XLI "Pałac królewski w słońcu"

288 16 9
                                    



    Dziecięcy śmiech niósł się po korytarzach, pustych salach i tarasach. Beatrycze przyznała, że od wieków nie słyszała tu tego dźwięku. Uśmiechnęła się na samą myśl o uwielbianym przez wszystkich królewiczu. Zakończyła besztanie służących, myjących kafelki na podłodze o wiele za długo, niż by sobie tego życzyła i z uśmiechem rozejrzała się za dzieckiem, które musiało się tu gdzieś ukryć.
    - Królewiczu Wasylu...? - Spytała, podpierając się na biodrach z udawaną złością. - Twoja matka będzie niezadowolona, że się tu zapuściłeś.
    - Ma! - Zawołał chłopczyk, wyskakując zza draperii przy wyjściu na dziedziniec i stracił równowagę. Upadł, ale nie zwrócił na to uwagi i zaśmiał się perliście. Beatrycze wpadła w zachwyt. Przyłożyła złożone dłonie do piersi i westchnęła.
    - Wasyl! - Usłyszeli donośny głos królowej. Już po chwili dziewczyna pojawiła się w korytarzu, ubrana w srebrzystą suknię z futrzanym obszyciem na dekolcie, z racji trwania końcówki grudnia, wyjątkowo tego roku chłodnej. Chłopiec zerwał się na nóżki podbiegł do niej nieporadnie, wyciągając ręce. Salomea pochyliła się i już po chwili tuliła go w ramionach.
    - Oh, wybacz, Beatrycze. Bawiłam się z nim na dziedzińcu, ale zatrzymało mnie kilku dworzan. - Stwierdziła, zwracając się do ochmistrzyni. Renald z Sydonu był ostatnimi czasy bardzo zainteresowany planami banicji Renalda de Chatillon. Poza tym cały czas obserwowała niejednoznacznie zachowującego się Herakliusza, nie potrafiła go rozgryźć.
    - Pani, pani! Co ja mam wybaczać! Nasz cudowny królewicz to promyczek dla pałacu, tak dawno nikt nie słyszał tu dziecięcego śmiechu! - Zawołała kobieta, łapiąc się czule za serce. Salomea musiała przyznać jej rację. Przed narodzinami Wasyla było tu pusto i ponuro, a przecież ona sama, według króla, wniosła w mury jakąś energię. Jak więc okropnie musiało tu być jeszcze zanim i ona tu przybyła? Uśmiechnęła się tylko, a wówczas wyminął je podenerwowany Wilhelm.
    - Arcybiskupie? - Spytała, lekko skołowana widokiem jego twarzy. Mężczyzna przez moment wyglądał, jakby miał ją olać, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie, że ma do czynienia z królową. Odwrócił się na pięcie i ukłonił sztywno.
    - Wybacz, miłościwa pani, lecz muszę pilnie udać się do króla. - Rzekł wyjątkowo surowym głosem. Salomea uniosła jedną brew i przeniosła spojrzenie na zainteresowaną sytuacją Beatrycze.
    - Popilnujesz chwilę królewicza? Mam wrażenie, że powinnam udać się do króla wraz z Wilhelmem. - Powiedziała, oddając chłopca w ramiona zachwyconej ochmistrzyni.
    - Oczywiście, pani! Nikt się nim lepiej nie zajmie! - Zawołała z szerokim uśmiechem i oddaliła się z wiercącym dzieckiem. Arcybiskup przestępował z nogi na nogę.
    - Nie zawracaj sobie głowy moimi sprawami, miłościwa pani. - Mruknął z dezaprobatą, gdy dziewczyna do niego podeszła. Uśmiechnęła się nieszczerze.
    - Ty się nigdy nie zmienisz, prawda, Wilhelmie? - Spytała, krzywiąc się lekko, po czym wyminęła go i ruszyła do komnat królewskich. Niezadowolony arcybiskup powlekł się w ślad za nią.
    Mijali korytarze, tarasy i łukowate portale w ciszy, przerywanej unoszącą się wschodnią muzyką i szczebiotaniem służących. Mijając menażerię, mężczyzna w końcu nie wytrzymał.
    - Herakliusz. - Rzekł ostro, jakby wyrzucił z ust sztylet, a nie imię patriarchy Jerozolimy. Salomea popatrzyła na niego w konsternacji.
    - Myślałam, że przeszedł na moją stronę. Co zrobił?
    - Chce obłożyć mnie ekskomuniką! - Zawołał starzec, co doprowadziło do tego, że królowa zatrzymała się raptownie, a on nieomal na nią wpadł. Przez moment taksowała go uważnym spojrzeniem, sprawiając, że arcybiskup znów skojarzył sobie jej surową, bladą twarz z szarą głową orlicy, szybującej nad Rzymem w dzień targowy. Potrząsnął głową.
    - Co on wyprawia...- szepnęła niewyraźnie i odeszła kawałek, w stronę kolumny przy przeszklonych wrotach menażerii. Na jej twarz padł cień, rzucany przez egzotyczne liście.
    - Jak to, co wyprawia? Wie, że jestem jego głównym, duchownym rywalem! Myślałaś, pani, że przeciągnęłaś go na swoją stronę! Pf! Ten człowiek nawet hrabiny Agnieszki się nie boi, a co dopiero ciebie!
    Królowa spojrzała na niego bez emocji. Nauczyła się już nie podnosić głosu bez przyczyny, potrafiła ująć w zimne słowa najgorsze uczucia, jakie by nią targały. Złożyła dłonie i stanęła na wprost arcybiskupa.
    - A kogo ty się boisz? - Spytała. Wilhelm przewrócił oczami.
    - Tylko Boga. Na Grób Święty, chodźmy już do króla.
    - Nie. Arcybiskupie Tyru, powiedz mi...kiedy w końcu zaakceptujesz, że na moich barkach spocznie całe państwo?
    Starzec unikał wzroku królowej - "orlicy", udając wielce zainteresowanego papugą, przelatującą tuż nad ich głowami. Wiedział jednak, że nie wymiga się od odpowiedzi. Ta uparta dziewucha zawsze musiała postawić na swoim.
    - Miłościwa pani...zaakceptuję każdą decyzję króla, a jeśli postanowi on ustanowić cię regentką, będę ci służyć do śmierci. - Odrzekł w końcu, niezadowolony, że powiedział to głośno. Wciąż jej nie lubił i uważał, że żadna kobieta nie jest w stanie samodzielnie władać królestwem. Salomea kiwnęła głową, po czym ruszyli w drogę.
    Baldwin przekopywał się przez tony nowych dokumentów, siedząc przy mahoniowym biurku. Nie spodziewał się odwiedzin Wilhelma i Salomei, przynajmniej nie w tym samym momencie. Gdy podniósł głowę i zobaczył ich miny, zrobiło mu się niedobrze.
    - Kto kogo znów próbował zabić? - Spytał, odkładając ciężki tom ze spisem podatków i odchylając się na krześle. Salomea prychnęła i zaczęła przechadzać się po komnacie. Wilhelm zapowietrzył się.
    - Miłościwy panie! Nowy patriarcha, Herakliusz, powiedział mi dziś, że planuje obłożyć mnie ekskomuniką! - Zawołał, wzburzony. Baldwin milczał, unosząc wysoko brwi pod maską.
    - Ekskomuniką! - Powtórzył arcybiskup, jakby myślał, że król niedosłyszał.
    - Rozumiem...- mruknął Baldwin i zabił komara na swoim sparaliżowanym lewym ramieniu. - Podał przyczynę takiej decyzji?
    - Nie, zaśmiał mi się tylko w twarz. Ahh, żeby na stare lata...- jęczał Wilhelm i opuścił głowę, przebierając nogami. - Tyle zrobiłem dla tego państwa. Tyle! Opisałem w moich dziełach wszystkie dzieje naszego Królestwa, mówią, że te pisma są wybitne...ekskomunika! Ten cały Herakliusz ledwo umie trzymać pióro w dłoni! Opisałem dzieje arabskich książąt i sułtanów!
    Król i królowa słuchali w milczeniu utyskiwań starego arcybiskupa. Salomea musiała przyznać mu rację, tylko zaciekły wróg posunąłby się do obłożenia ekskomuniką tak wybitną w Królestwie Jerozolimskim postać, jak Wilhelm. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, co to oznacza.
    - Udaj się do papieża. - Przerwał mu nagle Baldwin. Salomea i arcybiskup spojrzeli na niego z zaskoczeniem.
    - Jechać do Italii...? Zostawić królestwo? - Jęknął Wilhelm, robiąc krok ku swojemu władcy. Król uniósł prawą dłoń, omiatając gestem całe pomieszczenie.
    - Królestwo nie zginie w ciągu tych kilku miesięcy. Papież z pewnością wyjaśni całą sprawę, sam do niego napiszę, o to się nie martw. Poza tym podróż dobrze ci zrobi.
    Salomea pokiwała na to głową.
    - Dokładnie. Na czas twojej nieobecności król obierze nowego doradcę. - Stwierdziła, wzruszając ramionami. - Na pewno to stanowisko do ciebie wróci, gdy sam ponownie zawitasz w Jerozolimie. - Dodała z uśmiechem, gdy arcybiskup już chciał zaoponować.
    - Salomea ma rację. Szybko rozwiążesz tę sprawę, a ja będę bacznie obserwował patriarchę. - Zgodził się król. Arcybiskup stał przez chwilę w milczeniu, obserwując własne stopy i w końcu sam żywiołowo potrząsnął głową.
    - Tak, dawno nie wyjeżdżałem z Królestwa. Rozmówię się z papieżem i kto wie, może odsunie Herakliusza ze stanowiska... - mruknął po czym pokłonił się parze królewskiej i ruszył w stronę wyjścia, jednak w ostatnim momencie zatrzymał się i spojrzał zagadkowo na króla.
    - Kogo planujesz mianować chwilowym doradcą? - Spytał, unosząc jedną brew. Do głowy przyszedł mu Rajmund, Balian a nawet Fulko, jednak nauczył się, że Baldwin umiał podejmować zaskakujące decyzje.
    - Kogoś, kogo zdecydowanie zbyt długo ignorowałem. To osoba, co do której nie mam żadnych wątpliwości, że jest mi lojalna. Poza tym, nigdy nie będzie bała się powiedzieć mi prosto w twarz, jakie ma zdanie i jakie według niej powinienem podjąć kroki. Nie martw się o mnie, Wilhelmie, będę w dobrych rękach. - Odrzekł król, odchylając się na krześle i uśmiechając szeroko pod maską. Arcybiskup zamrugał kilkukrotnie oczami, ale nikt nie przyszedł mu do głowy, więc znów się pokłonił i wyszedł. Salomea odwróciła się do swojego męża i podparła na biodrach.
    - Gadaj, kto to. - Warknęła z udawaną podejrzliwością. - Rajmund?
    Ale Baldwin tylko zaśmiał się cicho i puścił jej oczko pod maską.

    W ten oto sposób na następnym posiedzeniu, w trakcie którego omawiano plany handlowe z Półwyspem Apenińskim, Salomea przechadzała się wraz z dokumentami tuż za królem, który od jakiegoś czasu czuł się bardzo słabo. W momencie, gdy przemawiał Amalryk Lusignan, Baldwin przyłapał się, że bardzo kręci mu się w głowie. Mimo to, nie zareagował, starając się skupić na słowach starszego brata swojego szwagra.
    - Co powiesz panie, na takie rozwiązanie? - Zakończył, przygryzając wargę i obserwując z wyczekiwaniem swojego władcę. Salomea przewróciła kartkę na drugą stronę i zauważyła, że Baldwin się nie odezwał. Zbliżyła się do niego niezauważalnie i przyjrzała zza pliku kartek.
    Król wyglądał, jakby przysnął. Zaniepokoiło ją to, ale wiedziała, że nie może zrobić sceny wśród tylu dostojników. Zamiast tego, delikatnie podrapała go jednym palcem w prawe ramię. Mężczyzna stęknął lekko i spojrzał na nią swoimi wielkimi, błękitnymi oczami. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie.
    - Król uważa, że pomysł wydania jednej z córek Renalda de Chatillon za cesarza Aleksego II Komnena może być chybiona. - Rzekła donośnie, tak jakby chwilowa niepredyspozycyjny króla była w istocie cichą naradą władcy ze swym doradcą.  - Jednak pomysł podsunięcia mu którejś z jerozolimskich księżniczek i hrabianek dałby podwaliny pod nowy, wyjątkowo korzystny sojusz. Nie możemy przecież pozwolić, by handel Królestwa z Bizancjum został zaniechany.
    Rajmund uśmiechnął się pod nosem, kiwając głową i mrucząc słowa uznania. Baldwin uniósł rękę i szmery natychmiast ustały. Musiał zakończyć to posiedzenie, bo dłużej nie dałby rady wysiedzieć. Baronowie zaczęli zgodnie kłaniać się i opuszczać dziedziniec.
    - Dobrze powiedziałam? - Spytała Salomea, gdy byli już sami i czterech lazarytów podnosiła króla z tronu.
    - Będziesz wybitną władczynią. - Stwierdził z szelmowskim uśmiechem, którego niestety nikt i tak nie zobaczył.

    Następne dni przyniosły kolejny tydzień stycznia 1183 roku. Wasyl biegał po pałacu, ciągnąc za sobą ulubionego konika, a Salomea biegała za nim i ich śmiech niósł się po pałacu donośnym echem. Baldwin słyszał ich, gdy medycy badali przyczynę nagłego pogorszenia jego stanu. Przeczuwał, że długo już nie nacieszy się swoją wspaniałą rodziną.
    Któregoś popołudnia sam z siebie zszedł na niższy taras, gdzie Salomea rysowała węglem z Wasylem przy specjalnie przygotowanym stoliku.
    - Król Baldwin Czwarty! - Zawołał marszałek dworu i wszyscy zebrani wokół królowej i jej syna zerwali się na równe nogi, kłaniając się ze strachem. Od wielu lat nikt nie widział króla w dolnej części pałacu. Młode dwórki przyglądały się ze strachem i ciekawością jego połyskującej masce. Salomea również wstała i pokłoniła się jak każdy, po czym wróciła wesoło do rysowania. Była równie zaskoczona odwiedzinami Baldwina, co wszyscy wokół, ale nie chciała mu tego pokazać, by nie poczuł się odtrącony.
    - Wasyl, patrz kto przyszedł. - Zawołała, a chłopiec, zaaferowany "ko", czyli konikiem, którego nieumiejętnie narysowała jego matka, nie zauważył wcześniej przyjścia ojca i dopiero teraz popatrzył na niego swoimi wielkimi oczyma.
    - Ta! - Krzyknął, ale nie podbiegł do niego, jak miał w zwyczaju podbiegać do Salomei. Baldwin nigdy nie pozwalał mu się do siebie zbliżać na zbyt małą odległość, więc chłopiec trochę się go bał. Dworzanie powoli zaczęli wracać do swoich wcześniejszych zajęć, obserwując kątem trędowatego króla, który zasiadł ciężko na kanapie i patrzył jak w obrazek na swoją żonę i syna.
    - Popatrz, jaki zdolny artysta z niego rośnie. - Zaśmiała się Salomea, wstając na nogi podchodząc do Baldwina. Ten wziął bazgroły Wasyla i przejechał po nich obandażowanymi opuszkami palców.
    - Talent ma po mamie. - Prychnął, a Salomea zapowietrzyła się z oburzenia, po czym zaśmiała się szczerze i opadła na kanapę obok niego, obejmując jego sparaliżowaną rękę i wtulając się w niego, olewając ostry zapach olejków.
    - Kocham cię. - Mruknął po chwili król, a dziewczyna uniosła głowę i wbiła wzrok w jego jasne oczy w kształcie migdałów.
    - Wiem. - Uśmiechnęła się, a Wasyl pociągnął pawia za ogon, który zaskrzeczał przeraźliwie i na tarasie zrobił się raban.

KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz