Na zewnątrz panował nieznośny upał, sprawiając, że mieszkańcy Jerozolimy kulili się w domach mniej więcej do pory poobiadowej, gdy niebo różowiało i zrywał się chłodniejszy wiatr z zachodu. Puste, oblane parzącym blaskiem uliczki pachniały kardamonem i baklawą, zapach ten zaś wyłaniał się spod wyzamykanych na głucho, drewnianych okiennic.
Baldwin przez chwilę myślał o smaku baklawy i o tym, jak kradł ją sługom, gdy był bardzo mały. Jednak gdy wrota Bazyliki Grobu Świętego zamknęły się za nim z łoskotem, wszelkie zapachy zniknęły, zupełnie jak jego myśli oraz uczucie obecności lazarytów przy jego bokach.
Był zbyt słaby, by stać, więc ułożyli go na lektyce, porzuciwszy ją po środku zimnej, ciemnej i mrocznej sali. Pod kopułą dachu wisiały liczne kadzidła, a wydobywający się z nich gęsty dym na chwilę kompletnie omamił młodego króla. Mężczyzna przymknął oczy i podniósł się lekko na łokciach.
Po ostatnich kilku nocach, gdy gorączka nieustępowała, nie dość, że ledwie czuł swoje ciało, to jeszcze prawie nic nie widział. Ciemność przeniknęła jego świat i przeraził się, że nigdy już nie zobaczy swojego syna.
Chciał zobaczyć Boga. Przynieśli go tu z rozkazu jego matki, by dokonało się uzdrowienie. Gdy był młodszy, sam tu przychodził i modlił się żarliwie, jednak nigdy nie otworzył oczu następnego ranka jako zdrowy człowiek. W takich momentach tracił wiarę, że cokolwiek się zmieni. Jednak teraz musiał ponownie zawierzyć Bogu, ponownie błagać go o łaskę, nawet jeśli nie dla siebie samego, to chociaż dla jego biednej żony, która musiała dopuścić się wielu złych rzeczy, by przeżyć w nieznośnym świecie dworskich intryg i spisków. Biedna, biedna Salomea, myślał. To on ją na to skazał.
Ale nie o nią tu chodziło.
- Boże, przebacz mojej matce. - Sapnął niezrozumiale, ale w pustej przestrzeni Bazyliki nie było nikogo, kto by go usłyszał. - Przebacz mojemu ojcu.
Twarze świętych i aniołów spoglądały na niego ze ścian i kopuły. Ogromne świece paliły się wokół jego lektyki i Grobu Pańskiego, rzucając słabe, drżące światło. Ponownie zamknął oczy, marszcząc lekko brwi. Wziął głęboki oddech, w jego nozdrza wdarł się zapach dymu i starego marmuru.
Potem uniósł powieki, a jego zniekształcone usta rozwarły się lekko. Zaczął powoli się podnosić, najpierw łokcie, klatka piersiowa i brzuch. Gdy już siedział, wyprostowany niemal jak struna, zrozumiał, że może ruszać nogami.
"Uzdrowił mnie?", pomyślał niemal w panice i dotknął delikatnie prawą ręką własnych kolan. Przełknął ślinę i z ogromnym wysiłkiem udało mu się stanąć, podpierając się na poręczach lektyki. Przyglądał się własnym, niewyraźnym, poznaczonym bliznami dłoniom i niemal mdlał, ale nie mógł teraz odpłynąć. Odwrócił się w kierunku Grobu spróbował zrobić krok.
Upadł, ale nie poddał się i, chwytając kurczowo za klęczniki, spróbował podnieść się ponownie. W ten niezdarny, powolny sposób ostatecznie dotarł do celu i oparł się o ponad tysiącletni kamień, w którym niegdyś złożono ciało Chrystusa. Czuł, jak chłód wibruje pod opuszkami jego palców. Mimo uporczywych prób utrzymania emocji na wodzy, z jego piersi wyrwał się szloch. Oparł czoło na dłoni i zapłakał, choć sam nie wiedział czemu.
W takim stanie zastali go lazaryci, którzy wrócili po niego, by zabrać go z powrotem do pałacu.Gdyby ktokolwiek wpadł na pomysł zapytania medyków o nagłe ozdrowienie króla, który po powrocie z Bazyliki wstał z łóżka i zabrał się ponownie za sprawowanie władzy, stwierdziliby, że to dzięki nowatorskiemu lekowi jednego z Saraceńskich medyków. Mikstura, którą wykonał, w ciągu kilku godzin postawiła na nogi toczonego gorączką z rany rycerza, więc podano ją i Baldwinowi. Większość ludzi jednak wolała wznosić modły do Boga i płacić księżom składki na msze za ozdrowiałego.
Król oczywiście nadal był słaby i ledwie trzymał się na krześle w komnacie biurkowej, gdy czytał epistoły od Salomei i Rajmunda. Podstępem uniknięto walki na równinie Ezdrelon, a ośmieszony Muhammad Jednoręki wycofał swoje oddziały z powrotem do swojej prowincji Amman. Sułtan osobiście stracił Renalda, a jego syn poddał się w honorowym pojedynku z Salomeą...
- Że co?! - Zawołał chrapliwie król i odrzucił list na biurko, odchylając się lekko. Nagłe zdenerwowanie i zbyt szybkie oddechy wywołały u niego dodatkowe osłabienie i zawroty głowy. Jeden z jego lazarytów przybiegł do komnaty i ukłonił się wystraszony.
- Panie? - Spytał cicho, drżącym głosem. Baldwin szybko przywykł do tych czterech mężczyzn, którzy nosili imiona Apostołów, tak więc też na nich wołano, więc bez wahania mu odpowiedział.
- Moja żona kretynka chciała pojedynkować się z księciem Muhammadem. - Rzekł i pogładził zasłoniętą tkaniną twarz.
- Panie...on wszak nie ma jednej ręki...- zaczął uspokajająco lazaryta Paweł. Baldwin popatrzył na niego ironicznie.
- Widziałeś królową? Widziałeś, jakiej ona jest postury?
Paweł pokiwał powoli głową, przypominając sobie niskie i szczupłe ciało kobiety, która zdawała się mimo to górować nad wszystkimi wokół.
- Na szczęście wracają już do domu. Wysłaliście posła do niej, żeby oznajmił jej, że wróciłem do sprawowania władzy?
Rycerz zakonny ponownie pokiwał głową, tym razem żwawiej.
- Doskonale. - Król ponownie zabrał list z biurka i dokończył czytanie. - Wrócą armią za około dwa tygodnie. Wszyscy w pałacu zdrowi?
- Tak jest, miłościwy panie. - Przytaknął mężczyzna i zaczął powoli się wycofywać. Jednak jego wiadomość skonfundowała lekko młodego króla, który odchrząknął i zaczął składać papier jak origami (o którym oczywiście nigdy nie słyszał). Zastanawiał się, jak bardzo jego żona wzięła sobie jego słowa do serca.
CZYTASZ
Królestwo
Historical FictionXII wiek. Era krucjat, wojen, rycerzy i królów. W Królestwie Jerozolimskim zapanował chaos. Jedyny dziedzic korony ginie, a aktualny młody król choruje na trąd. Baronowie zgodnie stwierdzają, że póki jego choroba nie jest bardzo rozwinięta, należy z...