XVII "Dziewczyna w zbroi"

414 21 6
                                    



    Wilhelm nie spodziewał się, że ktokolwiek mógłby okazać się tak głupi jak Muhammad, młody syn Saladyna. Książę z Damaszku postanowił wybrać się wraz ze sporym oddziałem zbrojnych na Jerozolimę, a arcybiskup nie miał zielonego pojęcia, co go do tego pchnęło. Jego ojciec dopiero co zawarł pakt z Baldwinem, wycofał się spod Keraku, zdecydował się utrzymać pokój. Muhammad miał jednak ledwie siedemnaście lat i prawdopodobnie to doprowadziło do tej sytuacji.
    - Też mam siedemnaście lat, a wiem, że nie napada się na państwa, z którymi mój ojciec podpisał pokój. - Sarknęła Salomea, gdy Wilhelm mimowolnie podzielił się z nią swoimi spostrzeżeniami. Szybko tego pożałował, nie spodobał mu się również fakt, że dziewczyna od razu wzięła udział w mobilizacji obrony.
    - Powinnaś, pani, udać się w bezpieczne miejsce, by przeczekać najazd. Hrabina również się schroniła. - Powiedział znudzonym tonem, obserwując przemarsz strażników pałacowych. Oskarżycielsko zlustrował także strój Salomei, na który składała się kolczuga, a na nią założona granatowa tunika z czarnym gryfem oraz opancerzone buty do kolan.
    - Skąd wiesz, że to właśnie on atakuje miasto? - Spytała dość trzeźwo, kompletnie ignorując jego poprzednie słowa. Arcybiskup nie zdążył ugryźć się z język. Zdecydowanie zbyt łatwo szło mu lekceważenie młodej królowej.
    - Mam swoich informatorów. - Rzekł cierpko i aż przymknął oczy, uświadamiając sobie swój błąd. Salomea lekko się zapowietrzyła.
    - Taki sługa kościoła...informatorów w piekle też masz? - Warknęła, stając na wprost niego i unosząc podbródek. Arcybiskup zmarszczył brwi i przypomniał sobie, jak wraz z Baldwinem wybierali mu żonę. To przecież on sam podsunął mu Salomeę. On sam napisał list do jej ojca. No i miała baba kaszę. Przyjechała księżniczka z północy i nie zamierzała być cichą, pokorną żoną władcy.
    - Tak...- syknął. - Poinformowali mnie, że jeśli nadal będziesz się tak zachowywać, szybko tam trafisz.
    Salomea pomyślała, że chyba pobije rekord. Już drugi raz tego dnia ktoś jej groził. Uśmiechnęła się na to i skinęła głową. Do trzech razy sztuka.

     Kilkudziesięciu pozostałych w koszarach rycerzy szybko się zmobilizowała i już wkrótce na murach obronnych prowadzony był ostrzał w stronę najeźdźców. Muhammad i jego ludzie korzystali ze standardowych działań oblężniczych, atakując bramy miasta oraz polując na luki w murze. Salomea po rozmowie z Wilhelmem udała się do dowodzącego rycerzami Fulko. Mężczyzna wydał się jej ordynarny i głośny. Przez moment czuła się jak wśród wojów jej ojca, co podniosło ją na duchu.
    - Mamy dokładnie trzydziestu czterech rycerzy, z czego trzydziestu nie ukończyło inicjacji! - Krzyknął, bez problemu przyjmując fakt, że młoda królowa przejmuje dowodzenie. Tak naprawdę nie protestował nikt, poza Wilhelmem. Straż pałacowa również od razu posłuchała jej poleceń. Być może wynikało to z zupełnie innych uwarunkowań społecznych, panujących w królestwie Jerozolimskim, będącym przecież młodym i dość sztucznym tworem. - Wszyscy są teraz na murach. Straż pałacowa z twego rozkazu im towarzyszy. Straż miejska pilnuje bram. Mimo to, obszar jest zbyt duży, a nasi ludzie, do kurwy nędzy, za mało liczni! - Fulko był naprawdę podenerwowany. Dziewczyna położyła dłoń w skórzanej rękawicy na jego ramieniu.
   - Udajmy się do miasta i zmobilizujmy mieszkańców. - Powiedziała pewnym głosem. Lubiła wydawać rozkazy i czuła, że dobrze się w tym sprawdza. Być może to tak silnie działało na ludzi wokół i nakazywało im jej słuchać. - Jestem pewna, że uda nam się znaleźć przynajmniej stu ludzi, którzy dołączą do obrony. Jak oceniasz siły Muhammada?
    - Około dwie setki zbrojnych konnych. Mają łuki ale też broń sieczną. Chwalmy Pana, że ten sukinkot nie przywlókł z sobą machin oblężniczych! - Zawołał Fulko i aż zaczął kaszleć. Oboje z Salomeą dosiedli koni i wyruszyli z koszar, znajdujących się na zachód od pałacu. W mieście był popłoch. Dziewczyna krótko trzymała zdenerwowanego Barnima, powtarzając mu, że przecież podobnie bywało w miastach i wioskach na Pomorzu, podczas wojny z Danią. Doskonale pamiętała swąd dymu po spalonych domach oraz trupy leżące w rowach. Ojciec kazał palić wszystkie większe zbiorowiska ciał, bojąc się zarazy.
    - Bóg to zrozumie, a jeśli nie, to znaczy, że nie jest Bogiem i niczego nie musimy się bać. - Powiedział jej kiedyś, a słowa te mocno wyryły się w jej pamięci.
    Po kamiennych, burych ulicach miast w popłochu biegali ludzie. Jakieś osamotnione dziecko płakało, kobiety krzyczały, mężczyźni barykadowali domostwa. Salomea obserwowała to z mieszanymi uczuciami. Jak mogła kogokolwiek zmobilizować, gdy wśród ludu panował taki strach? W pewnym momencie jacyś ludzie zaczęli wyrywać sobie niezidentyfikowane przedmioty z rąk. Jeden z mężczyzn powalił na ziemię kobietę w chuście, a jej, prawdopodobnie, mąż zaczął okładać tamtego. Zrobił się straszny rozgardiasz, pół ulicy zbiegło się, by to obserwować.
    - Koniec! No już, psiakrew, spierdalać! - Wrzasnął Fulko i wjechał w tłum na swoim rosłym kasztanku. Salomea została z tyłu, obserwując zajście. Musieli znajdować się na targu, wszędzie porozstawiane były kramy z tkaninami, owocami, naczyniami. Po środku tego wszystkiego stała studnia, aktualnie przykryta płytą. Fulko zeskoczył z konia i wyjął miecz, odganiając rozwścieczoną gawiedź. Było słychać odgłosy walk na murach oraz nieustające bicie dzwonów. Dziewczyna pomyślała, że łatwo można oszaleć w takich warunkach. Fulko odgonił męża kobiety w chuście i jej agresywnego prześladowce, ale do walki przyłączyli się inni, nawet wspomniana żona. Rycerz miał wrażenie, że traci grunt pod nogami, gdy rozległ się lekko piskliwy wrzask i wszyscy spojrzeli w stronę studni.
    Na kamiennej płycie, przykrywającej ujęcie wody, stała wyprostowana jak struna Salomea, a na jej twarzy malował się surowy gniew. Mieszczanie zamilkli, powoli zdając sobie sprawę, że jeśli nie z szlachcianką, to być może z królową właśnie, mają do czynienia. Fulko odetchnął i oczekiwał rozwoju wydarzeń.
    - Ludu Jerozolimy! - Zaczęła silnym, nieco zachrypniętym głosem. - Wróg jest tam! - Tu wskazała na mury miasta. - A nie tu! - Otwartą dłonią wycelowała w tłum. - Jeśli pozwolimy, by tamci ludzie zdobyli miasto, na nic się zdadzą rzeczy, o które tutaj i teraz walczycie. Obrońmy Jerozolimę, chyba, że wolicie, żeby najeźdźcy odebrali wam domy! Rodziny! Życia! Król wyjechał, jesteśmy tu sami, ale nie jesteśmy bezbronni! Każdy z nas, każdy, kogo tutaj teraz widzę, może dźwigać miecz. A skoro może dźwigać miecz, da radę przeciwstawić się złu! Nie pozwólcie, żeby ktokolwiek odebrał wam waszą własność, a to miasto jest wasze!
    Salomei przemknęło przez myśl, że jest dobra w wymyślaniu przemów na szybko. Ludzie podłapali to, o czym głosiła. Przy ostatnim słowie przez tłum poniosły się wiwaty i klaskanie. Fulko przetarł rękawicą swoją gęstą, długą brodę i prychnął. Nie spodziewał się tego po tej drobnej, chudej dziewczynie.
    - A teraz chcę, by każdy, kto będzie walczyć powstał, a powstanie rycerzem!
    Duża grupa kobiet i mężczyzn zaczęła machać rękami i krzyczeć coś o Bogu, oraz "niech żyje królowa". Salomea po raz pierwszy w życiu poczuła, że naprawdę przewodzi czemuś większemu. O ile wcześniej dowodziła oddzialikiem wojów ojca, towarzyszyła mu przy przemowach wojennych oraz stała za matką, gdy ta nawoływała do walk, tak teraz to ona była osobą, za którą szedł tłum. Inspirowała ich, co opadło jej na ramiona ciężkim obowiązkiem sprawowania władzy. Uśmiechnęła się delikatnie i dumnie. Zrozumiała słowa Baldwina, gdy ten emocjonalnie opowiadał o swoim wielkim zwycięstwie nad Saladynem. Sama poczuła się, jakby miała dożyć setki, a przecież zmobilizowała do walk ledwie kilkudziesięciu mieszczan. Jerozolima wciąż się broniła.

    Dzięki przemowom wygłaszanym na studniach, do obrony miasta dołączyły dwie setki mężczyzn i kilkanaście kobiet, którym najwyraźniej spodobała się siła i niezależność królowej. Ostatni dołączyli do rycerzy i strażników już późną nocą, a był to przecież dopiero początek. Muhammad nie dałby tak szybko za wygraną, zwłaszcza, że naraził się na gniew ojca. Salomea wiedziała to, gdy przemierzała mury obronne, doglądając walczących i oceniając siły przeciwnika. Ale pustynia za miastem skryta była w egipskich ciemnościach, którą od czasu do czasu przecinały płonące strzały, wysyłane ku miastu.
    - Czy król zdąży z odsieczą, nim ci nas wykończą? - Spytała Fulko, stając obok niego i chuchając na ręce. O ile dni były ciepłe, o tyle noce koszmarnie zimne. Oczywiście na to nie narzekała.
    - Zobaczymy, na ile zdeterminowany jest ten pieruński dzieciak. - Sarknął starszy rycerz i splunął. Dopiero po chwili zorientował się, że Salomea nie była tylko dowódcą, ale także królową całego państwa. - Racz wybaczyć, pani!
    Jednak dziewczyna nawet nie zwróciła na to uwagi. Była zapatrzona w ciemność, zamyślona, spięta, ale zdecydowana. "Wracaj szybko, Baldwinie. Chcę, żeby zobaczył tą rycerską wersję mnie. Może w końcu zaczniesz mnie szanować", rzekła w duchu, wyobrażając sobie samą siebie w białej, połyskującej zbroi, wychodzącą na spotkanie królowi spośród tłumu walczących.



KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz