XLIX "Kielich"

240 11 6
                                    




Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


    Oblężenie Jaffy trwało już drugi tydzień. Portowe miasto pod wodzą braci Lusignanów, bo oczywiści Gwidon raczej sam by sobie nie poradził, broniło się dość zaciekle. Salomea obserwowała poczynania swoich ludzi z  królewskiego namiotu. Nie spodziewali się tak dobrze poprowadzonej obrony, więc gdy okazało się, że nie mają szans na wejście do miasta, musieli czekać kilka dni na dotarcie machin oblężniczych. Dziewczyna nie przypuszczała, że kiedykolwiek przyjdzie jej niszczyć jej własne dobra.
    - Do Jaffy, jeszcze przed nami, dotarł wielki mistrz de Toroge. To pewnie też jego sprawka. - Stwierdził Rajmund, zsiadłszy z konia po powrocie do obozu. Dziewczyna wskazała mu dłonią szezlong obok siebie, następnie otarła pot z czoła i wypiła łyk wody z pucharu.
    - Mam rozumieć, że nie wierzysz w nagły przebłysk geniuszu Gwidona? - Spytała z wrednym uśmiechem. Rajmund prychnął, zasiadając u jej boku i sam biorąc kielich z piciem.
    - Jeśli on okazałby się geniuszem, to ja musiałbym być wiejską dziewczyną do towarzystwa. - Odrzekł z błyskiem w oku i odchylił się, czując zmęczenie upałem i dowodzeniem.
    - Kurde...ile bierzesz? - Salomea na raz parsknęła śmiechem, który udzielił się także hrabi Trypolisu. Hałas wywabił z tłumu żołnierzy Barisana. Jego czarne, mokre od wody włosy w słońcu zdawały się być niemal granatowe.
    - Królowo, hrabio...- mruknął, kłaniając się. Salomea pokręciła głową, starając się uspokoić, a Rajmund wskazał młodzieńcowi krzesło na wprost nich.
    - Żądasz audiencji, młody Ibelinie? - Spytał, zakładając ręce.
    - Nie, ja tylko chciałem...- mężczyzna wyglądał na zdezorientowanego, zerkał nerwowo na krzesło, nie wiedząc, czy usiąść, czy lepiej stać.
    - Rajmundzie, daj spokój...- rzekła twardo Salomea, wachlując się dłońmi. - Uważam, że gdy już odbierzemy Gwidonowi jego ziemie, Barisan powinien zostać powołany jako kolejny baron. Jest przecież w wieku króla, to dobry moment.
    Brisan rozdziawił usta, patrząc na nią jak na Boga.
    - Hmm, jeśli król się zgodzi. - Hrabia Trypolisu pokiwał powoli głową. Królowa przeniosła wzrok na wilgotnego po kąpieli młodzieńca i uśmiechnęła się szeroko.
    - Jak myślisz, Barisanie? Zgodzi się? - Spytała, niemal przekornie. Tamten zamrugał oczami po czym spojrzał na ostrzeliwane mury Jaffy. W popołudniowym słońcu, zapalone znicze lecące z machin oblężniczych wyglądały jak płonące meteoryty.
    - Myślę, że się zgodzi.

    W końcu kilka tygodni temu dał mu powód, by tak myśleć. Goszcząc w pałacu królewskim, urządzając się wraz z bratem i ojcem, został wezwany przez króla. Bał się, wiedział, że nie darzy go sympatią ze względu na królową. Idąc skąpanymi w sierpniowym słońcu korytarzami, czuł narastającą w przełyku gulę. Koniec końców stanął na wprost drzwi, prowadzących do komnat królewskich. Uświadomił sobie wówczas, że nigdy dotąd nie widział króla osobiście, nie słyszał jego głosu ani nawet nie stał w jego pobliżu.
    Poczuł dreszcz na karku. Słudzy otworzyli przed nim wrota.
    - Podejdź Barisanie, synu Baliana. - Usłyszał chrapliwy głos. Posłusznie przestąpił próg i powlókł się niechętnie przez komnatę z łożem. Nieprzytomnie pomyślał, że to pewnie tutaj sypia Salomea. Nie widząc nigdzie władcy, podążył dalej i znalazł się w przestronnej komnacie z mahoniowym biurkiem, przy którym siedział człowiek, ubrany w zwiewne, białe szaty i połyskującą, srebrną maskę.
    - Nie bój się mnie, na Boga. - Powiedział Baldwin, odkładając zabandażowaną ręką dokumenty, które wcześniej pisał. Potem zaśmiał się chrapliwie i tak żałośnie, że Barisanowi kompletnie zrzedła mina.
    - Miłościwy panie...- odezwał się w końcu, kłaniając się głęboko.
    - W końcu się poznajemy. Nigdy wcześniej nie było ku temu sposobności. - Król oparł się wygodnie w pozłacanym krześle i założył ręce, jakby cała sytuacja go bawiła. I w rzeczywistości tak było - czuł satysfakcje, widząc niepokój na tej cholernej, przystojnej twarzy.
    - W rzeczy samej, panie. Czemu zawdzięczam ten zaszczyt właśnie teraz? - Spytał Ibelin, starając się uśmiechnąć. Baldwin milczał przez dłuższą chwilę. Skarcił się za poprzednie zadowolenie - nie wzywał go, żeby się z niego nabijać. Ten mężczyzna zaczął dla niego wiele znaczyć.
    - Gdybyś miał oblegać warownię, wybrałbyś szturm, czy wielotygodniowe oblężenie? - Spytał. Barisan zastanawiał się przez chwilę.
    - Zależy od warowni. Gdybym miał oblegać zamek Muhammada Jednorękiego, wybrałbym szturm.
    Baldwin pokiwał głową i rozłożył ręce.
    - Sensowne myślenie, zrobiłbym tak samo.  - Spojrzał na stolik z szachami. - Grasz?
    Barisan obrócił się, by popatrzeć na to, co wskazał król i uśmiechnął się.
    - Nie bardzo. Nie lubię siedzieć w miejscu. Wolę działać.
    - Mógłbym się tego spodziewać po taki krzepkim mężczyźnie. - Stwierdził Baldwin, po czym utkwił w nim spojrzenie błękitnych oczu w kształcie migdałów. W komnacie na chwilę zapanowała cisza. Barisan wiedział, że król nie wezwał go, by wypytywać o biograficzne ciekawostki.
    - Wiem, że moja żona uważa cię za przyjaciela. Bliskiego przyjaciela. - Rzekł w końcu, bardzo cicho, ale w miarę wyraźnie. Twarz Barisana zbladła momentalnie, a jasne oczy zabłysnęły w blasku słońca. - Ufam jej ponad wszystko. To mądra, odważna kobieta. Cieszę się, że przyszło mi się z nią ożenić, oraz że to ona jest matką mojego syna.
    Barisan stał z zaciśniętymi ustami i błyszczącymi oczami. Baldwin udawał, że wciąż jest pewny siebie, choć myśl o tym, co miał zamiar powiedzieć, niemal odbierała mu dech.
    - Jest młoda, ma temperament. Wydaje jej się, że ma sprzymierzeńców i pewnie teraz tak jest, lecz przyjaciele często znikają tak szybko, jak pojawiają się nowi wrogowie. Bóg postanowił, że nie dożyję u jej boku starości, a beze mnie będzie bardziej samotna niż kiedykolwiek. - Uśmiechnął się pod maską, co zadało mu wielki ból, ale kontynuował. - Sama, czy nie, zbuduje takie królestwo, jakie zechce. Jestem pewny, że będzie to dobre, silne królestwo. Zastanawiasz się, czemu ci o tym mówię, Ibelinie?
    Barisan stał dokładnie w tym samym miejscu, pobladły, z lekko uchylonymi ustami, jakby chciał coś powiedzieć, lecz słowa mu umykały. Nie chciał zbyt szybko dodawać dwa do dwóch, nie znał króla i wierzył, że jest nieobliczalny.
    - Bo kiedy umrę, ona zatraci się w samotności, którą sama wokół siebie zbuduje. Ufam jej, a ona ufa tobie. Tak więc ufam ci, Barisanie z Ibelinu i wierzę, że będziesz ją dobrze chronił, gdy ja jej chronić już nie będę mógł.
    W komnacie zapanowała cisza, przerywana brzmieniem muzyki z dolnych części pałacu i krzykami pawi. Barisan lustrował przenikliwie zabandażowanego, skrytego za maską mężczyznę, który był przecież jego rówieśnikiem. Być może w innych okolicznościach staliby się przyjaciółmi. Zamiast tego, ten umierający chłopak oddawał mu, Ibelinowi, swoją własną, ukochaną żonę, nie bacząc na zazdrość i inne przyziemne uczucia. Poczuł nagły szacunek do króla. Króla, który do końca myślał o wszystkich wokół, a najmniej o sobie samym.

KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz