niego. Dlatego też szeroko się uśmiechnął, gdy stanęła przed nim, z wysoko uniesioną głową.
    - Miłościwa Pani...- zerwał się z miejsca i ukłonił nisko.
    - Rogerze de Moulins...nie przychodzę do ciebie, by zawiązać z tobą sojusz przeciwko templariuszom. - Oznajmiła, wytrącając zakonnika z pantałyku. Wyprostował się powoli, obserwując ją ze zdziwieniem i zmieszaniem. - Chcę, by zakony w końcu przestały walczyć między sobą.

    Ale miała to być długa droga.

KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz