XLVI "Upadek Królowej Matki"

305 15 15
                                    



    Na zewnątrz panował nieznośny upał, sprawiając, że mieszkańcy Jerozolimy kulili się w domach mniej więcej do pory poobiadowej, gdy niebo różowiało i zrywał się chłodniejszy wiatr z zachodu. Puste, oblane parzącym blaskiem uliczki pachniały kardamonem i baklawą, zapach ten zaś wyłaniał się spod wyzamykanych na głucho, drewnianych okiennic.
     Baldwin przez chwilę myślał o smaku baklawy i o tym, jak kradł ją sługom, gdy był bardzo mały. Jednak gdy wrota Bazyliki Grobu Świętego zamknęły się za nim z łoskotem, wszelkie zapachy zniknęły, zupełnie jak jego myśli oraz uczucie obecności lazarytów przy jego bokach.
    Był zbyt słaby, by stać, więc ułożyli go na lektyce, porzuciwszy ją po środku zimnej, ciemnej i mrocznej sali. Pod kopułą dachu wisiały liczne kadzidła, a wydobywający się z nich gęsty dym na chwilę kompletnie omamił młodego króla. Mężczyzna przymknął oczy i podniósł się lekko na łokciach.
     Po ostatnich kilku nocach, gdy gorączka nieustępowała, nie dość, że ledwie czuł swoje ciało, to jeszcze prawie nic nie widział. Ciemność przeniknęła jego świat i przeraził się, że nigdy już nie zobaczy swojego syna.
    Chciał zobaczyć Boga. Przynieśli go tu z rozkazu jego matki, by dokonało się uzdrowienie. Gdy był młodszy, sam tu przychodził i modlił się żarliwie, jednak nigdy nie otworzył oczu następnego ranka jako zdrowy człowiek. W takich momentach tracił wiarę, że cokolwiek się zmieni. Jednak teraz musiał ponownie zawierzyć Bogu, ponownie błagać go o łaskę, nawet jeśli nie dla siebie samego, to chociaż dla jego biednej żony, która musiała dopuścić się wielu złych rzeczy, by przeżyć w nieznośnym świecie dworskich intryg i spisków. Biedna, biedna Salomea, myślał. To on ją na to skazał.
     Ale nie o nią tu chodziło.
    - Boże, przebacz mojej matce. - Sapnął niezrozumiale, ale w pustej przestrzeni Bazyliki nie było nikogo, kto by go usłyszał. - Przebacz mojemu ojcu.
     Twarze świętych i aniołów spoglądały na niego ze ścian i kopuły. Ogromne świece paliły się wokół jego lektyki i Grobu Pańskiego, rzucając słabe, drżące światło. Ponownie zamknął oczy, marszcząc lekko brwi. Wziął głęboki oddech, w jego nozdrza wdarł się zapach dymu i starego marmuru.
    Potem uniósł powieki, a jego zniekształcone usta rozwarły się lekko. Zaczął powoli się podnosić, najpierw łokcie, klatka piersiowa i brzuch. Gdy już siedział, wyprostowany niemal jak struna, zrozumiał, że może ruszać nogami.
    "Uzdrowił mnie?", pomyślał niemal w panice i dotknął delikatnie prawą ręką własnych kolan. Przełknął ślinę i z ogromnym wysiłkiem udało mu się stanąć, podpierając się na poręczach lektyki. Przyglądał się własnym, niewyraźnym, poznaczonym bliznami dłoniom i niemal mdlał, ale nie mógł teraz odpłynąć. Odwrócił się w kierunku Grobu spróbował zrobić krok.
    Upadł, ale nie poddał się i, chwytając kurczowo za klęczniki, spróbował podnieść się ponownie. W ten niezdarny, powolny sposób ostatecznie dotarł do celu i oparł się o ponad tysiącletni kamień, w którym niegdyś złożono ciało Chrystusa. Czuł, jak chłód wibruje pod opuszkami jego palców. Mimo uporczywych prób utrzymania emocji na wodzy, z jego piersi wyrwał się szloch. Oparł czoło na dłoni i zapłakał, choć sam nie wiedział czemu.
    W takim stanie zastali go lazaryci, którzy wrócili po niego, by zabrać  go z powrotem do pałacu.

    Gdyby ktokolwiek wpadł na pomysł zapytania medyków o nagłe ozdrowienie króla, który po powrocie z Bazyliki wstał z łóżka i zabrał się ponownie za sprawowanie władzy, stwierdziliby, że to dzięki nowatorskiemu lekowi jednego z Saraceńskich medyków. Mikstura, którą wykonał, w ciągu kilku godzin postawiła na nogi toczonego gorączką z rany rycerza, więc podano ją i Baldwinowi. Większość ludzi jednak wolała wznosić modły do Boga i płacić księżom składki na msze za ozdrowiałego.
    Król oczywiście nadal był słaby i ledwie trzymał się na krześle w komnacie biurkowej, gdy czytał epistoły od Salomei i Rajmunda. Podstępem uniknięto walki na równinie Ezdrelon, a ośmieszony Muhammad Jednoręki wycofał swoje oddziały z powrotem do swojej prowincji Amman. Sułtan osobiście stracił Renalda, a jego syn poddał się w honorowym pojedynku z Salomeą...
    - Że co?! - Zawołał chrapliwie król i odrzucił list na biurko, odchylając się lekko. Nagłe zdenerwowanie i zbyt szybkie oddechy wywołały u niego dodatkowe osłabienie i zawroty głowy. Jeden z jego lazarytów przybiegł do komnaty i ukłonił się wystraszony.
    - Panie? - Spytał cicho, drżącym głosem. Baldwin szybko przywykł do tych czterech mężczyzn, którzy nosili imiona Apostołów, tak więc też na nich wołano, więc bez wahania mu odpowiedział.
    - Moja żona kretynka chciała pojedynkować się z księciem Muhammadem. - Rzekł i pogładził zasłoniętą tkaniną twarz.
    - Panie...on wszak nie ma jednej ręki...- zaczął uspokajająco lazaryta Paweł. Baldwin popatrzył na niego ironicznie.
    - Widziałeś królową? Widziałeś, jakiej ona jest postury?
    Paweł pokiwał powoli głową, przypominając sobie niskie i szczupłe ciało kobiety, która zdawała się mimo to górować nad wszystkimi wokół.
    - Na szczęście wracają już do domu. Wysłaliście posła do niej, żeby oznajmił jej, że wróciłem do sprawowania władzy?
    Rycerz zakonny ponownie pokiwał głową, tym razem żwawiej.
    - Doskonale. - Król ponownie zabrał list z biurka i dokończył czytanie. - Wrócą armią za około dwa tygodnie. Wszyscy w pałacu zdrowi?
    - Tak jest, miłościwy panie. - Przytaknął mężczyzna i zaczął powoli się wycofywać. Jednak jego wiadomość skonfundowała lekko młodego króla, który odchrząknął i zaczął składać papier jak origami (o którym oczywiście nigdy nie słyszał). Zastanawiał się, jak bardzo jego żona wzięła sobie jego słowa do serca.

KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz