XXXV "Niepokoje w Jerozolimie"

396 17 9
                                    


    Baldwin otworzył oczy i wiedział, że to będzie fatalny dzień.

    Ostre słońce wpadało przez falujące lekko zasłony a jego klatka piersiowa unosiła się ciężko, z wysiłkiem. Mężczyzna nie potrafił podnieść lewej ręki. Spojrzał na nią z ukosa, leżąc na lewym boku, ze zniszczoną twarzą, oblepioną falowanymi blond włosami, wtuloną w aksamitną poduszkę. Zmarszczył brwi. "Nie mam nosa, a teraz nie mam ręki. Ciekawe, co będzie następne", pomyślał jakby gniewnie. Zrozumiał, że piękne czasy samodzielnego poruszania się przeminęły na zawsze. Dobrze, że chociaż Salomei nie było w pałacu. Odchrząknął, ale nikt go nie usłyszał. "Chryste, muszę teraz wołać o pomoc przy wstawaniu z łóżka". Przymknął oczy, czując narastającą frustrację. Mimo to, spiął mięśnie w prawej ręce i ostatkiem sił podparł się na łokciu. Usiadł. Przygryzł wargę, wbijając paznokcie w pościel.
    - Dobrze, że już się obudziłeś, miłościwy panie. - Rzekł Wilhelm, wchodząc niespodziewanie do komnaty. Stanął przy wejściu na tarasy i jednym ruchem odsłonił zasłony. Słońce oślepiło na moment młodego króla.
    - Wilhelmie...- mruknął, trącając bezwładną rękę za pomocą tej zdrowej (niezbyt trafne określenie).
    - Rajmund zwołał posiedzenie. I to w trybie pilnym. Bez twojej wiedzy i zgody. Mam wrażenie, że czasami czuje się, jakby nadal był regentem...- arcybiskup chodził po komnacie, poirytowany, ciskając z siebie słowa jak groty strzał.
    - Wilhelmie...- dodał głośniej Baldwin, smętniejąc do reszty.
    - Aleppo upadło! Tak mówił, gdy wpadł do pałacu, a wpadł jak burza. Ja mówię mu, że jeszcze śpisz i nie udzielisz mu audiencji, a ten...z bezczelnością!...że nie prosi o audiencję, bo już zwołał baronów! Powinieneś go ukarać, miłościwy panie!
    - Ja nie...- wychrypiał młody mężczyzna, tracąc rezon już do reszty. Wówczas arcybiskup Tyru w końcu na niego spojrzał. Przeraźliwie blady młodzieniec o poszarzałych, kiedyś błękitnych oczach wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać.
    - Miłościwy panie? - Spytał, zaniepokojony. "Oby nie wywinął jakiegoś numeru z umieraniem, gdy królowej nie ma w stolicy, za to jest Gwidon z całym swoim rycerstwem", pomyślał, blednąc. Starcze czoło przecięła zmarszczka zdenerwowania.
    - Nie mogę ruszać ręką. Ale nie tak, jak wcześniej, że cierpła, ale potem była normalna...czuję się, jakbym jej nie miał. - Zawył, wyginając resztki ust. Arcybiskup poczuł, jak targa nim ból, znany tylko dziadkowi, przyglądającemu się choremu wnukowi.
    - Poślę zaraz po medyków... - mruknął, starając się, by chłopak nie wyczuł jego uczuć. Baldwin był jednak zbyt mocno zajęty swoim trędowatym ciałem. Prawą ręką zdarł z siebie białą koszulę i przyjrzał się wszystkiemu po kolei. Był biały niemal jak ściana, fragmenty skóry, pokryte bąblami były ciemnoszare i odchodził z nich naskórek. Odgarnął włosy z oczu i pokręcił głową. Do komnaty weszli medycy. Rozpoczęli rutynowe namaszczanie olejkami i bandażowanie. Zaczesali blond loki do tyłu a na twarz nałożyli srebrną maskę. Jeszcze tylko sensowne ubranie i król mógł zmierzać na posiedzenie.
    Gdyby tylko mógł chodzić.
    Gdy zsunął nogi na posadzkę, zrozumiał, że bez podparcia będzie równie nieudolny co dziewięćdziesięcioletni staruszek. Poirytowało go to jeszcze bardziej. Medycy stali z boku, w szeregu, milcząc jak grób. Wilhelm potarł czoło rękawem szaty.
    - Mogę posłać po lazarytów. Będę pomagać ci w chodzeniu. Teraz mamy pewność, że nie zarażasz.
     Baldwin spojrzał na niego zza maski.
     - Szkoda, że nie miałeś tej pewności gdy poparłeś szalony pomysł Rajmunda o moim ożenku. - Mruknął niemal mściwie. Medycy ukłonili się i odeszli, mając powiadomić urzędujących w pałacu rycerzy zakonu św. Łazarza, że król ich potrzebuje.
    - Powiedz mi jeszcze, królu, że żałujesz. - Teraz Wilhelm zrobił się mściwy. Baldwin mimowolnie pomyślał o połyskujących, szarych włosach, falujących na wietrze, gdy jechała za nim konno. Przypomniał sobie słodkie spojrzenie ciemnych oczu, ciepły, kojący uśmiech i delikatny głos, śpiewający dziwne, północne kołysanki.
    Przeszedł go dreszcz, gdy usłyszał w głowie niewyraźne pomruki, jakie wydawała z siebie, leżąc pod nim, podczas ich jedynego zbliżenia.
    Potrząsnął głową, znów się irytując.

KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz